[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


                     Piąty peron - cz. IV

     Jolanta podeszła z manierką.
     - Wypij łyk... - Głos miała zdławiony, łzy w oczach. - Wszy-
stko przepadło!
     Z bardzo daleka nadchodził oficer. Jolanta nagle krzyknęła:
     - Daj pierścień!
     Wyciągnąłem rękę, Jolanta chwyciła pierścień, szarpnęła  nie
schodził...
     - Nie zdejmowałem go przez pięć lat!
     - Chudzielak,  pomóż! - szarpaliśmy się we trójkę ze złośli-
wym jaszczurem.
     - Ojcze  kapelanie,  siostro! -  zawołał  oficer z daleka. - 
Proszę  natychmiast  odejść od skazańca, przystępujemy do egzeku-
cji!
     - Już,  już! -  Jola  wpadła  nagle  na  pomysł,  wyciągnęła 
z chlebaka Franusia. - Odbezpieczaj!
     - Oszalałaś, zbiorowe samobójstwo?
     - Między włączeniem zapalnika a eksplozją upływa dwadzieścia
sekund!  Chudzielak, zdążysz dolecieć do pociągu i wsadzić między
wagony?
     - Zdążę, duszyczko, dla ciebie zdążę!
     - Odbezpieczaj! - powtórzyła Jola obnażając misia. Wetknąłem 
w otwór pierścień i  przekręciłem. Jolanta wpiła się nagle w usta
kapelanowi,  potem popchnęła w stronę pociągu. - Chudzielak, tem-
po!
     - Czemuś go pocałowała? - spytałem zazdrośnie.
     - Bo on już nie wróci... - Jola otarła łzę.
     - Co się tam dzieje? - krzyknął oficer. - Pluton, cel!
     Płot  karabinów  pochylił się w moją stronę. Oficer podniósł
szablę.
     - Babach!!! - Huknęło w stronę pociągu. W powietrze polecia-
ły kawałki łączy wagonowych i strzępy sutanny.
     Ostatni  wagon oderwał się od składu i dymiąc pomknął z szy-
bkością rakiety w naszym kierunku.
     - Skacz! - krzyknęła Jolanta.
     - Razem z tobą! - odkrzyknąłem i  pognaliśmy  równolegle  do
torów. To był straszny skok! Stanąłem na stopniu i wciągnąłem Jo-
lę.
     - Pal! - darł się oficer.
     Kule Bawarczyków dziurawiły nasz pojazd. Nabieraliśmy tempa.
     - Byliśmy  na górce rozrządowej - cieszyłem się - teraz mamy
z górki!
     Mieliśmy dobrze z górki! Wagon staczał się  coraz  szybciej,
podskoczył  na  zwrotnicy,  wziął  zakręt  i  zmieniwszy kierunek
pędził w stronę Przemyśla.
     - Was ist den los? - zapomnieliśmy o dwóch bawarskich straż-
nikach,  którzy  spali  sobie smacznie, a teraz powystawiali  łby 
z siana.
     - Nichts, schlafen Sie ruhig weiter! - odrzekłem swoją  nie-
naganną niemczyzną  i stanąłem na ławce, aby przez dziurę w dachu
zorientować  się  w sytuacji.  Znowu zwrotnica! Grzmotnąłem głową  
i  wpadłem  wprost w  objęcia  mojej  żony  Ady, śpiącej smacznie 
w sleepingu ekspresu "Transpol".
     - Ach, Adam... - jęknęła. - Nie mógłbyś delikatniej? Ty  lu-
bieżniku malutki... - dodała z budzącą się czułością, a następnie
ochoczo  wskoczyła  na  mnie, co spowodowało nasz wspólny  upadek  
z górnego łóżka na podłogę.
     - Ach, Ada - westchnąłem. - Nie czas na to...
     - Nie  jestem  Ada! - oburzyła  się Jolanta.  I proszę w tej
chwili odzyskać przytomność, bo zaraz będzie gorąco!
     I rzeczywiście było, gdyż wagon nabierał tempa i rzucało nim
coraz mocniej. Jolanta co chwila wpadała mi w objęcia.
     - Nie  używasz  biustonosza? - zdziwiłem się. - Myślałem, że
wyście wszystkie chodziły w gorsetach.
     - Gorset to symbol ucisku - powiedziała z pasją, cała  czer-
wona, usiłując wysiłkiem woli i obiema rękami powstrzymać prężące
się  wspaniale  piersi. - Nie słyszałeś nigdy o ruchach wyzwoleń-
czych?
     - Słyszałem, ale nie przypuszczałem, że to takie ruchy...
     Wagon  z rozpędu rozbił jakieś stojące na torze kozły, potem
przerwał pasmo drutów kolczastych,  które  jęknęły  jak  pękające
struny  gitary. W szalonym pędzie mijaliśmy linię okopów. Mignęły
nam w oczach twarze żołnierzy zwracających w  naszą  stronę  lufy
kulomiotów. Potem był jakiś mostek i pole zasłane trupami, a nas-
tępnie  inne okopy i inni w nich żołnierze, rozpryskujący  się na
wszystkie  strony  przed  oszalałym  wagonem. Nagle wylot bocznej 
drogi, wieśniak ściągający lejcami konie,  poprzeczna  do  naszej
linia kolejowa... Kolejarz z chorągwią dał nam pierwszeństwo, za-
trzymując na tamtym torze długi pociąg towarowy, załadowany  fia-
tami  126p.  Ach nie, to chyba była halucynacja, bo oto z jakiejś
kotlinki  wywinęła  się  kupa  jeźdźców  w  kudłatych  papachach.  
Z gwizdem i wyciem zrywali z ramion strzelby-berdanki. Ich oficer
na szarym dzikim koniu o przekrwionych oczach gnał tuż koło wago-
nu, przymierzając się do nas z nagana.
     - Szybko! - zawołała. - Biała flaga, bo oni nas wytłuką!
     Zakrzątnęliśmy  się,  ale w zakurzonym wagonie trudno było o
coś białego.
     - Odwróć się! - jęknęła Jola i zanim to uczyniłem, ściągnęła
mundur, a następnie koszulę. Dżygit spojrzał i zleciał z kulbaki.
     - Włóż mundur, świntuchu! - rozzłościłem się na Jolę i przy-
wiązawszy  koszulę do lufy karabinu, pomachałem pojednawczo przez
okno.
     Oficer widocznie nie całkiem zleciał, tylko sobie dżygitował
pod  końskim brzuchem, bo oto był znowu w siodle, tuż, tuż! Nagle
chwycił szablę w zęby, stanął w strzemionach i wspaniałym skokiem
przeniósł  się z konia na stopień wagonu. Drzwi pękły z trzaskiem
i  modelowy  setnik  dzikiej dywizji wkroczył do  wagonu,  czarny  
i  kosmaty,  najeżony  kindżałami,  opasany  taśmami  z nabojami, 
z pistoletem w dłoniach. Bawarczycy pochylili karabiny.
     - Hände  hoch! - krzyknęła  Jolanta, - wyszarpując  rewolwer 
zza spódnicy.
     - Madame - rzekł  Kozak  przez  zęby,  potem  warknął w moją
stronę: - A ty chto? - patrząc na mój mundur podejrzliwie.
     - Docent doktor habilitowany... - zacząłem się przedstawiać,
ale uprzedziła mnie Jola:
     - Pan  kapitan  jest Polakiem i skazanym na śmierć bohaterem
walki przeciwko uciskowi  narodów  słowiańskich  przez  monarchię
austro-węgierską.
     - Nu i bardzo dobrze! - klepnął mnie po ramieniu. - Wszyscy-
śmy  Słowianie!  Z  wyjątkiem  mnie... - dorzucił smutno, macając 
swój długi kaukaski nos.
     - Ale  nie traćmy czasu - zreflektował się - bo wagon jedzie 
jak jaki durny i jeszcze gotów w coś przyrżnąć!
     Jeszcze nie skończył, gdy wpadliśmy na zaporę z pni, aż rzu-
ciło nas na podłogę, gdzie utworzyliśmy bezładne kłębowisko.
     Miałem przed oczyma niesłychanie długie i niezwykle kształt-
ne  nogi siostry Jolanty, leżące jak dwa poziome promienie słońca
między mną a setnikiem, któremu oczy na ten widok wystąpiły z or-
bit, a kędzierzawe wąsy uniosły się ku górze, ukazując godne wil-
kołaka uzębienie.
     Przez  wzgląd  na smukłość tych dziewczęcych nóg mrugnęliśmy
ku sobie w porozumiewawczym męskim zachwycie.
     - Ach,  Mensch! - roztkliwili  się nawet Bawarczycy, tkwiący 
pod ścianą z rękami do góry.
     - Ech, fintifluszka!  przewrócił białkami Czeczeniec.
     - No,  dość  tego! - przykryłem wdzięki Joli zadartą podczas
awarii spódnicą. - Ciekawe, gdzie też my jesteśmy?
     - U  swoich! - uspokoił  mnie  Kozak. - Można powiedzieć, że 
w domu!
     Ktoś  z zewnątrz otworzył drzwi. Byliśmy na wysuniętej pozy-
cji dowódczej, w sztabie jakiejś brygady lub dywizji. Na  sąsied-
nim  torze stał rosyjski pociąg sanitarny, a pulchne siostrzyczki
wyglądały przez okna na przemian z obandażowanymi pacjentami.
     - Ach! -  zawołała starsza,  mocno  wymalowana dama. - Kniaż 
Tatamawrydze powrócił! I kogóż nam pan przywiózł?
     - Sławnych  gości! - odrzekł kłaniając się setnik. - Przyja-
ciół kochanych, którzy od Austryjaka do nas uciekli, wagon mu uk-
radli  powiększając  tabor Jego Carskiej Mości, i w dodatku zabić 
mnie  nie  pozwolili tym Germańcom  wskazał na bladych ze strachu 
Bawarczyków.  -  Za  co  na  tę oto szablę ślubuję im wdzięczność 
i braterstwo!
     Następnie przedstawił nam podstarzałą kokietkę:
     - Oto  madame Jewdokia, żona naszego generała, która ochotni-
czo pielęgnuje naszych żołnierzyków!
     Ucałowałem dłoń pani Jewdokii.
     - Sercem radzi! - zawołała. - Czujcie się jak u siebie w do-
mu i opowiadajcie, opowiadajcie, kochani, jak tam na   Zachodzie?
Tiurniury jeszcze w modzie?
     - To może potem - rzekł, podchodząc wysoki pułkownik z capią
bródką w towarzystwie kilku żołnierzy. - A na razie z najwyższego
rozkazu mam zrewidować ten wagon, a także - tu spojrzał cynicznie
na Jolę - a także jego załogę.
     - Mai! - krzyknęła Jolanta. - Nigdy!
     - Nikogda! - przetłumaczyłem.
     - Uszanuj, pułkowniku, jej wstyd dziewczyny! - wtrąciła  się
pani Jewdokia.
     - Wstyd! - warknęła do mnie Jola. - W torbie mam bomby!
     - Pułkowniku -  Czerkies  położył dłoń na rękojeści kindżału. 
- Ja tej pani ślubowałem wierność i ochronę!
     - Ty  ochronę, a ja Ochranę! - zaśmiał się Capia Bródka, od-
ginając  klapę szynela, pod którą widniała duża emaliowana odzna-
ka. Kniaź zbladł i zrobił krok do tyłu.
     - No, chyba że tak... - rozłożyła ręce pani Jewdokia.
     Pułkownik wyciągnął rękę w kierunku Jolanty.
     - Hasło, rzuć hasło! - nagliła mnie, rejterując  w  kierunku
drzwi.
     Zastanawiałem  się przez mgnienie oka, nagle coś błysnęło mi
w mózgu:
     - Do mnie,  dzieci  wdowy! -  rozdarłem  się z całej mocy ni 
w pięć ni w dziewięć.

Wpisał(-a): Aleksander Masłowski

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]