|
Nie wiem, skąd i kiedy pojawiła się ta obopólna sympatia. Pomimo dosyć krótkiej bezpośredniej znajomości, stosunkowo szybko, przynajmniej ja, wiedziałem, iż w Andrzeju Waligórskim mam po prostu bratnią duszę. Wprawdzie, jak na złość, w moje usta, w jednej z szopek, włożył taką definicję sytuacji Wrocławia:
.... Ruja, porubstwo, furia,
Sto tysięcy studentów. Plac Czerwony, Kuria.
Deficyt wody, gazu, stada wron i kruków,
Cztery żeńskie zakony, wojska dziesięć putków,
Fatalne budownictwo, wszystkie drzwi bez skobla
I Różewicz w pretensjach, że nie dostał Nobla...
Niemniej jednak w innej mogłem już być piewcą chyba właśnie tej wspólnej, w jakimś sensie naszej idei:
I trzymajmy się jak mur!
Razem nic nam się nie stanie,
Razem żyć się będzie fest.
Przecie żeśmy wrocławianie
My wrocławianie, tak jest!
Z jednej strony ogromny dystans do całego otoczenia, nieprawdopodobna powaga (niekiedy wręcz smutek), z drugiej to uwielbienie życia, wszystkiego i wszystkich.
Pamiętam jeden z wrocławskich sylwestrów w Rynku. Stałem obok Andrzeja i byłem zaskoczony Jego ogromnym przejęciem, powagą, jakimś wewnętrznym smutkiem, chwilę potem znów tętnił humorem, tryskał dowcipem. Znowu na moment. Przy pożegnaniu, dosyć cicho, szepnął: "Trzymajmy się, jest po co".
Bogdan Zdrojewski
|
|