O TO CHODZI
Raz stomatolog Dziobak Jerzy,
Geniusz bezwzględny i posępny
Otworzył poczekalni dźwierze
I spytał groźnie: - Kto następny?
Przez tłum pacjentów zgroza przeszła,
Każdy z nich zwinął się jak robak,
A ten "następny" powstał z krzesła...
I wówczas zadrżał doktor Dziobak!
Przeraził bowiem się ogromnie,
Znając tę twarz ze zdjęć i kronik
I jęknął: - Oooobywatel do mnie?
- Tak. - odrzekł tamten. "- Joj, jak boli!
- Jeżeli trzeba zablombować,
- wyjaśnił - to mi zablombujcie,
A jeśli raczej ekstrahować,
To w takim razie ekstrahujcie!
Tu Dziobak przypadł mu do ręki,
Cmoknął i krzyknął ze wzruszeniem:
- Ach, dzięki wam, serdeczne dzięki
Za tak dokładne pouczenie!
I swe narzędzia wziął najlepsze,
A przy tem myślał cały w nerwach:
" - No, jeśli mu coś w zębach spieprzę,
To on już na mnie się odegra!
Zaraz zaczęły drżeć mu ręce
I nogi w ciężkiej tej potrzebie,
I dłubać ją w dostojnej szczęce,
Tak jakby dłubał grób dla siebie...
Aż wreszcie w trwodze i rozterce szepnął:
- Przepraszam was, kochany,
Lecz muszę zażyć coś na serce...
I wybiegł szukać waleriany.
A wówczas w gabinetu progi wkroczył,
Szeleszcząc brudnym płaszczem
Praktykant Dreptak, trochę groggi
I zajrzał pacjentowi w paszczę.
Dostojnik wrzasnął z przerażeniem,
Zaś Dreptak chuchnął wonią piwa
Mruknął: - A kuku! Ale pieniak!
To trzeba wyrwać! Ciach!... i wyrwał...
A gdy pytano go panicznie,
Czy strasznej nie bał się potęgi,
Dreptak wyjasnił rzecz logicznie:
- Z nas obu to ja miałem cęgi!
Wpisał(-a): M. Krzyżaniak, A. Witkowski
|