[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


                     Piąty peron - cz. II

     - A ja nie wiedziałem, że to właśnie pani... - bredziłem, by
przedłużyć rozmowę. Koledzy przepychali się koło nas żartując:
     - Wpadłeś w oko siostrze Jolancie!
     - Znalazła w końcu swojego Napoleona!
     - Nic dziwnego, taki przystojniak!
     Ja  przystojniak!  Mój  Boże, tego mi jeszcze nikt nigdy nie
powiedział,  nawet  w najlepszych latach! Mimo obolałego policzka 
z sekundy na sekundę wpadałem w coraz lepszy nastrój.
     - Molto bene! To był dobry pomysł z tą zaczepką! Niech myślą,
że flirtujemy... Musimy być w stałym kontakcie!
     - W ciągłym!  zawołałem entuzjastycznie.
     - A o TO niech się pan nie martwi, jest w porządku.
     - Jakie TO jest w porządku? - wyjąkałem mile podniecony, ale 
i zaszokowany jej bezpośredniością.
     Przesunęła  przed  siebie  chlebak, zawieszony na rzemieniu,
zasłoniła go sobą  i  odpięła  sprzączki.  We  wnętrzu  siedziały
grzecznie trzy pluszowe niedźwiadki.
     - Cordiali saluti da Corsica - szepnęła.
     Widząc moją głupią minę dodała:
     - Nie przypuszczał pan, że TO tak właśnie wygląda, prawda? -
i zaśmiała się prześlicznie, ukazując wspaniałe uzębienie, poczem
nagle jęknęła:  Amore mio!  i podała mi usta, z czego natychmiast
skorzystałem, nie przypuszczając w moim zarozumialstwie, że  zro-
biła  to  dla  zmylenia  majora,  który  wrócił  i stał koło nas,
pochrząkując znacząco.
     - Gratuluję... - powiedział  wreszcie,  a Jolanta odskoczyła 
ode mnie z dobrze udanym okrzykiem wstydu i przestrachu. - Gratu-
luję, ale to jednak jest wojsko, nasz stary czeka!
     Zapewniłem majora, że już lecę, i zwróciłem się raz  jeszcze
ku  siostrze  Jolancie,  aby  z  nią  omówić kolejny etap naszego
szczęścia. Ona jednak wchodziła już do przedziału. W drzwiach za-
trzymała  się  na moment i wskazując swój chlebaczek mrugnęła za-
gadkowo i zatrzasnęła drzwi.
     - Prędzej! - naglił major. - Stary szaleje.
     - Skąd tutaj Korsykanka? - pytałem, dotrzymując mu kroku.
     - Ochotniczka, oni tam mają swoje  ruchy  niepodległościowe.
Zaprzysięgła zgubę Francji i pielęgnuje naszych rannych.  Szliśmy
wzdłuż korytarzy sprężyście i służbiście. Przed  drzwiami  wagonu
sztabowego  obciągnęliśmy  mundury,  poprawiliśmy  sobie nawzajem
epolety i ustawili bojowo wąsy, a potem weszliśmy  z  werwą,  aby
strzelić  obcasami przed dowódcą. Było już tu kilku oficerów oraz
stary pułkownik, który wstał zza biurka  i  uczesał  sobie  bujne
bokobrody.  Następnie  wyjął  z  kieszeni  futerał,  a z futerału
cwikier, który umieścił na nosie. Dopiero wtedy ojcowski  uśmiech
rozjaśnił mu twarz:
     - A,  witam, witam! - powiedział. - Cieszę się, że panów og-
lądam  w  dobrym  zdrowiu! Co jest tym dziwniejsze - ciągnął - że 
wczoraj to panów zdrowie wydawało mi się trochę zagrożone, szcze-
gólnie -  kontynuował jadowiciejąc w oczach - gdy feldżandarmeria  
poprzynosiła  panów kompletnie orżniętych z burdelu madame Baczek 
w  Tarnowie! Osiem kurew kontuzjowanych - zawył - wachmistrz żan-
darmów  ma wyrwane wąsy, a bajzel jeszcze o trzeciej rano się pa-
lił!  Wstyd,  panowie! - Pułkownik rozpiął kołnierzyk i napił się
wody.
     - I to wszystko w czasie - podjął temat - gdy nasza bohater-
ska twierdza Przemyśl broni się ostatkiem  sił! Panie lejtnancie,
poproszę sztabówkę!
     Adiutant rozwinął mapę i powiesił na kołku.
     - Może  więc... -  pułkownik  zwrócił się do majora z mojego
przedziału - może  więc pan major zechce nam powiedzieć, co widać
na tej mapie?
     - Melduję  posłusznie -  sprężył się major - że na tej mapie  
widać rejon Linzu.
     - Otóż to - zgodził się pułkownik - rejon Linzu.
     - Kombinuję  pokornie - szepnął  drżący  adiutant - że takie 
sztabówki przysłali nam z czwartego oddziału.
     - Jeśli -  wtrąciłem  -  pan  pułkownik pozwoli, to ja swego 
czasu pisałem pracę magisterską z obrony Przemyśla...
     - Panie -  jęknął  pułkownik - co mi pan tu za pierdoły opo-
wiada?
     - ...bo właśnie ja pisałem tę pracę,  więc  mogę  z  pamięci
narysować na tablicy mapę twierdzy.
     - Zbawco! -  pułkownik  przygarnął mnie do bokobrodów. - Ry-
suj, a żywo, bo sytuacja krytyczna. Nie dalej jak wczoraj generał
Kusmanek znowu błagał o odsiecz!
     Narysowałem  z pamięci zarys twierdzy, stanowiska artylerii,
pozycje  wysuniętych  oddziałów  austriackich   i   nacierających
rosyjskich.  Pułkownik  złapał  trzcinę  i wskazując poszczególne
fragmenty rysunku powiedział:
     - Przeważające siły nieprzyjaciela pod  dowództwem  generała
Seliwanowa,  po  chwilowym  odstąpieniu  na  wschodni brzeg Sanu, 
teraz ponownie usiłują zablokować twierdzę Przemyśl. Dla jej  od-
ciążenia rozpoczęliśmy bitwę w Karpatach...
     - A  więc - wyrwało  mi  się - mamy  rok  tysiąc dziewięćset 
piętnasty?
     - Oczywiście - pułkownik  ze  zrozumieniem  pokiwał głową. - 
Pan kapitan jeszcze nie wytrzeźwiał  po  wczorajszym,  ale co tam,
młodość  musi  się  wyszumieć - tu  dźgnął mnie przyjacielsko pod 
żebro i wrócił do tematu.
     - Rozpoczęliśmy  bitwę  w Karpatach, którą rozstrzygniemy na
swoją korzyść...
     - A  gówno - wyprowadziłem  go  z  błędu. - Zarówno ofensywa 
austriacka, jak i  późniejsza rosyjska, zakończyły się... to jest,
pardon, zakończą się niepowodzeniem.
     Na dowód machnąłem planem, wbijając staremu kepi na oczy.
     - Pod sąd! - zapiał pułkownik, a oficerowie chwycili mnie za
ręce i wyprowadzili z wagonu, ale zaraz za progiem obstąpili mnie
wokół i  zaczęli  poklepywać,  gratulując  odwagi,  dziękując  za
piękne  widowisko  i  wyrażając  nadzieję, że wkrótce szlag trafi
monarchię, a przede wszystkim naszego pułkownika.
     Nadeszli dwaj bawarscy żandarmi i pod  ich  strażą  pomasze-
rowałem z powrotem przez cały pociąg.
     - Dokąd  go prowadzicie? - siostra Jolanta wyskoczyła na ko-
rytarz, blokując przejście swoim wspaniałym biustem.
     - Do  karceru  w  ostatnim  wagonie!   szczeknął  Bawarczyk.
Proszę się rozejść!
     Jolanta  osłupiała  na  chwilę,  ale zaraz coś jakby uśmiech
przeleciał jej przez twarz.
     - Sprytne! - mruknęła mi do ucha, gdy się koło niej przecis-
nąłem. - Zażądaj pomocy sanitarnej!
     - Żądam pomocy sanitarnej! - oświadczyłem żandarmowi. - Zde-
nerwowałem się, a jestem chory na serce!
     Spojrzał na mnie ponuro i zatrzasnął drzwi karceru.
     - No  dobrze -  powiedziałem do siebie, siadając na ławce. - 
Teraz  mogę się obudzić! Ja chcę się obudzić! - powtórzyłem zamy-
kając  oczy, a kiedy je otwarłem, w drzwiach stała siostra Jolan-
ta. - Już się nie chcę obudzić! - zmieniłem na jej widok zdanie.
     - Bohaterze! - zaszemrała. - Jest  pan natchnieniem uciśnio-
nych  ludów  Europy! Jestem dumna, że mogę z panem współpracować. 
Dał  pan po nosie pułkownikowi i znalazł się pan w miejscu, gdzie
nareszcie bez przeszkód możemy ustalić plan! To było wspaniałe!
     W tej chwili coś huknęło  i  zerwało  część  dachu,  Jolanta
przypadła do mnie z okrzykiem trwogi.
     - Niski tunel?  spytałem.
     - Nie, wysoki szrapnel. Przebijamy się do Przemyśla na pomoc
Kusmankowi. Wiesz chyba, kto miał z nimi być  dla  dodania  ducha
oblężonej załodze?
     Zrobiłem głupią minę, co zostało przyjęte za dobrą monetę.
     - No właśnie - przytaknęła Jolanta. - Sam Franc Józef. Nies-
tety, przeszkodził mu fatalny atak podagry. Wszystko na nic,  mój
Francesko... -  Wyjęła  z  chlebaka jednego misia i pocałowała go 
w łeb.
     - Chciałbym być na  jego  miejscu - westchnąłem, bawiąc  się
niedźwiadkiem.
     Spojrzała na mnie z podziwem: - Lubię takich zimnych fachow-
ców.
     A więc zostałem nawet na dodatek zimnym fachowcem! Pełen po-
dziwu dla siebie podrzuciłem Franusia do góry.
     - Mamma mia! - zachwyciła się Jola. - Jakbyś nie złapał, to-
by dopiero było! Słyszałeś, jak w tym chlupie?
     Potrząsnąłem zabawką koło ucha. Rzeczywiście   misiowi chlu-
pało w brzuszku.
     - Nitrogliceryna! - wyjaśniła Jolanta.
     Zesztywniałem,  wsadziłem bydlaka ostrożnie do torby i otar-
łem spocone ze strachu czoło.
     - Gorąco ci?
     Rozpiąłem mundur. Nie ulegało wątpliwości, że miałem do czy-
nienia  z piękną, ale niebezpieczną wariatką. Właśnie przemawiała
do swoich piekielnych misiów.
     - Francesko  załatwi  starego Franca. Niko przedziurawi cara, 
a Wiluś wybebeszy Wilhelma! - tu  zamknęła  chlebak  i zakończyła
monolog słowami: - Adaś pomoże Joli! Prawda, że pomoże? Zarzuciła
mi ręce na szyję i spojrzała w oczy.
     - Pomoże... - obiecał zahipnotyzowany dobry Adaś. 
     Przypomniał  sobie  właśnie,  że w zasadzie nic mu nie grozi,  
więc pomoże wesołej Joli, jeśli Jola da buzi...
     - Myślałem - trudno  mi  było  złapać oddech. - Myślałem, że 
nienawidzisz  Francji,  Jolu, a ty chcesz uśmiercić cesarzy Aust-
rii, Rosji i Niemiec? Dlaczego właśnie ich?
     - Francja  to pretekst. A Austria, Rosja i Niemcy wyrządziły
największą  krzywdę narodowi korsykańskiemu. Pamiętaj, że urodzi-
łam się w Ajaccio!
     Napoleonistka!  Ostatnia  żywa napoleonistka, w dodatku zwa-
riowana anarchistka!
     - Vive l'empereur!  krzyknąłem odruchowo.
     - Otóż to! - powiedziała poważnie. - A ponieważ te same  mo-
carstwa mają różne grzeszki w stosunku do Polski, więc tu właśnie
szukałam sojuszników. I dlatego też jesteśmy członkami tej  samej
organizacji!

Wpisał(-a): Aleksander Masłowski

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]