|
Odejście Mikołajów
Kiedy zima nastaje,
To z przeróżnych zaułków
Wyłażą Mikołaje
W liczbie plus minus pułku.
W miasto jak rzeka płyną
Tych Mikołajów tłumy
I pachną naftaliną
Ich tandetne kostiumy.
[W której trzymali kostiumy]
Trzęsą się siwe brody,
Sto wielkich nosów świeci,
Przystają samochody,
Uśmiechają się dzieci,
Promienieje ulica,
Bo każdy dobry święty
W domach, sklepach, świetlicach
Będzie wręczał prezenty.
I trudno świętym mężom
Mieć za złe w owym czasie
Że cynicznie spieniężą
Swój wygląd gdzie tylko da się.
Mikołajowe żniwa,
Zawód, nie żadne hobby -
I dziatwa jest szczęśliwa,
I Mikołaj zarobi.
Czasem taki staruszek,
W cywilu zwany Mieciem,
Urżnie się jak świntuszek
Z pierwszym przydrożnym cieciem
I ogarnięty szałem,
Że aż mu drży fufajka,
Gwiźnie swym pastorałem
Innego Mikołajka
Lub dłonią, którą czule
Głaskał właśnie maluchów,
Grzmotnie go po infule
I dołoży po uchu.
I oto na rozstaju
W samym środku miasta
Kłąb świętych Mikołajów
Z każdą chwilą narasta,
By ruszyć pośród huku,
Przekleństw i strzępków waty,
I toczyć się po bruku
Niczym kula z armaty,
Przewracając tramwaje
I niknąc pośród mroku,
A wraz z nim - Mikołaje
Nikną na przeciąg roku...
A choć są źli i brudni,
Łza mi się w oku kręci,
Bo nie są tacy nudni
Jak inni polscy święci
Kościelni i ci bez wyznań,
Którymi kwitnie Ojczyzna...
Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak
|
|