|
Piąty peron - cz. IV
Jolanta podeszła z manierką.
- Wypij łyk... - Głos miała zdławiony, łzy w oczach. - Wszy-
stko przepadło!
Z bardzo daleka nadchodził oficer. Jolanta nagle krzyknęła:
- Daj pierścień!
Wyciągnąłem rękę, Jolanta chwyciła pierścień, szarpnęła nie
schodził...
- Nie zdejmowałem go przez pięć lat!
- Chudzielak, pomóż! - szarpaliśmy się we trójkę ze złośli-
wym jaszczurem.
- Ojcze kapelanie, siostro! - zawołał oficer z daleka. -
Proszę natychmiast odejść od skazańca, przystępujemy do egzeku-
cji!
- Już, już! - Jola wpadła nagle na pomysł, wyciągnęła
z chlebaka Franusia. - Odbezpieczaj!
- Oszalałaś, zbiorowe samobójstwo?
- Między włączeniem zapalnika a eksplozją upływa dwadzieścia
sekund! Chudzielak, zdążysz dolecieć do pociągu i wsadzić między
wagony?
- Zdążę, duszyczko, dla ciebie zdążę!
- Odbezpieczaj! - powtórzyła Jola obnażając misia. Wetknąłem
w otwór pierścień i przekręciłem. Jolanta wpiła się nagle w usta
kapelanowi, potem popchnęła w stronę pociągu. - Chudzielak, tem-
po!
- Czemuś go pocałowała? - spytałem zazdrośnie.
- Bo on już nie wróci... - Jola otarła łzę.
- Co się tam dzieje? - krzyknął oficer. - Pluton, cel!
Płot karabinów pochylił się w moją stronę. Oficer podniósł
szablę.
- Babach!!! - Huknęło w stronę pociągu. W powietrze polecia-
ły kawałki łączy wagonowych i strzępy sutanny.
Ostatni wagon oderwał się od składu i dymiąc pomknął z szy-
bkością rakiety w naszym kierunku.
- Skacz! - krzyknęła Jolanta.
- Razem z tobą! - odkrzyknąłem i pognaliśmy równolegle do
torów. To był straszny skok! Stanąłem na stopniu i wciągnąłem Jo-
lę.
- Pal! - darł się oficer.
Kule Bawarczyków dziurawiły nasz pojazd. Nabieraliśmy tempa.
- Byliśmy na górce rozrządowej - cieszyłem się - teraz mamy
z górki!
Mieliśmy dobrze z górki! Wagon staczał się coraz szybciej,
podskoczył na zwrotnicy, wziął zakręt i zmieniwszy kierunek
pędził w stronę Przemyśla.
- Was ist den los? - zapomnieliśmy o dwóch bawarskich straż-
nikach, którzy spali sobie smacznie, a teraz powystawiali łby
z siana.
- Nichts, schlafen Sie ruhig weiter! - odrzekłem swoją nie-
naganną niemczyzną i stanąłem na ławce, aby przez dziurę w dachu
zorientować się w sytuacji. Znowu zwrotnica! Grzmotnąłem głową
i wpadłem wprost w objęcia mojej żony Ady, śpiącej smacznie
w sleepingu ekspresu "Transpol".
- Ach, Adam... - jęknęła. - Nie mógłbyś delikatniej? Ty lu-
bieżniku malutki... - dodała z budzącą się czułością, a następnie
ochoczo wskoczyła na mnie, co spowodowało nasz wspólny upadek
z górnego łóżka na podłogę.
- Ach, Ada - westchnąłem. - Nie czas na to...
- Nie jestem Ada! - oburzyła się Jolanta. I proszę w tej
chwili odzyskać przytomność, bo zaraz będzie gorąco!
I rzeczywiście było, gdyż wagon nabierał tempa i rzucało nim
coraz mocniej. Jolanta co chwila wpadała mi w objęcia.
- Nie używasz biustonosza? - zdziwiłem się. - Myślałem, że
wyście wszystkie chodziły w gorsetach.
- Gorset to symbol ucisku - powiedziała z pasją, cała czer-
wona, usiłując wysiłkiem woli i obiema rękami powstrzymać prężące
się wspaniale piersi. - Nie słyszałeś nigdy o ruchach wyzwoleń-
czych?
- Słyszałem, ale nie przypuszczałem, że to takie ruchy...
Wagon z rozpędu rozbił jakieś stojące na torze kozły, potem
przerwał pasmo drutów kolczastych, które jęknęły jak pękające
struny gitary. W szalonym pędzie mijaliśmy linię okopów. Mignęły
nam w oczach twarze żołnierzy zwracających w naszą stronę lufy
kulomiotów. Potem był jakiś mostek i pole zasłane trupami, a nas-
tępnie inne okopy i inni w nich żołnierze, rozpryskujący się na
wszystkie strony przed oszalałym wagonem. Nagle wylot bocznej
drogi, wieśniak ściągający lejcami konie, poprzeczna do naszej
linia kolejowa... Kolejarz z chorągwią dał nam pierwszeństwo, za-
trzymując na tamtym torze długi pociąg towarowy, załadowany fia-
tami 126p. Ach nie, to chyba była halucynacja, bo oto z jakiejś
kotlinki wywinęła się kupa jeźdźców w kudłatych papachach.
Z gwizdem i wyciem zrywali z ramion strzelby-berdanki. Ich oficer
na szarym dzikim koniu o przekrwionych oczach gnał tuż koło wago-
nu, przymierzając się do nas z nagana.
- Szybko! - zawołała. - Biała flaga, bo oni nas wytłuką!
Zakrzątnęliśmy się, ale w zakurzonym wagonie trudno było o
coś białego.
- Odwróć się! - jęknęła Jola i zanim to uczyniłem, ściągnęła
mundur, a następnie koszulę. Dżygit spojrzał i zleciał z kulbaki.
- Włóż mundur, świntuchu! - rozzłościłem się na Jolę i przy-
wiązawszy koszulę do lufy karabinu, pomachałem pojednawczo przez
okno.
Oficer widocznie nie całkiem zleciał, tylko sobie dżygitował
pod końskim brzuchem, bo oto był znowu w siodle, tuż, tuż! Nagle
chwycił szablę w zęby, stanął w strzemionach i wspaniałym skokiem
przeniósł się z konia na stopień wagonu. Drzwi pękły z trzaskiem
i modelowy setnik dzikiej dywizji wkroczył do wagonu, czarny
i kosmaty, najeżony kindżałami, opasany taśmami z nabojami,
z pistoletem w dłoniach. Bawarczycy pochylili karabiny.
- Hände hoch! - krzyknęła Jolanta, - wyszarpując rewolwer
zza spódnicy.
- Madame - rzekł Kozak przez zęby, potem warknął w moją
stronę: - A ty chto? - patrząc na mój mundur podejrzliwie.
- Docent doktor habilitowany... - zacząłem się przedstawiać,
ale uprzedziła mnie Jola:
- Pan kapitan jest Polakiem i skazanym na śmierć bohaterem
walki przeciwko uciskowi narodów słowiańskich przez monarchię
austro-węgierską.
- Nu i bardzo dobrze! - klepnął mnie po ramieniu. - Wszyscy-
śmy Słowianie! Z wyjątkiem mnie... - dorzucił smutno, macając
swój długi kaukaski nos.
- Ale nie traćmy czasu - zreflektował się - bo wagon jedzie
jak jaki durny i jeszcze gotów w coś przyrżnąć!
Jeszcze nie skończył, gdy wpadliśmy na zaporę z pni, aż rzu-
ciło nas na podłogę, gdzie utworzyliśmy bezładne kłębowisko.
Miałem przed oczyma niesłychanie długie i niezwykle kształt-
ne nogi siostry Jolanty, leżące jak dwa poziome promienie słońca
między mną a setnikiem, któremu oczy na ten widok wystąpiły z or-
bit, a kędzierzawe wąsy uniosły się ku górze, ukazując godne wil-
kołaka uzębienie.
Przez wzgląd na smukłość tych dziewczęcych nóg mrugnęliśmy
ku sobie w porozumiewawczym męskim zachwycie.
- Ach, Mensch! - roztkliwili się nawet Bawarczycy, tkwiący
pod ścianą z rękami do góry.
- Ech, fintifluszka! przewrócił białkami Czeczeniec.
- No, dość tego! - przykryłem wdzięki Joli zadartą podczas
awarii spódnicą. - Ciekawe, gdzie też my jesteśmy?
- U swoich! - uspokoił mnie Kozak. - Można powiedzieć, że
w domu!
Ktoś z zewnątrz otworzył drzwi. Byliśmy na wysuniętej pozy-
cji dowódczej, w sztabie jakiejś brygady lub dywizji. Na sąsied-
nim torze stał rosyjski pociąg sanitarny, a pulchne siostrzyczki
wyglądały przez okna na przemian z obandażowanymi pacjentami.
- Ach! - zawołała starsza, mocno wymalowana dama. - Kniaż
Tatamawrydze powrócił! I kogóż nam pan przywiózł?
- Sławnych gości! - odrzekł kłaniając się setnik. - Przyja-
ciół kochanych, którzy od Austryjaka do nas uciekli, wagon mu uk-
radli powiększając tabor Jego Carskiej Mości, i w dodatku zabić
mnie nie pozwolili tym Germańcom wskazał na bladych ze strachu
Bawarczyków. - Za co na tę oto szablę ślubuję im wdzięczność
i braterstwo!
Następnie przedstawił nam podstarzałą kokietkę:
- Oto madame Jewdokia, żona naszego generała, która ochotni-
czo pielęgnuje naszych żołnierzyków!
Ucałowałem dłoń pani Jewdokii.
- Sercem radzi! - zawołała. - Czujcie się jak u siebie w do-
mu i opowiadajcie, opowiadajcie, kochani, jak tam na Zachodzie?
Tiurniury jeszcze w modzie?
- To może potem - rzekł, podchodząc wysoki pułkownik z capią
bródką w towarzystwie kilku żołnierzy. - A na razie z najwyższego
rozkazu mam zrewidować ten wagon, a także - tu spojrzał cynicznie
na Jolę - a także jego załogę.
- Mai! - krzyknęła Jolanta. - Nigdy!
- Nikogda! - przetłumaczyłem.
- Uszanuj, pułkowniku, jej wstyd dziewczyny! - wtrąciła się
pani Jewdokia.
- Wstyd! - warknęła do mnie Jola. - W torbie mam bomby!
- Pułkowniku - Czerkies położył dłoń na rękojeści kindżału.
- Ja tej pani ślubowałem wierność i ochronę!
- Ty ochronę, a ja Ochranę! - zaśmiał się Capia Bródka, od-
ginając klapę szynela, pod którą widniała duża emaliowana odzna-
ka. Kniaź zbladł i zrobił krok do tyłu.
- No, chyba że tak... - rozłożyła ręce pani Jewdokia.
Pułkownik wyciągnął rękę w kierunku Jolanty.
- Hasło, rzuć hasło! - nagliła mnie, rejterując w kierunku
drzwi.
Zastanawiałem się przez mgnienie oka, nagle coś błysnęło mi
w mózgu:
- Do mnie, dzieci wdowy! - rozdarłem się z całej mocy ni
w pięć ni w dziewięć.
Wpisał(-a): Aleksander Masłowski
|
|