|
Złota karawela
W admiralskiej kajucie złotej karaweli
John Silver i kapitan Flint, milcząc siedzieli.
Przed jednym leżał rapier, przed drugim miecz nagi,
A przed oboma stała beczułka malagi.
Każdy z nich trzymał w dłoni kryształowy puchar,
Kapitan jakby drzemał, a John jakby słuchał.
Stół był w kształcie koła. W samym środku kręgu
Tkwiła osada masztu z angielskiego dębu.
Przywiązany do masztu twardymi linami
Stał tam piękny młodzieniec, ubrany w aksamit.
Spojrzenie miał uparte, usta zakrwawione,
A loki mu spadały na kołnierz z koronek.
Przypuszczalnie za chwilę, po raz nie wiem który,
Uda mu się rozwiązać krępujące sznury,
Chwyci szpadę i w trzasku krzyżowanej broni
Obu morskich rabusiów na pokład wygoni,
Kędy słońce, powietrze, słona fala pryska,
I widać smukłe palmy na dalekich wyspach,
I gdzie go różnych przygód czeka jeszcze tyle...
To wszystko dziać się zacznie za niedługą chwilę
On wie, i dwaj piraci także o tym wiedzą,
Ale nieporuszeni i milczący siedzą
Każdy nad swym pucharem i swą nagą szablą,
Ten drzemiąc, ów słuchając jak im każe szablon
Mego snu, który zawsze i dziwnie uparcie
Przerywa się i niknie przed orężnym starciem,
W momencie gdy za chwilę uda mi się zsunąć
Więzy, pochwycić szpadę i do walki runąć...
Bo to właśnie ja stoję tam, taki wspaniały,
Ani nie wyłysiały, ani podstarzały,
Potencjalny pogromca podstępnych piratów,
Płynę, mocą golfsztormów gnany i pasatów,
A w moim kilwaterze innych statków wiele,
Bo każdy z nas ma swoją złotą karawelę...
Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak
|
|