|
Piąty peron - cz. II
- A ja nie wiedziałem, że to właśnie pani... - bredziłem, by
przedłużyć rozmowę. Koledzy przepychali się koło nas żartując:
- Wpadłeś w oko siostrze Jolancie!
- Znalazła w końcu swojego Napoleona!
- Nic dziwnego, taki przystojniak!
Ja przystojniak! Mój Boże, tego mi jeszcze nikt nigdy nie
powiedział, nawet w najlepszych latach! Mimo obolałego policzka
z sekundy na sekundę wpadałem w coraz lepszy nastrój.
- Molto bene! To był dobry pomysł z tą zaczepką! Niech myślą,
że flirtujemy... Musimy być w stałym kontakcie!
- W ciągłym! zawołałem entuzjastycznie.
- A o TO niech się pan nie martwi, jest w porządku.
- Jakie TO jest w porządku? - wyjąkałem mile podniecony, ale
i zaszokowany jej bezpośredniością.
Przesunęła przed siebie chlebak, zawieszony na rzemieniu,
zasłoniła go sobą i odpięła sprzączki. We wnętrzu siedziały
grzecznie trzy pluszowe niedźwiadki.
- Cordiali saluti da Corsica - szepnęła.
Widząc moją głupią minę dodała:
- Nie przypuszczał pan, że TO tak właśnie wygląda, prawda? -
i zaśmiała się prześlicznie, ukazując wspaniałe uzębienie, poczem
nagle jęknęła: Amore mio! i podała mi usta, z czego natychmiast
skorzystałem, nie przypuszczając w moim zarozumialstwie, że zro-
biła to dla zmylenia majora, który wrócił i stał koło nas,
pochrząkując znacząco.
- Gratuluję... - powiedział wreszcie, a Jolanta odskoczyła
ode mnie z dobrze udanym okrzykiem wstydu i przestrachu. - Gratu-
luję, ale to jednak jest wojsko, nasz stary czeka!
Zapewniłem majora, że już lecę, i zwróciłem się raz jeszcze
ku siostrze Jolancie, aby z nią omówić kolejny etap naszego
szczęścia. Ona jednak wchodziła już do przedziału. W drzwiach za-
trzymała się na moment i wskazując swój chlebaczek mrugnęła za-
gadkowo i zatrzasnęła drzwi.
- Prędzej! - naglił major. - Stary szaleje.
- Skąd tutaj Korsykanka? - pytałem, dotrzymując mu kroku.
- Ochotniczka, oni tam mają swoje ruchy niepodległościowe.
Zaprzysięgła zgubę Francji i pielęgnuje naszych rannych. Szliśmy
wzdłuż korytarzy sprężyście i służbiście. Przed drzwiami wagonu
sztabowego obciągnęliśmy mundury, poprawiliśmy sobie nawzajem
epolety i ustawili bojowo wąsy, a potem weszliśmy z werwą, aby
strzelić obcasami przed dowódcą. Było już tu kilku oficerów oraz
stary pułkownik, który wstał zza biurka i uczesał sobie bujne
bokobrody. Następnie wyjął z kieszeni futerał, a z futerału
cwikier, który umieścił na nosie. Dopiero wtedy ojcowski uśmiech
rozjaśnił mu twarz:
- A, witam, witam! - powiedział. - Cieszę się, że panów og-
lądam w dobrym zdrowiu! Co jest tym dziwniejsze - ciągnął - że
wczoraj to panów zdrowie wydawało mi się trochę zagrożone, szcze-
gólnie - kontynuował jadowiciejąc w oczach - gdy feldżandarmeria
poprzynosiła panów kompletnie orżniętych z burdelu madame Baczek
w Tarnowie! Osiem kurew kontuzjowanych - zawył - wachmistrz żan-
darmów ma wyrwane wąsy, a bajzel jeszcze o trzeciej rano się pa-
lił! Wstyd, panowie! - Pułkownik rozpiął kołnierzyk i napił się
wody.
- I to wszystko w czasie - podjął temat - gdy nasza bohater-
ska twierdza Przemyśl broni się ostatkiem sił! Panie lejtnancie,
poproszę sztabówkę!
Adiutant rozwinął mapę i powiesił na kołku.
- Może więc... - pułkownik zwrócił się do majora z mojego
przedziału - może więc pan major zechce nam powiedzieć, co widać
na tej mapie?
- Melduję posłusznie - sprężył się major - że na tej mapie
widać rejon Linzu.
- Otóż to - zgodził się pułkownik - rejon Linzu.
- Kombinuję pokornie - szepnął drżący adiutant - że takie
sztabówki przysłali nam z czwartego oddziału.
- Jeśli - wtrąciłem - pan pułkownik pozwoli, to ja swego
czasu pisałem pracę magisterską z obrony Przemyśla...
- Panie - jęknął pułkownik - co mi pan tu za pierdoły opo-
wiada?
- ...bo właśnie ja pisałem tę pracę, więc mogę z pamięci
narysować na tablicy mapę twierdzy.
- Zbawco! - pułkownik przygarnął mnie do bokobrodów. - Ry-
suj, a żywo, bo sytuacja krytyczna. Nie dalej jak wczoraj generał
Kusmanek znowu błagał o odsiecz!
Narysowałem z pamięci zarys twierdzy, stanowiska artylerii,
pozycje wysuniętych oddziałów austriackich i nacierających
rosyjskich. Pułkownik złapał trzcinę i wskazując poszczególne
fragmenty rysunku powiedział:
- Przeważające siły nieprzyjaciela pod dowództwem generała
Seliwanowa, po chwilowym odstąpieniu na wschodni brzeg Sanu,
teraz ponownie usiłują zablokować twierdzę Przemyśl. Dla jej od-
ciążenia rozpoczęliśmy bitwę w Karpatach...
- A więc - wyrwało mi się - mamy rok tysiąc dziewięćset
piętnasty?
- Oczywiście - pułkownik ze zrozumieniem pokiwał głową. -
Pan kapitan jeszcze nie wytrzeźwiał po wczorajszym, ale co tam,
młodość musi się wyszumieć - tu dźgnął mnie przyjacielsko pod
żebro i wrócił do tematu.
- Rozpoczęliśmy bitwę w Karpatach, którą rozstrzygniemy na
swoją korzyść...
- A gówno - wyprowadziłem go z błędu. - Zarówno ofensywa
austriacka, jak i późniejsza rosyjska, zakończyły się... to jest,
pardon, zakończą się niepowodzeniem.
Na dowód machnąłem planem, wbijając staremu kepi na oczy.
- Pod sąd! - zapiał pułkownik, a oficerowie chwycili mnie za
ręce i wyprowadzili z wagonu, ale zaraz za progiem obstąpili mnie
wokół i zaczęli poklepywać, gratulując odwagi, dziękując za
piękne widowisko i wyrażając nadzieję, że wkrótce szlag trafi
monarchię, a przede wszystkim naszego pułkownika.
Nadeszli dwaj bawarscy żandarmi i pod ich strażą pomasze-
rowałem z powrotem przez cały pociąg.
- Dokąd go prowadzicie? - siostra Jolanta wyskoczyła na ko-
rytarz, blokując przejście swoim wspaniałym biustem.
- Do karceru w ostatnim wagonie! szczeknął Bawarczyk.
Proszę się rozejść!
Jolanta osłupiała na chwilę, ale zaraz coś jakby uśmiech
przeleciał jej przez twarz.
- Sprytne! - mruknęła mi do ucha, gdy się koło niej przecis-
nąłem. - Zażądaj pomocy sanitarnej!
- Żądam pomocy sanitarnej! - oświadczyłem żandarmowi. - Zde-
nerwowałem się, a jestem chory na serce!
Spojrzał na mnie ponuro i zatrzasnął drzwi karceru.
- No dobrze - powiedziałem do siebie, siadając na ławce. -
Teraz mogę się obudzić! Ja chcę się obudzić! - powtórzyłem zamy-
kając oczy, a kiedy je otwarłem, w drzwiach stała siostra Jolan-
ta. - Już się nie chcę obudzić! - zmieniłem na jej widok zdanie.
- Bohaterze! - zaszemrała. - Jest pan natchnieniem uciśnio-
nych ludów Europy! Jestem dumna, że mogę z panem współpracować.
Dał pan po nosie pułkownikowi i znalazł się pan w miejscu, gdzie
nareszcie bez przeszkód możemy ustalić plan! To było wspaniałe!
W tej chwili coś huknęło i zerwało część dachu, Jolanta
przypadła do mnie z okrzykiem trwogi.
- Niski tunel? spytałem.
- Nie, wysoki szrapnel. Przebijamy się do Przemyśla na pomoc
Kusmankowi. Wiesz chyba, kto miał z nimi być dla dodania ducha
oblężonej załodze?
Zrobiłem głupią minę, co zostało przyjęte za dobrą monetę.
- No właśnie - przytaknęła Jolanta. - Sam Franc Józef. Nies-
tety, przeszkodził mu fatalny atak podagry. Wszystko na nic, mój
Francesko... - Wyjęła z chlebaka jednego misia i pocałowała go
w łeb.
- Chciałbym być na jego miejscu - westchnąłem, bawiąc się
niedźwiadkiem.
Spojrzała na mnie z podziwem: - Lubię takich zimnych fachow-
ców.
A więc zostałem nawet na dodatek zimnym fachowcem! Pełen po-
dziwu dla siebie podrzuciłem Franusia do góry.
- Mamma mia! - zachwyciła się Jola. - Jakbyś nie złapał, to-
by dopiero było! Słyszałeś, jak w tym chlupie?
Potrząsnąłem zabawką koło ucha. Rzeczywiście misiowi chlu-
pało w brzuszku.
- Nitrogliceryna! - wyjaśniła Jolanta.
Zesztywniałem, wsadziłem bydlaka ostrożnie do torby i otar-
łem spocone ze strachu czoło.
- Gorąco ci?
Rozpiąłem mundur. Nie ulegało wątpliwości, że miałem do czy-
nienia z piękną, ale niebezpieczną wariatką. Właśnie przemawiała
do swoich piekielnych misiów.
- Francesko załatwi starego Franca. Niko przedziurawi cara,
a Wiluś wybebeszy Wilhelma! - tu zamknęła chlebak i zakończyła
monolog słowami: - Adaś pomoże Joli! Prawda, że pomoże? Zarzuciła
mi ręce na szyję i spojrzała w oczy.
- Pomoże... - obiecał zahipnotyzowany dobry Adaś.
Przypomniał sobie właśnie, że w zasadzie nic mu nie grozi,
więc pomoże wesołej Joli, jeśli Jola da buzi...
- Myślałem - trudno mi było złapać oddech. - Myślałem, że
nienawidzisz Francji, Jolu, a ty chcesz uśmiercić cesarzy Aust-
rii, Rosji i Niemiec? Dlaczego właśnie ich?
- Francja to pretekst. A Austria, Rosja i Niemcy wyrządziły
największą krzywdę narodowi korsykańskiemu. Pamiętaj, że urodzi-
łam się w Ajaccio!
Napoleonistka! Ostatnia żywa napoleonistka, w dodatku zwa-
riowana anarchistka!
- Vive l'empereur! krzyknąłem odruchowo.
- Otóż to! - powiedziała poważnie. - A ponieważ te same mo-
carstwa mają różne grzeszki w stosunku do Polski, więc tu właśnie
szukałam sojuszników. I dlatego też jesteśmy członkami tej samej
organizacji! Wpisał(-a): Aleksander Masłowski
|
|