[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


                     Piąty peron - cz. V

     Dwaj żołnierze idący za pułkownikiem zatrzymali się i pochy-
lili  bagnety.  Jakiś  ranny  kuśtykał w naszym kierunku machając  
groźnie  kulą, a maszynista pociągu sanitarnego zlazł z lokomoty-
wy.
     Capia  Bródka zawahał się: - Nu dobrze - mruknął. - Zobaczy-
my, co powie generał!
     - Powie - odzyskała  kontenans generałowa - to, co ja mu po-
wiem!  A ja mu powiem, że mieli rację! Sami oni tu do nas przyje-
chali,  bez przymusu, a ten od razu do nich z rewizją, nachał ja-
kiś! - Co rzekłszy, pobiegła naprzeciw nadchodzącemu mężowi.
     - Z  generałem  bądźcie  ostrożni! - ostrzegał nas setnik. - 
Sroga  to   sztuka i bezlitosna! W Port Arturze osobiście nakładł 
po mordzie Japończykowi, który go nie chciał wziąć do niewoli!
     Sprężyliśmy się na baczność.
     Generał  nadchodził,  fukając  gniewnie,  a  przy nim szła - 
tłumacząc mu coś - pani Jewdokia:
     - Dobrze,  dobrze! - odpędzał  się od niej. - Może  uczciwi, 
ale  może i nieuczciwi. Jakby nie było, z tamtej strony przybywa-
ją, więc bez rewizji się nie obędzie!
     - To samo mówiłem - ucieszył się Capia Bródka. - Kto wie, co
oni mają przy sobie? Anarchistów teraz wszędzie jak psów! A wszak
jutro  ma tu być na inspekcji sam Najjaśniejszy... - Tu  przypom-
niawszy sobie służbową tajemnicę, udał atak kaszlu.
     Oczy Joli rozszerzyły się jak dwie bomby, a wargi rozchyliły
się  w drapieżnym uśmiechu. Znowu była w transie. I znowu szukała
sojuszników do przeprowadzenia zamachu. Zgodnie z moimi przewidy-
waniami  kolejnym  żywym  zapalnikiem miał zostać zacny, porywczy 
i dzielny kniaź Tatamawrydze.
     - Conte... -  zachwiała  się udając omdlenie i opierając się  
na nim całym ciężarem. - Nie pozwól mnie zbezcześcić...
     - I  nie pozwolę! - wyszczerzył kły Kaukazczyk,  zasłaniając 
ją własnym ciałem.
     - No dobrze - zgodził się generał. - Kniaź jak zawsze  koch-
liwy  i zapalczywy. Nie rewidować panny, bo jej niewinność z oczu 
patrzy... Mam córkę w twoim wieku - rozrzewnił się.
     - Padre mio... - pozbawiona skrupułów Korsykanka  cynicznie,
ale z wdziękiem cmoknęła go nagle w rękę.
     - Nie trzeba, nie trzeba! - bronił się z rozczuleniem głasz-
cząc  ją  po głowie. - Ale pan, kapitanie, będzie musiał opróżnić 
kieszenie.
     Zrobiłem  to  z  ochotą. Ostatecznie miałem tam tylko trochę
papierosów, zapałki, ołówek, jakiś papier... A no właśnie!  Capia
Bródka  rzucił  się  na  ten  papier z żarłocznością wilka. Jezus
Maria, to był dokument  rąbnięty  niechcący  z  mojej  wystawy...
Błysnęła lakowa pieczęć, zaczerniały podpisy.
     - Ano tak - powiedział pułkownik ze śmiertelnie poważną twa-
rzą. - Zechce pan to zobaczyć, generale?
     Generał spojrzał i stanął na  baczność. Pani Jewdokia zaglą-
dnęła mu przez ramię i złapała się za głowę:
     - Ot i historia jaka! - pisnęła.
     - Skąd  pan to ma? - spytał generał, groźnie już teraz i po-
dejrzliwie.
     - Ano  widzi  pan  generał - tłumaczyłem. - Bo  to była taka 
wystawa, i właśnie to tam wisiało...
     - Kiedy wisiało? - wtrącił się Capia Bródka.
     - Jeszcze wczoraj wisiało...
     - A  to  bardzo ciekawe - rozsierdził się generał, że przed-
wczoraj wisiało, jeżeli to jest datowane dopiero na jutro!!!
     - Falsyfikat! - zawołał pułkownik.
     - Oryginał! - uparłem się.
     - Jak pan udowodni?
     - Proszę  bardzo!  Autor  podpisu potwierdzi jego autentycz-
ność! 
     - Autor podpisu! - pułkownik nie posiadał  się  z oburzenia.
Ty  myślisz, że jego Autorska Mość Najjaśniejszy Pan... co ja ga-
dam?
     Jolanta przystąpiła do działania.
     - Generale -  powiedziała. - Wobec  pańskiej  przenikliwości 
nie mamy żadnych szans. Demaskujemy się  i  prosimy  o  absolutną
dyskrecję!  Patrzyłem  na  nią  ze  zdumieniem.  Mrugnęła do mnie, 
a tymczasem pułkownik usłyszawszy, że ma być dyskrecja, przegonił
wszystkich z zasięgu słyszalności.
     - Słucham? - rzekł zdziwiony generał.
     - Słucham? - powtórzył pułkownik wyjmując notes.
     - Jesteśmy  szpiegami! -  blefowała Jolanta. - Mamy do speł-
nienia poufną misję.
     - No? - uszy pułkownika wyraźnie się powiększyły.
     - Mamy niezwykle ważną wiadomość dla Najjaśniejszego Pana! -
i Jola niechcący położyła dłoń na chlebaku.
     - Proszę nam  ją przekazać - pułkownik zaczął znowu nabierać
dla nas szacunku. - Wykluczone! - włączyłem się do gry. - Jesteś-
my  zaprzysiężeni. W razie trudności zabierzemy tajemnicę do gro-
bu. 
     I  obydwoje  podnieśliśmy palce w górę. Wojskowi zostali wy-
trąceni z równowagi.
     - Jaką mamy gwarancję, że jesteście tymi, za których się po-
dajecie?
     Wpadłem ma wspaniały pomysł:
     - Możemy udowodnić!
     Co rzekłszy, napisałem kilka cyfr na kawałku papieru.
     - Co to jest? - zainteresował się generał.
     - Dokładna  data i godzina kapitulacji  Przemyśla. - Generał
puknął się w głowę.
     - Data i  godzina! Przecież to wypada dziś - spojrzał na ze-
garek  za dziesięć minut.
     - No właśnie.
     - Zaczekamy - podjął decyzję generał. Jeśli się sprawdzi, to
staniecie przed obliczem Najjaśniejszego.
     - A jeśli nie - uzupełnił pułkownik - to wtedy... - i pocią-
gnął dłonią po gardle.
     Generał  zasalutował  i obydwaj odeszli, a po chwili zaciąg-
nięto wokół nas warty.
     - Nie przesadziłeś, eroe mio? - martwiła się Jola. - Co zro-
bimy, jeśli się nie poddadzą?
     - Poddadzą się, poddadzą, chyba że panowie historycy nabuja-
li coś w podręcznikach.
     Podszedł do nas setnik Tatamawrydze.
     - Nie  bójcie się - rzekł półgłosem. - Jakby nawet nie wysz-
ło, ja nie dam was skrzywdzić. Moi ludzie czuwają!
     I rzeczywiście, z tyłu, za plecami wartowników  kręcili  się
Czerkiesi,  dla  niepoznaki  a  to poprawiając coś przy siodłach, 
a to karmiąc z ręki swoje dzikie, kosmate konie.
     - Jesteś wielki! - ucieszyła się Jolanta.
     - Metr czterdzieści sześć bez butów! - potwierdził.
     - Tyle  co  Napoleon... - szepnęła. - To o czymś świadczy... 
Kobiety chyba szaleją za tobą?
     - Może i szaleją  - szczerze orzekł Kozak - aczkolwiek nigdy
nie zauważyłem. Ciągle człowiek w siodle i w siodle.
     - Jesteś piękny i romantyczny - oświadczyła. - Ti amo!
     - Znaczy się, co?
     - Ona  mówi,  że  cię  kocha - wyjaśniłem. - W związku z tym 
pewnie niedługo zostanie z ciebie mokra plama.
     - Jolanta - zachrypiał Tatamawrydze. - Ja dla ciebie gotów...
gotów...
     - Dziesięć  minut  minęło!  -  rozległ się głos pułkownika -     
 a nawet dwanaście! Nu i co?
     Wartownicy  zaczęli okrążać nas ciasnym pierścieniem. Kozacy
za  ich plecami powskakiwali z małpią zręcznością na siodła. Puł-
kownik  wyjął  nagan, stojący za nim setnik zamachnął się kindża-
łem... Jeszcze chwila, a głowa asa ochrany potoczyłaby się na to-
ry, gdy nagle Jola zawołała:
     - Guarda! Guarda! Cosa a accaduta???
     - Jaka  koza? - zdziwił  się  pułkownik patrząc we wskazanym
przez nią kierunku.
     Odwróciliśmy się na komendę: z mroku wynurzały się przy wtó-
rze bębnów gęste szeregi austriackiej piechoty. Obrońcy CK monar-
chii  szli, trzymając ręce splecione na karkach. Tylko oficerowie
sztywni i przy białej broni trzymali fason. Twierdza Przemyśl ka-
pitulowała!
     Idący na czele  zasalutowali  pułkownikowi,  a  ten  wysunął
przed  siebie  jedną nogę, wydął wargi i przybrał pozę zwycięzcy.
Nie na długo jednak, bo zaraz zniknął  odepchnięty  przez  równie
łasego sławy generała.
     - Paszoł won - odprawił go generał. - Nie twojo dieło!
     I dopiąwszy guziki wciągniętego w pośpiechu płaszcza odsalu-
tował kapitulującym.
     Staliśmy z Jolantą na uboczu patrząc, jak rośnie stos  broni
rzucanej przez Austriaków.
     - Tyle  karabinów - szepnęła. - Przydałyby się w walce z ty-
ranią!
     We mgle jacyś ludzie ładowali broń na  ciężarówkę. - Gotowe,
panie  docencie - powiedział  jeden z nich podchodząc. - Zasuwamy 
z tym do muzeum!
     Jezus  Maria!  To  był przecież mój student,  kudłaty  hipis  
z trzeciego roku! Kilku  innych  pomachało  mi z burty samochodu,
który warknął, zadymił i rozpłynął się w mroku.
     - Kto to był? - spytała Jola. - Twoi ludzie?
     - W pewnym sensie moi... - odrzekłem niepewnie.
     - Wspaniale to urządziłeś, straordinario, caro mio...
     Odsunięty od zaszczytów pułkownik zjawił się teraz koło nas.
     -  Nu, dobrze - powiedział. -  Wygraliście, dwie minuty spó-
źnienia nie problem. Mam rozkaz odesłać was przed oblicze Najjaś-
niejszego Cara Wszechrosji!
     Podjechała  ręczna  drezyna  kolejowa  z  napędem  na  dwóch
Kozaków. Inni otaczali ją prowadząc konie za cugle.
     - Tatamawrydze! - zwrócił się Capia  Bródka  do   setnika. -
Jesteście dowódcą eskorty. Odpowiadacie gardłem za tych dwoje.
     - Toczno, sroczno! - odrzekł mrugając do nas Kozak.

Wpisał(-a): Aleksander Masłowski

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]