[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


                     Piąty peron - cz. VII

     Zorientowała mnie w sytuacji:
     - Jeśli ta stacja, to nasza stacja, ten most - to nasz most,
to po tym moście  powinien  o  świcie  nadjechać  pociąg  wiozący
Mikołaja. No więc kniaź Tatamawrydze czeka właśnie przy wykopanym
dołku, a kiedy pociąg nadjedzie...
     - Już jedzie!  zawołałem.
     - Pierścień! -  Jola chwyciła moją rękę i wraziła  pierścień  
w otwór zapalnika. Zgrzytnęło.
     -  Tatamawrydze! - krzyknęła. - Kocham  cię!  W  tej  chwili
naprawdę  cię  kocham!  Trzymaj! - I  rzuciła   mu   straszliwego
niedźwiadka.
     - Jolanta! - zawrzasnął Tatamawrydze. - Dla ciebie!
     - Chodu! - powiedziała  trzeźwo Jola i daliśmy takiego dyla, 
że aż się za nami kurzyło.
     Huknęło, świat na chwilę stanął w ogniu. Padliśmy na ziemię,
Jolanta oplotła mnie ramionami:
     - Ciebie  też  kocham! - jęczała. - Ach, jak pięknie! Patrz,
Tyran idzie właśnie do piekła!
     Wokół nas  spadały  bryły  ziemi,  kawałki  żelastwa,  potem
świsnęło, brzęknęło i w trawę zaryła się krzywa kaukaska szabla...
     - Tatamawrydze... - zapłakała  Jolanta. - Poczciwy,  dzielny
Tatamawrydze... - I przycisnęła szablę do ust.
     Tymczasem od strony mostu rozległy się wrzaski.
     - Gonią nas! - zawołałem. - Wiejmy do Kozaków!
     Ale  sotnia  wskakiwała właśnie na konie i rejterowała przed
nadchodzącym pościgiem.
     - Nie uciekniemy! - odwróciłem się twarzą do  mostu,  odbez-
pieczyłem rewolwer.
     Jolanta  zgięła  lewą  rękę i oparła na niej lufę nagana. Na
tle  poeksplozyjnej  łuny  ukazał się  jeździec,  ściągnął  konia  
i wpatrzył się w kryjący nas mrok.
     - Kto tam? - zapytał po polsku.
     - Swój! A kto pyta?
     - Rotmistrz  Hubert  Grzmot-Starża  z Legionu Puławskiego! - 
zawołał. - Witam rodaków! Co tu robicie? Front przerwany,  Niemcy
wysadzili most, myślałem, że ich dogonię!
     - Rany  boskie! -  jęknąłem. - Pociąg  z  Polakami  wyleciał 
w powietrze?
     - Na  szczęście  pośpieszyli  się z tą eksplozją, zdążyliśmy 
zahamować... A co wy tak dziwnie ubrani? - zdziwił się podjeżdża-
jąc bliżej.
     - Specjalna  misja - wyjaśniłem konfidencjonalnie. - Właśnie
wracamy po jej spełnieniu...
     - Rozumiem! - Rotmistrz  był wzorem dyskrecji. - Żadnych py-
tań  więcej! I zapraszam panów do naszego sztabu, zostaniecie tam 
życzliwie przyjęci!
     A  więc  nie rozszyfrował jeszcze płci Jolanty... Dotarliśmy
do stacji. Zajęta była przez Polaków. Już z  daleka  usłyszeliśmy
słowa znanej piosenki:          
     
     Gdy ujrzysz mnie, mój bracie,
     To śmiało bierz na cel
     I do polskiego serca
     Niemiecką kulę strzel.

     Bo wciąż na jawie widzę
     I co noc mi się śni,
     Że ta, co nie zginęła,
     Wyrośnie z naszej krwi...

     - Ja  już to znam - zdziwiła się Jolanta. Położyłem palec na 
ustach i słuchałem przejmującego refrenu:

     Rozdziobią nas kruki i wrony
     Na obcych pobojowiskach,
     Strach, ślepy gość nieproszony
     Siądzie przy naszych ogniskach.

     Pójdziemy głodni i chłodni
     Bez domu i dachu wszędzie,
     A wschodni wiatr i zachodni
     Każdy  nam  w  oczy wiać będzie...

     - U Austriaków Polacy i u Rosjan Polacy? - dziwiła się nadal
Jola.
     - U Prusaków też. Jest nas pełno  we  wszystkich  zaborczych
armiach.
     - No widzisz, a ty nie chcesz mordować tyranów!
     - Nic nie rozumiesz! - Machnąłem ręką i wdałem się w rozmowę 
z rotmistrzem.
     Przystojny ułan wyjaśnił mi pokrótce sytuację.
     - Jak pan widzi, bronimy dzielnie stacji w Inowłodziu...
     - O  Jezu! - jęknąłem. - Kniaź  Tatamawrydze  wywiózł nas aż 
pod Kielce?
     - Bronimy  stacji - kontynuował  rotmistrz  i  nawet daliśmy 
dziś Niemcom bobu w potyczce konnej, ale na dworcu poszło gorzej.
Dragoni olsztyńscy zdobyli rano bufet i żłopią nasze piwo!
     I rzeczywiście, z budynku stacyjnego dobiegała kolęda O Tan-
nenbaum, o Tannenbaum, wie treu sind deine Blältter...
     - O  Tannenbaumie ciągle śpiewają - wydziwiał ułan - chociaż
to  zwykły Żydziaszka, restaurator z Piotrkowa. Ale poczekaj pan, 
my im za chwilę przypier...
     - Signore! - powiedziała  Jolanta. Rotmistrz uderzył się po 
ustach.
     - Przepraszam... Czy pan... Czy pani...
     - Pan jest panią  przeciąłem wątpliwości.  I moją najbliższą
współpracownicą w pewnej misji, która...
     - Ani słowa o misji! - zastrzegł się  Starża. -  Wiem,  jest
ściśle tajna. - Podziwiam  panią... - tu nastroszył krótko przys-
trzyżonego wąsa, przekręcił na bakier dobrze podpięte czako i wy-
raźnie poweselał. Uroda Jolanty znowu zrobiła swoje.
     Jola  oczywiście z punktu zaczęła kuć żelazo, coraz bardziej
gorące:
     - Jesteśmy  panu  bardzo  wdzięczni  za  tak   dżentelmeńską
dyskrecję...
     -  Ach,  pani! - ułan  brzęknął  ostrogami,  przypiętymi  do
lśniących jak lustro oficerek o wysokich napiętkach.
     - Niemniej - ciągnęła  Jola - musimy pana wprowadzić w  nie-
które  szczegóły  misji,  ponieważ  liczymy na panską pomoc w tej 
mierze...
     - I nie przeliczycie się państwo! - zapewnił rotmistrz.
     - Jeśli chciałby pan zobaczyć jakieś papiery...
     - A po cóż mi jakieś papiery? - zasłonił się rękami. Ja wie-
rzę ludziom, zwłaszcza tym sympatycznym!
     - To  bardzo  dobrze - powiedziałem  zgryźliwie, bo złościło
mnie, że jak baran lezie w objęcia Joli, a więc  i  śmierci. - To
bardzo  dobrze, ponieważ bylibyśmy w kłopocie, gdyż nie posiadamy
żadnych papierów.
     - I bardzo dobrze! - oświadczył. - Papier jest dobry co naj-
mniej do podtar... O, pardon! Pani wybaczy, ale myśmy tu schamie-
li w tej ciągłej walce...
     - Non fa niente - rozgrzeszyła go. - Ja też sobie czasem lu-
bię, kurwa, poświntuszyć!
     Zmartwiałem  i  przełknąłem ślinę. W rotmistrza jakby piorun
strzelił, a potem od tego pioruna  zapaliły  się  w  jego  oczach
płomienie zachwytu i uwielbienia.
     - Jak Boga kocham! - krzyknął. - Pani jest swoja dziewczyna!
Kochana, ja ci... Ja pani...
     - Mów mi ty - pozwoliła łaskawie ta zgaga. - Jola!
     - Hubek! - prawie że umarł z radości.
     - Słuchaj,  Hubek - Jola  wzięła  go pod ramię. - Musisz nam 
dopomóc!
     - Stara, cały mój szwadron...
     - Otóż uważaj, ta nasza pieprzona misja wymaga przekroczenia
frontu!
     - Po co? - wyrwało mi się rozpaczliwie.
     - Jak to po co? - spojrzała na mnie z wyrzutem.
     No tak, uparła się wysadzić w powietrze Kajzera...
     - Daj  sobie spokój, Jola... - usiłowałem jeszcze  perswado-
wać.
     Rotmistrz  usunął mnie potężną dłonią i zawisł oczami na us-
tach Jolanty.
     - Przekroczenie frontu... - powtarzał w kółko. - Przekrocze-
nie frontu... Aha - ocknął się. - Przekroczenie frontu to zupełna
betka! Wyprzemy Niemca z bufetu, zjemy obiad, a po obiedzie prze-
kroczymy front!
     Z chęci  popisania się przed dziewczyną krzyknął według naj-
lepszych dowódczych wzorów:
     - Chłopcy! Do ataku!
     - Hurra! - krzyknęli chłopcy, forsując konno po schodach bu-
dynek stacyjny.
     - Skoczymy z nimi? - zgrywała się Jola. - Pozwól, Hubek! Rę-
ka mnie swędzi...
     - Pozwalam! - Rotmistrz  z  entuzjazmem wyjął szablę i popę-
dziliśmy ku zdobywanej fortecy.
     W jej wnętrzu obie armie toczyły zacięty bój. Ułani lali się
z dragonami na pięści, kopniaki i pochwy od szabel.  Obie  strony
gęsto i wprawnie klęły po polsku:
     - A niech cię!
     - A masz!
     - O święta panienko!
     - Aż ty skurrr...!
     - Za ojczyznę!
     - W ucho go, w ucho!
     - Do  mnie,  dzieci wdowy!  krzyknąłem z przyzwyczajenia, co
wywołało ten skutek, że oba oddziały stanęły na baczność.
     - Bo to są dragoni olsztyńscy - wyjaśnił rotmistrz. - Czyste
Mazury,  tyle że u Wilhelma służą. Po niemiecku to prawdę mówiąc,
umieją tylko Tannenbaum śpiewać.

Wpisał(-a): Aleksander Masłowski

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]