|
Piąty peron - cz. VI
Podszedł generał w doskonałym humorze:
- Dziękuję ci, kochany! - zwrócił się do mnie. - Dzięki to-
bie znałem termin poddania się Przemyśla wcześniej niż generał
Seliwanow i mogłem przyjąć kapitulację na swoje konto! Trzeba to
opić! Wania!
Podbiegł ordynans, niosąc dużą rosyjską lalkę. Po odkręceniu
jej głowy ukazała się szyjka sporego gąsiorka. Wania chlusnął
okowitą do głowy lalki, a generał z ukłonem podał tę czarkę
Jolancie.
Ku memu zdumieniu wydoiła jednym tchem tę bądź co bądź
ćwiartkę samogonu. Jej południowe oczy nabrały w rezultacie
jeszcze wspanialszego blasku, język zesztywniał, a krew zabarwiła
policzki:
- Prima vino! Więcej! Piu?! Piu?!
- Przestań płukać - odebrałem jej kielich - więcej nie do-
staniesz, to nie żadne wino, tylko bimber!
- Bimber is my hobby... - Strzeliła tym razem po angielsku,
będąc najwidoczniej kształconą w językach obcych.
Wypiliśmy po kolei strzemiennego.
- Zatańczylibyście, dżygici! - rozochocił się generał.
Nie trzeba im było tego dwa razy powtarzać. Zaraz odezwała
się harmonia, a kniaź Tatamawrydze zainaugurował tańce, usiłując
wykonać "Suitę kaukaską" Ippolita Iwanowa, co mu jednak nie za
bardzo wychodziło.
- Bo to muzyka wredna... -tłumaczył się Kozak. - Ech, żeby
tak wreszcie ktoś skomponował jakąś godziwą, kaukaską melodię!
- Skomponuje, skomponuje! - pocieszyłem go. - I to jesz-
cze jaką! Chaczaturian się będzie nazywał, a jego utwór "Taniec
z szablami"!
- Chaczaturianów znam - wzruszył się Tatamawrydze. - Oni
z sąsiedniego ułusu i synka mają, Aramka mu na imię, ale on ma-
lutki, może ze dwanaście lat mu zeszło... Inna rzecz, że ucho
u niego - ech! - jakie muzyczne! I on skomponuje, powiadasz?
Ach, żeby dożyć, żeby choć raz usłyszeć! - Wyjąłem akordeon z rąk
pułkownikowego muzyka.
- Na twoje szczęście, mój stary, grywałem to kiedyś w zetem-
powskim zespole łączności miasta ze wsią!
Tu nacisnąłem klawisze. "Taniec z szablami" w moim wykonaniu
nie realizował być może w pełni założeń kompozytora, ale swoją
werwą poderwał wszystkich na nogi.
Czerkiesi pospadali wprost z kulbak już przy pierwszych jego
dźwiękach. Południowo-wschodnia krew wprawiła w ruch ich wykrzy-
wione od konnej jazdy odnóża.
Początkowo nieśmiało, co chwila jakby przepraszająco salu-
tując, jęli drobić stopami, potem rzadko na razie puszczać się
w prysiudy, aż wreszcie poniósł ich bez reszty ów szalony taniec.
Oddałem akordeon w ręce harmonisty, który podchwycił melodię
i poprowadził ją dalej w dzikiej, wschodniej interpretacji.
Rozejrzałem się za Jolantą, chcąc zaprosić ją do tańca, ale
uprzedził mnie w tym kniaź Tatamawrydze.
Zupełnie już widać pogrążony, krążył wokół niej jak kogut,
puszył się, furkotał burką, machał szablą i dokonywał cudów
choreografii, a ta cholera wiła się przy nim w tańcu, śliczna
i nieźle ubzdryngolona, dotrzymując mu kroku, tak jakby od dzie-
ciństwa specjalizowała się w tańcach kaukaskich.
I znowu ogarnęła mnie zazdrość. Rozepchnąłem stojących na
drodze, ale wtedy stanął przede mną generał:
- Pij, bracie, ona już wybrała Czerkiesa, nic na to nie po-
radzisz.
Wypiłem, świat zakręcił mi się przed oczami i straciłem
przytomność...
Łeb bolał mnie straszliwie. Zastukałem ręką w górne łóżko
sleepingu.
- Czego? - odezwała się moja żona Ada.
- Nie masz proszków od bólu głowy?
- Przecież to ty miałeś mi przynieść proszki... -Oprzytom-
niałem! Nareszcie skończyły się te obłąkane przygody, byłem znów
w pociągu "Transpol", w swojej własnej epoce.
Wylazłem na górę i przytuliłem się do żony: - Nie pozwól mi
już tam wracać - prosiłem całując ją w rękę. - Trzymaj mnie,
trzymaj mnie mocno!
- Ja też i trzymam! - odpowiedział setnik, mocując się ze
mną na krawędzi rozpędzonej drezyny. - Jak bym nie trzymał, to
już byś był pod kołami!
Przestałem obcałowywać jego kosmate łapsko i odtrąciłem je
z odrazą. Drezyna trzęsła jak diabli. Kozacy przy dźwigni pompo-
powali, ile wlezie, mrucząc do taktu jakąś swoją melodię. Jolanta
w bogatym kaukaskim stroju patrzyła na mnie z pogardą:
- Ubriaco! - powiedziała. - Testa deboia!
- Dobrze - rozzłościłem się. - A ty ubrałaś się jak pajac!
Una pajazza idiotica!
Ta wypowiedź wprowadziła ich w doskonały humor, zaczęli się
po prostu tarzać ze śmiechu.
- Oj, bo jak trzasnę! -jęczał setnik. - Ty, bracie, popatrz
najsampierw na siebie!
Popatrzyłem. Na piersiach miałem złote ładownice, na nogach
miękkie buty, a na głowie kosmatą papachę.
- Nie życzę sobie... - zacząłem z wściekłością.
- Sza!- uspokoił mnie setnik. - Takie były rozkazy! Nie mog-
liście zostać w austriackich mundurach. Wróg nie śpi!
- Dokąd jedziemy?
- Donikąd - Tatamawrydze obniżył głos do szeptu. - Kazali mi
powozić was dla zmylenia.
- Nie ufają nam? - oburzyła się Jola, tak jakby to właśnie
ją należało obdarzyć największym zaufaniem.
- Nie ufają, niestety - Kozak założył ręce. - A na stację ma
przybyć na inspekcję sam Najjaśniejszy Pan. Idzie więc o to, że-
byście przed audiencją nie mogli uprzedzić nieprzyjacielskiego
wywiadu!
Kozacy zahamowali drezynę, z mroku dobiegło człapanie koni
i wynurzyła się reszta eskorty. Już wkrótce przy torach zapłonęło
ognisko, pojazd zdjęto z szyn i ustawiono obok.
- Esauł! - zarządził Tatamawrydze. - Weźmiesz dwóch ludzi
i spenetrujesz okolicę!
Trzej jeźdźcy zatętnili i znikli. Kniaź rozścielił burkę
i z ukłonem wskazał ją Jolancie.
- Przygotuję wieczerzę! - rzekł i odszedłszy w stronę drezy-
ny, zaczął grzebać w jukach.
- Boję się - powiedziała Jola - że przegapimy cara, tak jak
przegapiliśmy Franciszka Józefa.
- Jolu - usiłowałem jej wytłumaczyć. - Daj sobie spokój.
Terror indywidualny jest przeżytkiem.
- Śmierć tyranom!
- I bardzo słusznie, ale zorganizowana, nie na wariackich
papierach. Poczekaj jeszcze trochę, w tysiąc dziewięćset siedem-
nastym Lenin wróci z emigracji i da carowi takiego dubla, że przy
okazji my też odzyskamy wolność.
- Non capito - odparła. - Chcesz mi pomagać czy nie?
- Chcę, ale nie ma sensu...
- Bene, znajdę takiego, dla którego to ma sens!
Tym kimś był oczywiście Tatamawrydze, zakochany po same
szpiczaste uszy i ugniatający właśnie coś pod leżącą na kamieniu
kulbaką.
- Tatar! - wyjaśnił. 0 Uch, my Czeczeńcy nie lubimy Tatarów!
Tu sięgnął po rewolwer, ale to tylko patrol wjechał w krąg
światła.
- Kniaziu - meldował setnik. - O sto metrów jest most, a za
nim stacja.
- To bardzo dobrze! - ucieszył się setnik. - Znaczy, wróci-
liśmy, gdzie trzeba! Poczekamy jeszcze i o pierwszym brzasku,
zgodnie z rozkazem, będziemy na stacji.
Zawinąłem się w burkę i ległem na trawie. Pijaństwo u gene-
rała nie chciało tak łatwo wywietrzeć. Zamknąłem oczy. Moja żona
Ada opuściła z górnego łóżka bardzo zgrabną nogę i trąciła mnie
w nos:
- Śpisz?
- Jakoś nie mogę.
- To dobrze... - i Ada cofnęła nogę, ale za to przewiesiła
się górną połową ciała przez krawędź łóżka i wpiła się ustami
w moje usta...
- Kochana... - wymamrotałem. - A pudziesz ty! - odpędziłem
kozackiego konia liżącego mnie po twarzy. Kozacy spali pokotem
wokół dogasającego ogniska. Świtało. Miejsca Jolanty i kniazia
Tatamawrydze były puste... Skoczyłem na nogi. Kaukaski strój
spowodował widocznie intensyfikację mego temperamentu, bo wprost
czułem, jak mnie rozpiera zazdrość i chęć mordu. Przesunąłem pa-
pachę na bakier, chwyciłem pistolety w dłonie. Ostry wzrok
dziecięcia natury naprowadził mnie od razu na ich trop w poran-
nej rosie. Szybkim elastycznym krokiem ścigającego ofiarę dra-
pieżnika pobiegłem w kierunku mostu. Był tam! Szamotali się
w nadbrzeżnych krzakach pod pierwszym filarem, tuż nad wodą. Ję-
czeli przy tym i bezwstydnie wzdychali. Docierały do mnie poje-
dyncze słowa: - Jeszcze? - pytał Kozak. - Tak dobrze?
- Bardzo dobrze...
- A może głębiej?
Nie, żaden południowiec nie mógłby tego wytrzymać. Wrzasną-
łem stając na wysokim brzegu, gotów spaść na nich z góry jak
mściwy górski orzeł.
- Dobrze, że jesteś! - ucieszyła się Jolanta. -Gdzie ty się,
właściwie, włóczysz? - Zdębiałem.
- Co tam robicie? - zawołałem.
- Dołek! - odkrzyknęła Jola. - I nie drzyj się tak, bo jesz-
cze kto usłyszy! Idę do ciebie!
Wspięła się po zboczu i pocałowała mnie w usta.
- Dzień dobry! - powiedziała radośnie. - Tym razem chyba się
uda!
- Co się uda?
Jola otwarła swój chlebak, wyjęła drugiego z kolei niedźwia-
dka.
- Dziś jest jego wielki dzień!
Wpisał(-a): Aleksander Masłowski
|
|