|
Miziak i lew
- No i jak tam, kapralu? - zagadnął życzliwie sierżant Miziak
wkraczającego właśnie do komisariatu Modliszkę. - Wiecie już,
jakie prace miał wykonać Herkules?
- Melduję, że wiem! - wykrzyknął służbiście kapral. - On miał
przede wszystkim zabić lwa!...
- Nemejskiego! - uzupełnił sierżant.
Modliszka sprawdził w notatkach:
- Może i nemejskiego... - zgodził się. - Nazwiska nie zanoto-
wałem...
- Dobra, walcie dalej!
- No więc, po drugie, miał udusić wydrę.
- Nie wydrę, lecz hydrę, ale zaliczam wam tę odpowiedź.
- Po trzecie, miał schwytać łanię, po czwarte złapać dzika, po
piąte wyczyścić stajnię u towarzysza Augiasza, po szóste powy-
strzelać ptactwo, po siódme pokonać kretyńskiego byka...
- Kreteńskiego!
- No przecie mówię. Po ósme ukraś stado koni, po dziewiąte
ściągnąć pasek z jednej amazonki, po dziesiąte podprowadzić
z pastwiska cudze woły, po jedenaste narwać jabłek i po dwunaste
podwędzić psa, któren pilnował sedesu.
- Hadesu, ale poza tym wszystko prawidłowo.
- Jezus Maria, panie sierżancie! - zawołał z podziwem kapral.
- I pan to wszystko załatwił?
- Co do joty - odrzekł Miziak ze skromnym, męskim uśmiechem. -
A ponieważ wypełniliście zadanie, które wam postawiłem przed
dwoma tygodniami, więc w nagrodę opowiem wam dziś o mojej rozgry-
wce z lwem.
- To może najpierw po malutkim? - spytał z nadzieją kapral
sięgając po butelkę do segregatora, opatrzonego napisem "Zwal-
czanie CIA na terenie gminy".
- To z konfiskaty - wyjaśnił, nalewając złocisty płyn do
małych, zgrabnych musztardówek z firmy polonijnej. - Bracia Kara-
mazow znowu pędzą bimber z czeskiego mazutu, który spływa naszą
strugą!
Ponieważ było już dawno po pracy, wiec sierżant nie
protestował. Obaj wypili, chuchnęli i zapalili, Modliszka giewon-
ta, a Miziak swą słynną mieszankę fajkową z dwóch popularnych
i jednego carmena.
- Ot - zaczął Miziak, puszczając kłąb aromatycznego dymu w u-
kośną strugę promieni słonecznych - ot trzeba wam wiedzieć, kap-
ralu, że swego czasu nasza gmina zaczęła się nagle wyludniać...
- A, to pewnie wtedy jak wszyscy polecieli w lubelskie pra-
cować w tych nowych kopalniach węgla, co to za dwa lata wracali,
bo się okazało, że ten węgiel odkryto o trzydzieści tysięcy lat
za wcześnie!
- O trzysta tysięcy, ale ja mówię o innym wyludnieniu, o wiele
bardziej tajemniczym. Nikt nigdzie masowo nie wyjeżdżał, a lud-
ności coraz mniej.
- Może zeszła do podziemia? - zaryzykował Modliszka.
- Nie, to nie te lata. Podziemie, jeżeli było, to gospodarcze,
na niewielką skalę, że daj nam Boże taką i dziś.
- Daj nam Boże! - powtórzył jak echo kapral, żegnając się
ukradkiem.
- Co ja się wtedy nalatałem - kontynuował sierżant - ob-
stawiłem granice gminy pospolitym ruszeniem, sam czatowałem nocą
na cmentarzu czy kogo ukradkiem nie chowają...
- A nie chowali?
- Minimalnie. Nadumieralność państwowa trzymała się w normie,
wyjazdy zagraniczne rzadsze niż kiedykolwiek, a krzywa wzrostu
ludności spadała na zbity pysk. No i wiecie co w końcu wyde-
dukowałem?
- No, kogo pan wydedukował? - spytał ciekawie Modliszka,
przekonany że ów zagraniczny wyraz pochodzi od wystrychnięcia
przestępcy na dudka.
- Wydedukowałem, że to dzieci!
- Dzieci likwidowały ludno?
- Wprost przeciwnie, ludność likwidowała przyrost naturalny,
zmniejszając ilość swego potomstwa. Zastanowiło mnie to, ponieważ
uprzednio rozmnażanie się było ulubionym zajęciem okolicznych
mieszkańców...
- Bardzo ulubionym! - przytaknął kapral. - Czasami wprost nie
można ich było od tego oderwać, zwłaszcza od czynów społecznych,
chyba że siłą, ale co tu mówić o sile, jeżeli nasz komisariat li-
czy tylko sześciu ludzi?
- Ot i mnie to zastanowiło - kontynuował sierżant - a zarazem
skłoniło do działania. Namówiłem kierownika kina, żeby sprowadził
podniecające filmy...
- I co sprowadził? Może "Kaligulę"? - zainteresował się Mod-
liszka, który znał to dzieło z kasety, skonfiskowanej przewod-
niczącemu miejscowego PRON-u, mecenasowi Fizdoniowi.
- Niestety, ten idiota sprowadził "Złoty pociąg" pana Poręby,
bo myślał że to o pociągu seksualnym. Niewiele również zdziałał
ksiądz Chudzielak, mówiąc podczas kazania, cytuję: "Idźcie
i czyńcie tak, jako czynią ptakowie niebiescy", a miał na myśli
wróble, które wiadomo co czynią. Aluzji jednak nie zrozumiano,
tyle że stary Kociorupa po pijanemu usiłował latać, niedaleko
zresztą, bo tylko ze stodoły prosto w gnojówkę, a Kaśka Pyzdra
zniosła jajo.
- Jak to Kaśka... - ze zrozumieniem przytaknął kapral.
- Jak to Kaśka - zgodził się sierżant. - Już myślałem, że się
całkiem wyludnimy, aż tu naraz przypadkiem dowiaduję się w ap-
tece, że ludziska wykupili wszystkie termometry. No, wtedy to już
wiedziałem, kto tu zawinił!
- Kto mianowicie? - spytał czerwony z ciekawości Modliszka.
- Jak to kto? Lew!
- Lew?
- Lew.
- A czy może mi pan to wyjaśnić?
- Mógłbym, kapralu, ale ponieważ staram się o wasz ogólny,
a zwłaszcza kierunkowy rozwój, więc proponuję abyście w ciągu
następnych dwóch tygodni spróbowali sami rozwikłać tę zagadkę.
- A jak nie dam rady?
- Może czytelnicy "Sam na sam" przyjdą wam korespondencyjnie
z pomocą. Między autorów trafnych odpowiedzi...
- Wiem, wiem, z pańskim autografem, ale gdzie ja mam szukać
informacji o tej całej aferze?
- W książkach, mój wy Modliszko, jak zwykle w książkach! -
i wypowiedziawszy tę uniwersalnie słuszną prawdę sierżant Herku-
les Miziak jął pykać swą fajeczkę, wypełnioną dwoma popularnymi i
jednym żylastym carmenem.
Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak
|
|