|
Piąty peron - cz. X
- Przekręciłeś? - pytała.
- Uhm...
- No to wiejmy, na co czekasz? - i rzuciła się do panicznej
ucieczki, roztrącając oficerów.
- Co jej się stało? - zmartwił się major.
- Żal jej zabawki, dostała ją od ojca, korsykańskiego Volks-
deutscha, na łożu śmieci...
- Ależ proszę jej zwrócić! - Cesarz wzruszony podał mi
niedźwiadka. - I zapraszam państwa do mego pociągu.
Poszedłem po Jolę. Wylazła z rowu.
- Nigdy ci nie daruję tego oszustwa! - powiedziała z niena-
wiścią. - Taka okazja! - wrzasnęła w korsykańskiej furii, usiłu-
jąc mnie podrapać, a potem nagle się rozpłakała.
- Wysmarkaj się - podałem jej chusteczkę. - A tu masz swego
misia. - Jak ci tak bardzo zależy, to będziesz jeszcze miała oka-
zję. Cesarz zaprosił nas do swego pociągu. - Poweselała trochę
i usiłowała wpakować się do salonki.
- Verboten! - powiedział żandarm.
- Zostaliśmy zaproszeni...
- Do pociągu, ale nie do tego wagonu!
Wsiedliśmy więc do innego. Jechała nim część eskorty i ja-
kieś jednostki pomocnicze. Oficerowie siedzieli w przedziałach,
niższe szarże musiały zadowolić się korytarzem.
Pociąg ruszył z miejsca. Zasalutowałem stojącym przy torze
poznaniakom.
- Dzielni ludzie - wyjaśniłem Jolancie. - Niedługo urządzą
jedyne udane polskie powstanie, zwane wielkopolskim. A potem,
kiedy Hitler napadnie na Polskę...
- Kto napadnie?
- Hitler!
- Jawohl! - zerwał się jeden z siedzących na korytarzu urlo-
powników. - Melduje się gefrajter Hitler!
Niech ja skonam, to był on! Miał malutkie wąsiki, zadatek
czubka ząbka z włosów na czole i przeraźliwie blade oczy.
Zadrżałem ze zgrozy, ale opanowałem się i, aby zyskać na czasie,
rzekłem groźnie:
- Gdzie wy się włóczycie, Hitler? Przecież ogólnie wiadomo,
że byliście na froncie zachodnim!
- Melduję, Herr Hauptmann, że byłem, ale zostałem zagazowany
przez Anglików koło Ypres, straciłem chwilowo wzrok i przebywałem
na leczeniu w Pasłęku! - Tu podał mi jakiś papier.
- Sprawdzimy to - powiedziałem groźnie i pod pozorem odczy-
tania pisma zwróciłem się do Jolanty: - Jola! - rozkazałem cicho:
- Prędko, bomba!
- Kajzer! - zaiskrzyły jej się oczy.
- Ktoś gorszy! Dawaj!
- Nie dam! - przesunęła chlebak za siebie. - To dla Wilhel-
ma!
- Słuchaj - tłumaczyłem - twój Wilhelm to baranek w porówna-
niu z tym facetem tam w kącie...
- Tam? - spojrzała. - Tam jakiś gefrajter!
- No to co? Napoleon też zaczynał od kaprala! - Ten gefraj-
ter wznieci drugą wojnę i wymorduje pół Europy.
- Jeśli na pewno wznieci - rzekła logicznie - to po co mar-
nować bombę? I tak przeżyje. To są - dodała - twoje własne argu-
menty!
Ale ja w tej chwili byłem daleki od logiki: - Dawaj bombę!
To rozkaz!
Nad jej ramieniem zauważyłem, że zaniepokojony naszą szamo-
taniną Hitler zaczyna się wycofywać z wagonu. Nie było chwili do
stracenia. W ostatniej furii wyszarpnąłem z torby niedźwiadka.
- No masz, ty! - wrzasnąłem, przekręcając sygnetem zapalnik.
Hitler złapał tymczasem plecak i karabin i wiał korytarzem.
Rzuciłem się za nim. Przeskoczył do sąsiedniego wagonu. Wziąłem
zamach i posłałem w jego ślad śmiercionośną bombę. Grzmotnęło
i wyrwało korytarzyk łączący wagony. Część składu wraz z Hitlerem
lub jego zwłokami zaczęła zostawać w tyle. My, wraz z resztą
pociągu, pędziliśmy przed siebie. Stukot kół na zwrotnicach. Ja-
kaś stacja.
Kociemby! A więc wracałem do punktu wyjścia! Stacja była już
za oknami, ale wyglądała inaczej niż wtedy... Była prawie ciemna,
a wejścia do tuneli ziały nieprzytulną czernią.
- Los! Los! - darli się żandarmi, stukając kolbami o podło-
gę.
Wysiedliśmy z pociągu wśród wichru i zamieci. - Gdzie tu
jest jakieś kasyno? - spytałem stojącego na peronie żołnierza. -
- Tam, panie kapitanie!
W kasynie na stołach płonęły świece, kominek rzucał na salę
ciepłe refleksy.
- Wódki dla wszystkich! - wołał rotmistrz Hubert Grzmot-
-Starża, stojąc przy bufecie.
- Co tu robisz? - zdziwiłem się. - Przecież byłeś u Rosjan?
- Przesunął po mnie obojętnym spojrzeniem.
- On cię już nie widzi - powiedziała Jolanta.
- Chudzielak, Tatamawrydze! Żyjecie?
- Oni cię już nie słyszą. Siadaj, caro mio. - Usiedliśmy
przy stoliku.
- Tu się rozstaniemy. - Jolanta położyła swoją dłoń na mo-
jej.
- Jak to?
- Muszę wracać po nowe bomby, śmierć tyranom.
- Jeszcze ci się nie znudziło?
- Trochę, ale trzeba grać rolę do końca. Cesarze jeszcze ży-
ją. Pojadę do Ajaccio, pobiorę z centrali trzy nowe misie i zaha-
czę o Wiedeń. Mam nadzieję, że znajdę sobie równie dzielnego jak
ty pomocnika. Czy możesz mi dać pierścień?
- Przecież wiesz, że nie schodzi z palca... - Aby to udowod-
nić, szarpnąłem sygnet. Zsunął się bez oporu.
- Zachowam go na pamiątkę. A to dla ciebie...
Zdjęła z ręki bransoletkę, wpuściła mi ją do kieszeni.
Tymczasem rotmistrz wypił szklankę wódki, rozbił szkło o po-
sadzkę, zdjął wiszącą za bufetem gitarę i oparłszy nogę na kra-
cie kominka zaczął śpiewać. I znowu były to wiersze Słońskiego:
Kiedy zginę, może przyśnią się tobie
Siwe oczy zabitego żołnierza,
Może cień mój ujrzysz w lustrze przy sobie,
Może głos mój poznasz w szepcie pacierza.
Kiedy zginę, może koń mój bułany
Ciemną nocką do wrót twoich przybieży,
Strząśnie szrony z ogrodowej altany
I kopytem pod twym oknem uderzy...
Zapatrzyłem się w szybę. Migotały w niej złote odblaski
i jakby wspomnienia z całego tego dziwnego snu zdjęcia na mojej
wystawie, broniący się Przemyśl, szalony taniec Kozaków z dzikiej
dywizji...
Chór głosów powtórzył ostatni dwuwiersz:
Strząśnie szrony z ogrodowej altany
I kopytem pod twym oknem uderzy...
Rotmistrz śpiewał dalej:
Skoczysz ze snu... Co się stato, mój Boże!
Wyjrzysz oknem i wypadniesz z komory.
- O mój miły, tak zimno na dworze!
Gdzie ty jesteś, czyś ty ranny, czy chory?
Zarży koń mój, skoczy na bok lękliwie:
Ty mnie nie gładź swoją ręką pieszczoną,
Ty mnie nie gładź, bo na piersi i grzywie
Mam krew jego, mam krew jego czerwoną.
I znowu chór powtórzył refren. Zadymka na dworze wzmagała
się.
- Jezus Maria - krzykniesz we łzach i w trwodze
Krew czerwona, krew czerwona jak róże!
Boże mogił! Boże krzyżów przy drodze!
Czemuś dał mu zginąć w obcym mundurze?
Chór powtórzył:
Boże mogił! Boże krzyżów przy drodze!
Czemuś dał mu zginąć w obcym mundurze?
Oficerowie zdzierali z ramion epolety zaborczych armii, rzu-
cali je na ziemię. Rotmistrz splunął w kominek, głos mu
spotężniał:
Zarży koń mój, nogą w ziemię uderzy,
Jęknie ziemia od Warszawy po Kraków,
Wstaną z grobów cienie śpiących żołnierzy,
Wielkie pułki niezrównanych junaków!
- Wstaną z grobów cienie śpiących żołnierzy... - podjął
chór.
- Chodź - powiedziała Jola. - Odprowadzę cię...
- Dokąd?
Wzięła mnie pod rękę i poszliśmy w kierunku drzwi. Rotmistrz
śpiewał:
Wstaną z grobów gdzieś spod Warty, znad Bzury
Zawołają: Bóg się o nas zatrwożył
I na wszystkie te niepolskie mundury
Polską ziemię, polską ziemię położył...
Wyszliśmy na peron, drzwi przytłumiły kolejny refren. Wśród
zamieci dostrzegłem schody wiodące w dół, a dalej kafelkowy tu-
nel...
Schodziłem trzymając Jolantę za rękę. U podnóża schodów spo-
jrzeliśmy w górę: na peronie stali żołnierze austriaccy, pruscy
i rosyjscy. Spojrzałem w głąb tunelu: w jego wylocie migotały
światła holu, jakieś neony, a dalej przejeżdżające samochody.
Żołnierze patrzyli w dół, patrzyli na mnie bardzo poważnie.
Jolanta wspięła się na palce, pocałowała mnie w usta i za-
częła wchodzić na schody. Odwróciłem się i pobiegłem korytarzem.
... W holu na dole rzeczywiście dostałem proszki od bólu
głowy i papierosy ekstramocne.
Z zakupami w ręku szedłem z powrotem.
Cztery wyjścia na perony przecinały tunel.
- Panie - zapytałem starego kolejarza. - A gdzie tu jest
piąty peron?
- Nie ma piątego - odrzekł. - Są tylko cztery!
Potem coś mignęło w jego wyblakłych oczach:
- Ale był kiedyś i piąty, za mojej młodości. Był to peron
wojenny, żołnierze się na nim ładowali jeszcze podczas pierwszej
wojny światowej... A teraz już tylko cztery zostały, tamten zamu-
rowali, sam pan widzi...
Położyłem rękę na gładkiej powierzchni kafli.
Coś tam brzęczało jak gitara rotmistrza, coś zawodziło jak
chór dawno przebrzmiałych żołnierskich głosów. Ale to tylko wyła
zamieć śnieżna.
Poszedłem schodami w górę, na peron czwarty.
Odliczyłem trzeci wagon od końca.
- Dziękuję panu! powiedziałem, zwracając kożuch konduk-
torowi.
- Dostał pan wszystko?
Kiwnąłem głową i wszedłem do przedziału. Na moje powitanie
żona podniosła głowę:
- Miałam koszmarne sny... Przyniosłeś te proszki? Sięgnąłem
po proszki do kieszeni. Wyjąłem bransoletę. Pociąg ruszył w za-
mieć.
Warszawa, listopad 1973 (dla zespołu filmowego "Pryzmat")
Andrzej Waligórski Wpisał(-a): Aleksander Masłowski
|
|