|
ZBYTEK SZCZĘŚCIA
Była raz mała dzielnica
W odległym miejskim zakątku
I był w niej miły milicjant
Co w niej pilnował porządku.
Chodził po małych uliczkach
I patrzył malutkim oczkiem
Jak się malutkim kroczkiem
porusza malutka publiczka.
A nocą też małe ulice
Przemierzał w kożuszku i w bindzie
Pod dziwnie małym księżycem
Mniejszym niżeli gdzie indziej.
Ale nie było przestępcy
W rejonie jego działania,
Nikt nawet nie rzucał mięsem,
Nie mówiąc już o włamaniach.
Nikt z łupem skradzionym nie wiał,
Nie wszczynał nikt bijatyki,
Więc pałkę mu gryzły korniki
A rewolwer powoli mu rdzewiał...
I tylko kompleksy w nim się
Większe rodziły co dzień,
I wizje miał, że po gzymsie
Do okna skrada się złodziej.
... ale to tylko koty
Karmione przez ludność hojnie,
Czyniły swoje psoty,
Też - niż gdzie indziej - spokojniej...
Aż raz milicjant szedł skwerem,
A tu wyleciał skądś gangster
Z bombą i z pancerfaustem,
I z nożem i ze szmajserem,
I zaraz ginekologa
Bogatego rozpruł i okradł,
A ginekolog wrzasnął "laboga"!!!
I martwy na ziemię opadł,
A wtedy ten bandzior do banku
Wskoczył, na końcu uliczki,
Strzelając bez ustanku
I krzywdząc urzędniczki,
I ukradł stamtąd stówę,
I kasjerkę podziurawił jak sitko,
A milicjant krzyknął: Fe! Jak brzydko!
I radośnie wyciągnął spluwę...
... ale zaraz usiadł na chodniku,
Potem upadł... I umarł zaraz,
Bo mu serce pękło z zachwytu
Wobec tylu wspaniałości naraz...
Wpisał(-a): Maciej Dębski
|
|