[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


                     Piąty peron - cz. VIII

     - No  nie - rozzłościł się naraz. - Tak nie będziemy się ba-
wić, ostatecznie to jednak jest wojna! Huź go, Maciek!
     Bitwa  rozgorzała na nowo. Rozłożyłem butelką pruskiego pod-
oficera, co zwiększyło naszą przewagę, i wraży odddział  jął  re-
jterować  przez  okna  na drugą stronę budynku, gdzie stały przy-
wiązane ciężkie mazurskie konie. Nasi  też  wskoczyli  na  siodła
swych zgrabnych wierzchowców i ruszyli w pościg. Z brzękiem oręża
weszliśmy do zdobytego bufetu.
     - Obiad! - zarządził  Starża. - Wachmistrzu, są jakieś stra-
ty?
     - Melduję,  że nie ma - sprężył się stary wiarus. - Ale ist-
nieje podejrzenie, że nieprzyjaciel naszczał do bigosu.
     - Polak  Polakowi... - załkała Jolanta. - Nic to  podjął de-
cyzję rotmistrz. - Zjemy parówki!
     Jedliśmy je, ale jakoś mi nie smakowały. Jolanta i rotmistrz
siedzieli  naprzeciw  siebie,  jakby  zrośnięci oczami i jedli te
cholerne parówki. Jak je  parówkę  cwana  dziewucha,  która  chce
chłopu  do  reszty  zawrócić  w  głowie,  tego  nie muszę państwu
szczegółowo wyjaśniać...
     Na szczęście, nie trwało to długo, bo coś zaczęło gwizdać.
     - Czajnik! - ucieszyłem się. - Zaraz będzie herbata!
     - Nie  czajnik,  tylko granat! - sprostował stary wachmistrz  
i dał nura pod stół.
     Gwizd  przeszedł w wycie, a wycie w eksplozję. Ściana dworca
zawaliła się z hukiem.
     - Proszę? - spytał w roztargnieniu Starża, zupełnie zafascy-
nowany Jolantą.
     Znowu gwizdnęło.
     - Melduję - stary  wachmistrz  wystawił  łeb spod stołu - że 
ostrzeliwuje nas ciężka artyleria z regionu Piotrkowa.
     - Ewakuacja! - obudził się wódz ułanów. Kawalerią nie utrzy-
mamy dworca! Konie dla wszystkich!
     Podprowadzono  wierzchowce.  Jolanta jeździła jak stary dżo-
kej. Kupa jeźdźców wichrzyła się po peronie.
     - Wsiadaj! - darł się rotmistrz siedząc już w siodle i  pod-
prowadzając luzaka dla mnie.
     - Nigdy w życiu nie wejdę na to bydlę!
     Znowu huknęło, obrzucając nas parówkami.
     - Nie  umiem jeździć konno - tłumaczyłem. - A poza tym muszę 
się  trzymać  kolei! PKP to jedyna szansa powrotu do moich czasów 
i do mojej żony! - Tu wysunąłem usta, aby pożegnać się z Jolantą.
     - Masz  żonę? - Jola  podjechała do wagonu, do którego udało 
mi się już wleźć, i na odlew dała mi w ucho, a wachmistrz i  rot-
mistrz chwycili z obu stron cugle jej konia. Szwadron zwinął się,
skłębił i wypadł z zabudowań, a następnie pomknął drogą,  ścigany
wybuchami szrapneli.
     W   stację   przestało   rąbać,   szczekały  tylko  karabiny
maszynowe, potem i one zamilkły. Koło  wagonu  zabrzmiały  jakieś
głosy. Ujrzałem płaskie, błyszczące hełmy. Anglicy?
     Jeden z nich podniósł głowę i wtedy poznałem, że to robotni-
cy we współczesnych hełmach ochronnych. Szli wzdłuż peronu spoko-
jnie sobie rozmawiając.
     - Dzień dobry - powiedział jeden, zatrzymując się na chwilę.
- Cały czas pan tu siedział? Niebezpiecznie!
     - Wojna, więc niebezpiecznie... - odrzekłem głupio.
     - Pewnie,  prawie że wojna! - zaśmiał się robotnik. - My  tu
wysadzili stary dworzec, bo będzie stawiany nowy.
     Jeszcze  ich głosy nie ścichły, gdy z drugiej strony zaczęły
narastać inne, obce i twarde.
     Spojrzałem  przez lornetkę i chwyciłem się za gardło. W kie-
runku stacji szła tyraliera żołnierzy w szarozielonych mundurach.
Nad mundurami tkwiły jak bloki betonu dobrze znane, głęboko wcię-
te hełmy. Na hełmach znaki SS.
     Odbezpieczyłem  rewolwer i jeszcze raz przylgnąłem do i lor-
nety.
     Oczywiście,  tamto  było  złudzeniem.  Hełmy  bez  wątpienia
szwabskie, lecz między nimi tu i ówdzie widniały pikielhauby ofi-
cerów. To jednak była jeszcze armia Kajzera, a nie Hitlera.  Szli
i szli, z bronią gotową do strzału. I poczułem się bardzo osamot-
niony.
     Na szczęście na drodze zatętniło, to wracał szwadron.
     - Jesteś? - Rotmistrz i jego koń zajrzeli do wagonu. - W po-
rządku!  Teraz nie mogą walić z armat, bo by razili swoich! Chło-
paki! Za mną!
     Ułani skoczyli do szarży,  a  do  wagonu  podjechała  cwałem
Jolanta i osadziła na miejscu konia.
     - Możesz  sobie mieć żonę! - zawołała. - I tak z tobą zosta-
nę! Nigdy cię nie opuszczę, nigdy!
     - Dobra,  dobra -  powiedziałem  chłodno. - To  samo mówiłaś 
księdzu  Chudzielakowi  i kniaziowi Tatamawrydze! Nie mam zamiaru
wylatywać w powietrze, mnie na to nie nabierzesz!
     - Imbecile! - oburzyła się. - Oni to co innego, a ciebie na-
prawdę pokochałam!
     - I nie zamierzasz mnie uśmiercić?
     - A po co? Przecież mamy rotmistrza!
     Rotmistrz wrócił właśnie z walki.
     - Przegoniliśmy  ich, ale chyba nie na długo. Mają teraz nad
nami przewagę ogniową...
     - Hubek -  upomniała  się Jola. Czas  nagli.  Musimy   tam - 
wskazała na linię frontu.
     Na  rozkaz rotmistrza sprowadzono jeńców: sztywnego kapitana
w monoklu i pikielhaubie oraz smukłego, młodego dragona.
     - Weg mit Hosen und Blusen! - zakomenderował rotmistrz.
     O  dziwo, zrozumieli i zaczęli się rozbierać z iście niemie-
cką  gotowością do wypełnienia wszelkich, choćby najdziwniejszych
rozkazów.
     - Kalesonen nicht! -  powstrzymał  ich  w  ostatniej  chwili
Starża.
     - Una  mascarada! - zaśmiała się za moimi plecami Jola. Obe-
jrzałem się. Ta dziewczyna nie miała żadnego wstydu. Ułanom  oczy
wyłaziły na wierzch.
     - Rozejść się! - krzyknął na nich stary wachmistrz, sam zaj-
mując wygodną do obserwacji pozycję.
     - Odmaszerować! - wsiadł z kolei rotmistrz na wachmistrza.
     - Odwróć się! - zażądałem od rotmistrza.
     - A ty się nie gap! - objechała mnie Jola, zapinając  bardzo
obcisłe spodnie. - Już! - dodała i wszyscy prędziutko przylecieli
znów do wagonu.
     Ja  tymczasem trenowałem użycie monokla. 
     - Kiedy  uderzą  ponownie - informował nas rotmistrz - to my 
znów  się  wycofamy, a wy zostaniecie na stacji. Może uda wam się 
wmieszać między  Niemców!
     Ale  nie  uderzyli. Zamiast wycia pocisku rozległo się wycie
trąbki.
     - Parlamentariusze! - krzyknął ułan z czujki.
     - Przepuścić! - rozkazał rotmistrz. - A wy się chowajcie!
     Ukryliśmy  się  z  Jolantą  w  kącie  wagonu.  Grzmot-Starża
wyskoczył na peron.
     Wzdłuż  linii  pociągu  szedł,  poprzedzany  przez trębacza,
pruski oficer. Na kilka kroków przed rotmistrzem stanął  tak  na-
gle,  jakby  go tknął paraliż, i wyciągnął przed siebie rękę. Już
myślałem, że powie "Heil", ale to była tylko pierwsza część salu-
tu.
     - Herr Rittenmeister! - powiedział. - Z upoważnienia dowódcy
odcinka mam zaszczyt zaproponować wymianę jeńców!
     - Nie macie żadnych jeńców - obciął go rotmistrz.
     - Owszem! - Prusak  wyjął kartkę i z widocznym trudem odczy-
tał: Stachepan Stacheschuja...
     - Szczeżuja! - poprawił  go z niesmakiem rotmistrz. - Zapił 
się pewnie na stacji i stąd go macie!
     - So wie so - mamy! - rzekł Niemiec.
     - To go sobie trzymajcie, moczymordę. A poza tym my nie mamy
waszych jeńców na wymianę.
     - Macie! - upierał się parlamentariusz.
     - Nie mamy!
     - Macie!
     W  czasie  tej  sprzeczki  Jolanta zapytała z niewinną miną,
zbliżając usta do mego ucha:
     - Adaś, jak będzie po niemiecku "Na pomoc"?
     - Na pomoc? Hilfe. A po co...
     Nie  zdążyłem  dokończyć  pytania,  bo  Jola  dobrze  udanym
tenorem zawołała nagle:
     - Hilfe!!!
     - Ach so? - oburzył się Niemiec. - Nie macie naszych ludzi?
     I zanim rotmistrz zdążył zaprotestować, otworzył drzwi wago-
nu.
     Stuknęliśmy przed nim obcasami.
     - To są... - zaczął Starzą.
     - Hem,  hem, hem! - zakaszlała Jola znacząco. Przez twarz u-
łana przeleciał błysk zrozumienia:
     - To  są  rzeczywiście  wasi, ale nic nie wiedziałem, że ich
mamy... Wachmistrz! - ryknął. - Dlaczego mi nie meldowano?
     - Melduję, że nie meldowano... - jąkał się stary.
     - Trzy  dni  paki! - zarządził Starzą i zasłużony wachmistrz
odszedł posłusznie, zupełnie nie wiedząc, co jest grane.
     - Więc jak będzie? - niecierpliwił się Prusak.
     - Dobra, wymiana na przedpolu za pięć minut! - Niemcy odesz-
li przy dźwiękach trąbki.
     - Dziękuję,  Hubek! - Jola przytuliła się do ułana. - Jak ja
ci się odwdzięczę?
     - Będziesz jeszcze miała okazję - powiedział i  ku  jej  za-
skoczeniu wziął mnie pod ramię.
     Odeszliśmy na bok.
     - No,  powodzenia, Adasiu - rzekł rotmistrz. - Grasz w jakąś
dziwną grę, ale powodzenia!
     - To ze mną grają  rzekłem, mając w tym wiele racji.
     - Zapewne, zapewne. Nami wszystkimi grają. Żegnaj.
     - A może tylko do widzenia?
     - Nie - potrząsnął  głową. - Jola pewnie tu jeszcze wróć ale 
ty nie wrócisz...
     - Skąd wiesz?
     - Zobacz! - Pokazał szablą ruiny stacji, przy których praco-
wał nowoczesny dźwig marki ZREMB. Nigdy tego przedtem nie było... 
To  nie  są zwykłe sprawy, ja coś o tym wiem i ty coś wiesz, żeg-
naj.
     Pocałowaliśmy  się, a potem już całkiem służbowo odprowadził
nas na przedpole.

Wpisał(-a): Aleksander Masłowski

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]