|
Piąty peron - cz. VII
Zorientowała mnie w sytuacji:
- Jeśli ta stacja, to nasza stacja, ten most - to nasz most,
to po tym moście powinien o świcie nadjechać pociąg wiozący
Mikołaja. No więc kniaź Tatamawrydze czeka właśnie przy wykopanym
dołku, a kiedy pociąg nadjedzie...
- Już jedzie! zawołałem.
- Pierścień! - Jola chwyciła moją rękę i wraziła pierścień
w otwór zapalnika. Zgrzytnęło.
- Tatamawrydze! - krzyknęła. - Kocham cię! W tej chwili
naprawdę cię kocham! Trzymaj! - I rzuciła mu straszliwego
niedźwiadka.
- Jolanta! - zawrzasnął Tatamawrydze. - Dla ciebie!
- Chodu! - powiedziała trzeźwo Jola i daliśmy takiego dyla,
że aż się za nami kurzyło.
Huknęło, świat na chwilę stanął w ogniu. Padliśmy na ziemię,
Jolanta oplotła mnie ramionami:
- Ciebie też kocham! - jęczała. - Ach, jak pięknie! Patrz,
Tyran idzie właśnie do piekła!
Wokół nas spadały bryły ziemi, kawałki żelastwa, potem
świsnęło, brzęknęło i w trawę zaryła się krzywa kaukaska szabla...
- Tatamawrydze... - zapłakała Jolanta. - Poczciwy, dzielny
Tatamawrydze... - I przycisnęła szablę do ust.
Tymczasem od strony mostu rozległy się wrzaski.
- Gonią nas! - zawołałem. - Wiejmy do Kozaków!
Ale sotnia wskakiwała właśnie na konie i rejterowała przed
nadchodzącym pościgiem.
- Nie uciekniemy! - odwróciłem się twarzą do mostu, odbez-
pieczyłem rewolwer.
Jolanta zgięła lewą rękę i oparła na niej lufę nagana. Na
tle poeksplozyjnej łuny ukazał się jeździec, ściągnął konia
i wpatrzył się w kryjący nas mrok.
- Kto tam? - zapytał po polsku.
- Swój! A kto pyta?
- Rotmistrz Hubert Grzmot-Starża z Legionu Puławskiego! -
zawołał. - Witam rodaków! Co tu robicie? Front przerwany, Niemcy
wysadzili most, myślałem, że ich dogonię!
- Rany boskie! - jęknąłem. - Pociąg z Polakami wyleciał
w powietrze?
- Na szczęście pośpieszyli się z tą eksplozją, zdążyliśmy
zahamować... A co wy tak dziwnie ubrani? - zdziwił się podjeżdża-
jąc bliżej.
- Specjalna misja - wyjaśniłem konfidencjonalnie. - Właśnie
wracamy po jej spełnieniu...
- Rozumiem! - Rotmistrz był wzorem dyskrecji. - Żadnych py-
tań więcej! I zapraszam panów do naszego sztabu, zostaniecie tam
życzliwie przyjęci!
A więc nie rozszyfrował jeszcze płci Jolanty... Dotarliśmy
do stacji. Zajęta była przez Polaków. Już z daleka usłyszeliśmy
słowa znanej piosenki:
Gdy ujrzysz mnie, mój bracie,
To śmiało bierz na cel
I do polskiego serca
Niemiecką kulę strzel.
Bo wciąż na jawie widzę
I co noc mi się śni,
Że ta, co nie zginęła,
Wyrośnie z naszej krwi...
- Ja już to znam - zdziwiła się Jolanta. Położyłem palec na
ustach i słuchałem przejmującego refrenu:
Rozdziobią nas kruki i wrony
Na obcych pobojowiskach,
Strach, ślepy gość nieproszony
Siądzie przy naszych ogniskach.
Pójdziemy głodni i chłodni
Bez domu i dachu wszędzie,
A wschodni wiatr i zachodni
Każdy nam w oczy wiać będzie...
- U Austriaków Polacy i u Rosjan Polacy? - dziwiła się nadal
Jola.
- U Prusaków też. Jest nas pełno we wszystkich zaborczych
armiach.
- No widzisz, a ty nie chcesz mordować tyranów!
- Nic nie rozumiesz! - Machnąłem ręką i wdałem się w rozmowę
z rotmistrzem.
Przystojny ułan wyjaśnił mi pokrótce sytuację.
- Jak pan widzi, bronimy dzielnie stacji w Inowłodziu...
- O Jezu! - jęknąłem. - Kniaź Tatamawrydze wywiózł nas aż
pod Kielce?
- Bronimy stacji - kontynuował rotmistrz i nawet daliśmy
dziś Niemcom bobu w potyczce konnej, ale na dworcu poszło gorzej.
Dragoni olsztyńscy zdobyli rano bufet i żłopią nasze piwo!
I rzeczywiście, z budynku stacyjnego dobiegała kolęda O Tan-
nenbaum, o Tannenbaum, wie treu sind deine Blältter...
- O Tannenbaumie ciągle śpiewają - wydziwiał ułan - chociaż
to zwykły Żydziaszka, restaurator z Piotrkowa. Ale poczekaj pan,
my im za chwilę przypier...
- Signore! - powiedziała Jolanta. Rotmistrz uderzył się po
ustach.
- Przepraszam... Czy pan... Czy pani...
- Pan jest panią przeciąłem wątpliwości. I moją najbliższą
współpracownicą w pewnej misji, która...
- Ani słowa o misji! - zastrzegł się Starża. - Wiem, jest
ściśle tajna. - Podziwiam panią... - tu nastroszył krótko przys-
trzyżonego wąsa, przekręcił na bakier dobrze podpięte czako i wy-
raźnie poweselał. Uroda Jolanty znowu zrobiła swoje.
Jola oczywiście z punktu zaczęła kuć żelazo, coraz bardziej
gorące:
- Jesteśmy panu bardzo wdzięczni za tak dżentelmeńską
dyskrecję...
- Ach, pani! - ułan brzęknął ostrogami, przypiętymi do
lśniących jak lustro oficerek o wysokich napiętkach.
- Niemniej - ciągnęła Jola - musimy pana wprowadzić w nie-
które szczegóły misji, ponieważ liczymy na panską pomoc w tej
mierze...
- I nie przeliczycie się państwo! - zapewnił rotmistrz.
- Jeśli chciałby pan zobaczyć jakieś papiery...
- A po cóż mi jakieś papiery? - zasłonił się rękami. Ja wie-
rzę ludziom, zwłaszcza tym sympatycznym!
- To bardzo dobrze - powiedziałem zgryźliwie, bo złościło
mnie, że jak baran lezie w objęcia Joli, a więc i śmierci. - To
bardzo dobrze, ponieważ bylibyśmy w kłopocie, gdyż nie posiadamy
żadnych papierów.
- I bardzo dobrze! - oświadczył. - Papier jest dobry co naj-
mniej do podtar... O, pardon! Pani wybaczy, ale myśmy tu schamie-
li w tej ciągłej walce...
- Non fa niente - rozgrzeszyła go. - Ja też sobie czasem lu-
bię, kurwa, poświntuszyć!
Zmartwiałem i przełknąłem ślinę. W rotmistrza jakby piorun
strzelił, a potem od tego pioruna zapaliły się w jego oczach
płomienie zachwytu i uwielbienia.
- Jak Boga kocham! - krzyknął. - Pani jest swoja dziewczyna!
Kochana, ja ci... Ja pani...
- Mów mi ty - pozwoliła łaskawie ta zgaga. - Jola!
- Hubek! - prawie że umarł z radości.
- Słuchaj, Hubek - Jola wzięła go pod ramię. - Musisz nam
dopomóc!
- Stara, cały mój szwadron...
- Otóż uważaj, ta nasza pieprzona misja wymaga przekroczenia
frontu!
- Po co? - wyrwało mi się rozpaczliwie.
- Jak to po co? - spojrzała na mnie z wyrzutem.
No tak, uparła się wysadzić w powietrze Kajzera...
- Daj sobie spokój, Jola... - usiłowałem jeszcze perswado-
wać.
Rotmistrz usunął mnie potężną dłonią i zawisł oczami na us-
tach Jolanty.
- Przekroczenie frontu... - powtarzał w kółko. - Przekrocze-
nie frontu... Aha - ocknął się. - Przekroczenie frontu to zupełna
betka! Wyprzemy Niemca z bufetu, zjemy obiad, a po obiedzie prze-
kroczymy front!
Z chęci popisania się przed dziewczyną krzyknął według naj-
lepszych dowódczych wzorów:
- Chłopcy! Do ataku!
- Hurra! - krzyknęli chłopcy, forsując konno po schodach bu-
dynek stacyjny.
- Skoczymy z nimi? - zgrywała się Jola. - Pozwól, Hubek! Rę-
ka mnie swędzi...
- Pozwalam! - Rotmistrz z entuzjazmem wyjął szablę i popę-
dziliśmy ku zdobywanej fortecy.
W jej wnętrzu obie armie toczyły zacięty bój. Ułani lali się
z dragonami na pięści, kopniaki i pochwy od szabel. Obie strony
gęsto i wprawnie klęły po polsku:
- A niech cię!
- A masz!
- O święta panienko!
- Aż ty skurrr...!
- Za ojczyznę!
- W ucho go, w ucho!
- Do mnie, dzieci wdowy! krzyknąłem z przyzwyczajenia, co
wywołało ten skutek, że oba oddziały stanęły na baczność.
- Bo to są dragoni olsztyńscy - wyjaśnił rotmistrz. - Czyste
Mazury, tyle że u Wilhelma służą. Po niemiecku to prawdę mówiąc,
umieją tylko Tannenbaum śpiewać.
Wpisał(-a): Aleksander Masłowski
|
|