|
Piąty peron - cz. V
Dwaj żołnierze idący za pułkownikiem zatrzymali się i pochy-
lili bagnety. Jakiś ranny kuśtykał w naszym kierunku machając
groźnie kulą, a maszynista pociągu sanitarnego zlazł z lokomoty-
wy.
Capia Bródka zawahał się: - Nu dobrze - mruknął. - Zobaczy-
my, co powie generał!
- Powie - odzyskała kontenans generałowa - to, co ja mu po-
wiem! A ja mu powiem, że mieli rację! Sami oni tu do nas przyje-
chali, bez przymusu, a ten od razu do nich z rewizją, nachał ja-
kiś! - Co rzekłszy, pobiegła naprzeciw nadchodzącemu mężowi.
- Z generałem bądźcie ostrożni! - ostrzegał nas setnik. -
Sroga to sztuka i bezlitosna! W Port Arturze osobiście nakładł
po mordzie Japończykowi, który go nie chciał wziąć do niewoli!
Sprężyliśmy się na baczność.
Generał nadchodził, fukając gniewnie, a przy nim szła -
tłumacząc mu coś - pani Jewdokia:
- Dobrze, dobrze! - odpędzał się od niej. - Może uczciwi,
ale może i nieuczciwi. Jakby nie było, z tamtej strony przybywa-
ją, więc bez rewizji się nie obędzie!
- To samo mówiłem - ucieszył się Capia Bródka. - Kto wie, co
oni mają przy sobie? Anarchistów teraz wszędzie jak psów! A wszak
jutro ma tu być na inspekcji sam Najjaśniejszy... - Tu przypom-
niawszy sobie służbową tajemnicę, udał atak kaszlu.
Oczy Joli rozszerzyły się jak dwie bomby, a wargi rozchyliły
się w drapieżnym uśmiechu. Znowu była w transie. I znowu szukała
sojuszników do przeprowadzenia zamachu. Zgodnie z moimi przewidy-
waniami kolejnym żywym zapalnikiem miał zostać zacny, porywczy
i dzielny kniaź Tatamawrydze.
- Conte... - zachwiała się udając omdlenie i opierając się
na nim całym ciężarem. - Nie pozwól mnie zbezcześcić...
- I nie pozwolę! - wyszczerzył kły Kaukazczyk, zasłaniając
ją własnym ciałem.
- No dobrze - zgodził się generał. - Kniaź jak zawsze koch-
liwy i zapalczywy. Nie rewidować panny, bo jej niewinność z oczu
patrzy... Mam córkę w twoim wieku - rozrzewnił się.
- Padre mio... - pozbawiona skrupułów Korsykanka cynicznie,
ale z wdziękiem cmoknęła go nagle w rękę.
- Nie trzeba, nie trzeba! - bronił się z rozczuleniem głasz-
cząc ją po głowie. - Ale pan, kapitanie, będzie musiał opróżnić
kieszenie.
Zrobiłem to z ochotą. Ostatecznie miałem tam tylko trochę
papierosów, zapałki, ołówek, jakiś papier... A no właśnie! Capia
Bródka rzucił się na ten papier z żarłocznością wilka. Jezus
Maria, to był dokument rąbnięty niechcący z mojej wystawy...
Błysnęła lakowa pieczęć, zaczerniały podpisy.
- Ano tak - powiedział pułkownik ze śmiertelnie poważną twa-
rzą. - Zechce pan to zobaczyć, generale?
Generał spojrzał i stanął na baczność. Pani Jewdokia zaglą-
dnęła mu przez ramię i złapała się za głowę:
- Ot i historia jaka! - pisnęła.
- Skąd pan to ma? - spytał generał, groźnie już teraz i po-
dejrzliwie.
- Ano widzi pan generał - tłumaczyłem. - Bo to była taka
wystawa, i właśnie to tam wisiało...
- Kiedy wisiało? - wtrącił się Capia Bródka.
- Jeszcze wczoraj wisiało...
- A to bardzo ciekawe - rozsierdził się generał, że przed-
wczoraj wisiało, jeżeli to jest datowane dopiero na jutro!!!
- Falsyfikat! - zawołał pułkownik.
- Oryginał! - uparłem się.
- Jak pan udowodni?
- Proszę bardzo! Autor podpisu potwierdzi jego autentycz-
ność!
- Autor podpisu! - pułkownik nie posiadał się z oburzenia.
Ty myślisz, że jego Autorska Mość Najjaśniejszy Pan... co ja ga-
dam?
Jolanta przystąpiła do działania.
- Generale - powiedziała. - Wobec pańskiej przenikliwości
nie mamy żadnych szans. Demaskujemy się i prosimy o absolutną
dyskrecję! Patrzyłem na nią ze zdumieniem. Mrugnęła do mnie,
a tymczasem pułkownik usłyszawszy, że ma być dyskrecja, przegonił
wszystkich z zasięgu słyszalności.
- Słucham? - rzekł zdziwiony generał.
- Słucham? - powtórzył pułkownik wyjmując notes.
- Jesteśmy szpiegami! - blefowała Jolanta. - Mamy do speł-
nienia poufną misję.
- No? - uszy pułkownika wyraźnie się powiększyły.
- Mamy niezwykle ważną wiadomość dla Najjaśniejszego Pana! -
i Jola niechcący położyła dłoń na chlebaku.
- Proszę nam ją przekazać - pułkownik zaczął znowu nabierać
dla nas szacunku. - Wykluczone! - włączyłem się do gry. - Jesteś-
my zaprzysiężeni. W razie trudności zabierzemy tajemnicę do gro-
bu.
I obydwoje podnieśliśmy palce w górę. Wojskowi zostali wy-
trąceni z równowagi.
- Jaką mamy gwarancję, że jesteście tymi, za których się po-
dajecie?
Wpadłem ma wspaniały pomysł:
- Możemy udowodnić!
Co rzekłszy, napisałem kilka cyfr na kawałku papieru.
- Co to jest? - zainteresował się generał.
- Dokładna data i godzina kapitulacji Przemyśla. - Generał
puknął się w głowę.
- Data i godzina! Przecież to wypada dziś - spojrzał na ze-
garek za dziesięć minut.
- No właśnie.
- Zaczekamy - podjął decyzję generał. Jeśli się sprawdzi, to
staniecie przed obliczem Najjaśniejszego.
- A jeśli nie - uzupełnił pułkownik - to wtedy... - i pocią-
gnął dłonią po gardle.
Generał zasalutował i obydwaj odeszli, a po chwili zaciąg-
nięto wokół nas warty.
- Nie przesadziłeś, eroe mio? - martwiła się Jola. - Co zro-
bimy, jeśli się nie poddadzą?
- Poddadzą się, poddadzą, chyba że panowie historycy nabuja-
li coś w podręcznikach.
Podszedł do nas setnik Tatamawrydze.
- Nie bójcie się - rzekł półgłosem. - Jakby nawet nie wysz-
ło, ja nie dam was skrzywdzić. Moi ludzie czuwają!
I rzeczywiście, z tyłu, za plecami wartowników kręcili się
Czerkiesi, dla niepoznaki a to poprawiając coś przy siodłach,
a to karmiąc z ręki swoje dzikie, kosmate konie.
- Jesteś wielki! - ucieszyła się Jolanta.
- Metr czterdzieści sześć bez butów! - potwierdził.
- Tyle co Napoleon... - szepnęła. - To o czymś świadczy...
Kobiety chyba szaleją za tobą?
- Może i szaleją - szczerze orzekł Kozak - aczkolwiek nigdy
nie zauważyłem. Ciągle człowiek w siodle i w siodle.
- Jesteś piękny i romantyczny - oświadczyła. - Ti amo!
- Znaczy się, co?
- Ona mówi, że cię kocha - wyjaśniłem. - W związku z tym
pewnie niedługo zostanie z ciebie mokra plama.
- Jolanta - zachrypiał Tatamawrydze. - Ja dla ciebie gotów...
gotów...
- Dziesięć minut minęło! - rozległ się głos pułkownika -
a nawet dwanaście! Nu i co?
Wartownicy zaczęli okrążać nas ciasnym pierścieniem. Kozacy
za ich plecami powskakiwali z małpią zręcznością na siodła. Puł-
kownik wyjął nagan, stojący za nim setnik zamachnął się kindża-
łem... Jeszcze chwila, a głowa asa ochrany potoczyłaby się na to-
ry, gdy nagle Jola zawołała:
- Guarda! Guarda! Cosa a accaduta???
- Jaka koza? - zdziwił się pułkownik patrząc we wskazanym
przez nią kierunku.
Odwróciliśmy się na komendę: z mroku wynurzały się przy wtó-
rze bębnów gęste szeregi austriackiej piechoty. Obrońcy CK monar-
chii szli, trzymając ręce splecione na karkach. Tylko oficerowie
sztywni i przy białej broni trzymali fason. Twierdza Przemyśl ka-
pitulowała!
Idący na czele zasalutowali pułkownikowi, a ten wysunął
przed siebie jedną nogę, wydął wargi i przybrał pozę zwycięzcy.
Nie na długo jednak, bo zaraz zniknął odepchnięty przez równie
łasego sławy generała.
- Paszoł won - odprawił go generał. - Nie twojo dieło!
I dopiąwszy guziki wciągniętego w pośpiechu płaszcza odsalu-
tował kapitulującym.
Staliśmy z Jolantą na uboczu patrząc, jak rośnie stos broni
rzucanej przez Austriaków.
- Tyle karabinów - szepnęła. - Przydałyby się w walce z ty-
ranią!
We mgle jacyś ludzie ładowali broń na ciężarówkę. - Gotowe,
panie docencie - powiedział jeden z nich podchodząc. - Zasuwamy
z tym do muzeum!
Jezus Maria! To był przecież mój student, kudłaty hipis
z trzeciego roku! Kilku innych pomachało mi z burty samochodu,
który warknął, zadymił i rozpłynął się w mroku.
- Kto to był? - spytała Jola. - Twoi ludzie?
- W pewnym sensie moi... - odrzekłem niepewnie.
- Wspaniale to urządziłeś, straordinario, caro mio...
Odsunięty od zaszczytów pułkownik zjawił się teraz koło nas.
- Nu, dobrze - powiedział. - Wygraliście, dwie minuty spó-
źnienia nie problem. Mam rozkaz odesłać was przed oblicze Najjaś-
niejszego Cara Wszechrosji!
Podjechała ręczna drezyna kolejowa z napędem na dwóch
Kozaków. Inni otaczali ją prowadząc konie za cugle.
- Tatamawrydze! - zwrócił się Capia Bródka do setnika. -
Jesteście dowódcą eskorty. Odpowiadacie gardłem za tych dwoje.
- Toczno, sroczno! - odrzekł mrugając do nas Kozak.
Wpisał(-a): Aleksander Masłowski
|
|