|
Piąty peron - cz. IX
Z przeciwnej strony dwaj pruscy żandarmi z największym
wysiłkiem prowadzili urżniętego ułana Szczeżuję.
- Gdzieś się tak zaprawił, chamie?! - spytał go Starzą.
- O Jezu, pan rotmistrz to jak ojciec! - rozczulił się ułan.
- Nareszcie u swoich! i potoczył się w stronę stacji.
- Meine Herren, bitte sehr! - wskazał nam kierunek pruski
parlamentarzysta.
- Uno momento! - Jola przylgnęła na chwilę do Huberta
- Ho-ho! - zdziwił się Prusak. - Pederasten?
- Das ist es doch eine Dame! - wyjaśniłem.
- Schade - zmartwił się. - A skąd ta dama w naszej armii?
- Misja specjalna! - wytłumaczyłem mu, gdyśmy szli w kierun-
ku stojącego na bocznicy niemieckiego pociągu pancernego. - Kei-
nen Fragen! - dodałem widząc, że otwiera usta, ale Niemca nie
można było zbyć tak łatwo jak szarmanckiego rotmistrza:
- Haben Sie vielleicht Dokumenten?
Odruchowo pomacałem się po bluzie. Kto wie, co miał w kie-
szeniach wzięty do niewoli niemiecki kapitan?
- Hier! - puknął mnie w pierś oficer. - Przecież wie pan, że
w całej armii niemieckiej tajne dokumenty nosi się w tej kiesze-
ni!
Sięgnąłem, i rzeczywiście. Niemiec łapczywie chwycił pakiet:
- Przykro mi - powiedział. - Ale do czasu stwierdzenia toż-
samości muszę panów... pardon, państwa, zamknąć w osobnym prze-
dziale!
No i zamknął. Nareszcie zostaliśmy sami. Pociąg ruszył.
- Popatrz, popatrz! - nie mogłem sobie odmówić drobnej zło-
liwości. - Co się stało, że Hubek przeżył twoją miłość i nadal
żyje!
- Cretino! - powiedziała. - Już ci raz mówiłam, że liczysz
się tylko ty!
Uwierzyłem i porwałem ją w objęcia.
Teraz już zupełnie straciłem poczucie rzeczywistości. Raz
miałem w objęciach Jolantę, a raz Adę, to znowu obie naraz, po
obu moich stronach. Czasem siadały nagle i patrzyły na siebie
z niedowierzaniem.
Raz kołysał nas pruski pociąg pancerny, raz pafawagowski
wagon sypialny. Jolanta przez moment oglądała z kobiecym zach-
wytem luksusowy biustonosz Ady firmy Triumph, zaś Ada z przeraże-
niem odrzuciła w kąt ciężkiego mauzera Joli, który natychmiast
zresztą wypalił, wywalając dziurę na korytarz.
- Nie wiedziałam, że jesteś taki wspaniały! - szeptała moja
żona.
- A ja wiedziałam! - jęczała Jolanta. - Od razu wiedziałam,
jak tylko cię zobaczyłam, amore mio!
Będąc w tym momencie dość zajęty, nie zwracałem uwagi na
otoczenie. A otoczenie wzbogaciło się od dłuższej chwili o przed-
stawiciela państw centralnych, pruskiego majora, który stał
w drzwiach przedziału, obserwując moje wyczyny przez monokl.
- Na, sind Sie schon fertig, Herr Hauptmann? - spytał wresz-
cie, stukając znacząco palcem w zegarek.
- Ach, ach! - krzyknęły Jola i Ada, zakrywając się, czym
popadło. Zameldowałem się majorowi.
- Włóż pan spodnie - poradził życzliwie. - Bardzo mi miło,
że mogłem odzyskać z rosyjskiej niewoli zasłużonego oficera i je-
go dwie urocze przyjaciółki... O, pardon, chyba coś dwoiło mi się
w oczach... - dodał przecierając monokł, bo w przedziale została
na szczęście tylko Jola.
- Jest pan, sądząc z nazwiska, Turkiem? - Major zajrzał do
trzymanego w ręku dokumentu.
- Polakiem! - sprostowałem.
- Ach, so, Polen! Zgubi was kiedyś wasz temperament! Ale
cieszę się, cieszę, służy u nas wielu Polaków! Znacie państwo za-
pewne odezwę Naczelnego Dowództwa Niemieckiej Armii Wschodniej do
Polaków?
- Znamy. Austriacką odezwę też znamy, i carską również.
- Wunderschön. Pani też Polka?
- Korsykanka - odrzekłem. - Zwalcza imperializm francuski.
- Ja, ja, Korsika, schöne Insell, jak w sam raz na bazy na-
szych U-botów! Możecie na nas liczyć!
- Grazia, signore! - dygnęła Jolanta.
- Popieramy całym sercem dzielny, aczkolwiek mały naród kor-
sykański, chociaż wydał on na świat tego bandytę! Napoleona...
W ostatniej chwili powstrzymałem karzącą rękę Joli.
- Uporządkujemy - obiecywał major - sprawy małych narodów,
gdy tylko odniesiemy decydujące zwycięstwo, co nastąpi już wkrót-
ce w wyniku wielkiej ofensywy...
- Wiem, zaczniecie od bitwy pod Gorlicami drugiego maja,
a ósmego sierpnia zajmiecie Warszawę.
- Ach ja? - zdziwił się. - To już ustalone?
- Owszem - zrobiłem ważną minę. - Właśnie wracam po dokona-
niu ważnych ustaleń.
- Ach, wunderschön - cieszył się idiotycznie. - Wszystko
przewidziane, wszystko zaplanowane! Niedługo, he-he, dojdziemy
i do tego, że będziemy planować na kilka lat naprzód!
- Już planujemy. Na przykład za dwadzieścia parę lat wasze
pociągi będą wylatywać w powietrze na polskich minach!
- Ausgeschlossen! - sprzeciwił się major i w tej samej chwi-
li wylecieliśmy na minie.
Właściwie nie całkiem wylecieliśmy, tylko parowóz wyskoczył
z szyn i stanął obok, a wagony stuknęły się zdrowo zderzakami.
Koło torów stali bardzo z siebie zadowoleni żołnierze w nie-
mieckich mundurach i gadali jeden przez drugiego po polsku, z wy-
raźnie poznańskim akcentem.
- To nam ale poszło, panie kapitanie! - cieszyli się. Już
drugi tydzień trenujemy i dopiero pierwszy raz tak porzundnie
grzmotło!
- Idiotenbande! - ryczał major. - Polnische Ordnung! Mówiłem
wam, żeby uważać na koordynaty! Tamten ćwiczebny tor leży dalej
na północ, hier! - pukał palcem po mapie.
Zanim ustawiono parowóz na szynach, za nami zabrzmiało pory-
kiwanie innego pociągu, któremu zablokowaliśmy drogę. Po chwili
nadbiegł stamtąd brzęczący medalami oberst i zaczął sztorcować
naszego majora.
Z oddali dobiegały mnie pojedyncze słowa:
- Sonderzug... Sofort... Keiser...
- Zdaje się - powiedziałem do Joli - że jesteś bliżej jedne-
go z tyranów niż ci się wydaje. - Odruchowo sięgnęła do chlebaka.
- Nie warto - powstrzymałem ją. - Ciągle ci tłumaczę, że to
nie ma sensu. Przecież wiadomo, że Wiluś przeżył pierwszą wojnę
i zmarł dopiero podczas drugiej, w dodatku na emigracji w Holan-
dii.
- Adam... Ja muszę...
- Jak chcesz, ja w każdym razie nie pójdę w ślady Chudziela-
ka i Tatamawrydze.
Tymczasem przy Sonderzugu zaroiło się od mundurów. Wilhelm
wyłaził ze swej salonki.
- Katastrofa! - dyszał nadbiegający kolejny adiutant. Naj-
jaśniejszy Kajzer przypuszcza, że to ludność spontanicznie
wstrzymała pociąg, aby wyrazić mu swoje uwielbienie!
- Jaka ludność? - jęknął major. - Jest tylko kompania kieps-
kich saperów, w dodatku prawie cała złożona z Polaków!
- I ja! - zawołała Jola.
- I jedna Fraulein z Korsyki! - dokończył major.
- Kolossal! - ucieszył się sztabowiec. - Delegacja polsko-
-korsykańska! Jeszcze żeby pani miała wiązankę kwiatów...
- Skąd my weźmiemy wiązankę kwiatów?
- No fiore! - wtrąciła się znowu Jola. - Ja wręczę cesarzowi
korsykańską zabawkę ludową! - i ku memu przerażeniu majtnęła
w powietrzu ostatnim zabójczym misiem.
- Brawo!
- Hab acht! - komenderował Prusak. Cesarz nadchodził, uś-
miechnięty w oczekiwaniu hołdów.
- Już, już! - poganiał major.
- Kompania śpiewa! - zakomenderował sierżant saperów! - Drei,
vier!
I kompania zaśpiewała:
W okopach pełnych jęku,
Wsłuchani w armat huk,
Stoimy na wprost siebie,
Ja wróg twój ty mój wróg!
Na nasze niskie szańce,
Szrapnelów rzucasz grad,
I wołasz mnie, i mówisz:
To ja, twój brat, twój brat!
- Was bedeutet das? - zainteresował się Wilhelm. - Deutsch-
land Polen Bruderschaft und so weiter... - przetłumaczyłem doraź-
nie.
Skinął z aprobatą głową, a żołnierze śpiewali znany refren:
Rozdziobią nas kruki i wrony
Na obcych pobojowiskach,
Strach, ślepy gość nieproszony
Siądzie przy naszych ogniskach.
Pójdziemy głodni i chłodni
Bez domu i dachu wszędzie,
A wschodni wiatr i zachodni,
Każdy nam w oczy wiać będzie...
- Es lebe Keiser, i tak dalej - wyjaśniłem znowu.
- Sehr gut - ucieszył się monarcha.
- A oto przedstawicielka egzotycznej Korsyki - powiedziałem
z manierą kiepskiego konferansjera. - Nienawiść do tyranii fran-
cuskiej popchnęła ją pod pańskie sztandary.
- Gott strafe Frankreich! - zgłosiła się Jola.
- Und England! - uzupełnił cesarz. - Ach, wie schöne Spei-
zeug! - ucieszył się na widok niedźwiadka, wyciągając po niego
rękę.
- Adam, pierścień! - szepnęła Jolanta.
Wziąłem misia z rąk Joli i podałem go Wilhelmowi.
Wpisał(-a): Aleksander Masłowski
|
|