...Dziób kajaka myszkował - bo przecież inaczej się płynie, gdy masz przed sobą szerokie plecy, gdy czujesz, że po każdym zgodnym ruchu wioseł łódź nabiera pędu, szybkości.
Ale tu była noc - ciemna, bezwietrzna. Pomost tkwił w wodzie nisko, czarną smugą. Dobiłem lewą burtą, czerń ożyła, Andrzej wślizgnął się na swoje miejsce, chwycił wiosło, podniósł je w górę. Jasna plama sukienki drgnęła, dobiegł cichy glos pożegnania.
Płynęliśmy - przed nami ujście jeziora, po prawej zarysy wysokich drzew jakiejś wyspy - i nagle, w ostrym świetle reflektora latarki, dziesiątki, setki szarych skrzydeł - krążyły w ciemności nad drzewami bezszelestnie i w całkowitym milczeniu chmary nocnych ptaków! Nietoperze?
A potem powstał świt. Kolor i światło - otwierały się kolejne wrota śluz i szerokie tany mgieł nad następnym jeziorem. I z tej mgły, z tej szarości narodziły się łabędzie - z jękiem skrzydeł, z rytmicznym poszumem, startowały w głąb jeziora regularnym kluczem, w zdumiewającej defiladzie - dumne i wspaniałe.
A potem byt brzeg trawiasty - przyjazny i ciepły. I namioty. I chrapanie zmęczonych nocnym "rejsem" kolegów. I nad tym brzegiem - Andrzej.
"... po swój biedny pakunek
Niebawem się pochylę
I opuszczę swą izbę
Bez stów i bez powrotów,
By popłynąć na wyspę
Do czarnego namiotu.
I będzie coraz ciemniej,
Ciepło, smutno i mglisto..."
("Wyspa" Andrzej Waligórski)
Adam Kułakowski -- 14 stycznia 1995 r.
|