[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


                 Miziak i łania kerynejska

   -  Zdaje  się, kapralu, żeśmy paskudnie nawalili! - powiedział
osowiały sierżant Miziak do kaprala Modliszki, który po zakończe-
niu służby rozbrajał się w kącie komisariatu.
   - Rany boskie, a w jakiej sprawie? - zmartwił się kapral i za-
łamał ręce, wypuszczając z nich jednocześnie granat  ręczny  wzór 
RG 42 z zapalnikiem czasowym UZRG, ale zawleczkę od niego zatrzy-
mując przezornie w dłoni.
   - Padnij! - rozkazał ostrzelany w bojach sierżant i chwyciwszy
popularną  cytrynkę,  szerokim  łukiem  wyrzucił ją przez otwarte
okno. Na pobliskim polu huknęło i zadymiło.
   - Bez strat! - meldował Modliszka, stojąc na ganku  z  lornetą
artyleryjską przy oczach. - Tyle że przetokowego Nagwizda zdmuch-
nęło  z  Kaśki Pyzdrzanki, ale to i dobrze, bo oduczy się umawiać 
z nią akurat pod samym komisariatem!
   - Lis Medard nie oberwał? - spytał sierżant, niespokojny o za-
mieszkałe w pobliskiej jamie zwierzę, pozostające w ewidencji na-
dleśnictwa.
   -  Zdrowy  jak  rydz!  Właśnie  niesie  sobie  kolejną kurę od
Sobczyków!
   - Sobczyk nie uczestniczył w referendum, więc niech ma za swo-
je  -  zadecydował Miziak, hołdujący prostemu systemowi kar i na-
gród, dzięki któremu udawało mu  się  utrzymać  gminę  w  jakiej-
takiej równowadze ekonomicznej i politycznospołecznej.
   - A w czym żeśmy tak nawalili? - przypomniał kapral.
   -  W  kolejności  moich  herkulesowych prac. Opuściliśmy łanię
kerynejska, która ma swoje tradycyjne trzecie miejsce między  hy-
drą lernejską i dzikiem erymantejskim. Czytelnicy już piszą w tej
sprawie do redakcji "Sam na sam".
   -  To  może  ja  szybko  rozwiążę poprzednią zagadkę o ptakach  
stymfalijskich,  a potem odwalimy tę łanię! - zaproponował Modli-
szka.
   - Rozwiązujcie!
   - No więc przeanalizowałem pańskie opowiadanie o tym  poranie-
niu  ludności  w  Kościołupkach  Dolnych metalowymi strzałami, co
mogło się kojarzyć z legendą o ptakach z okolic greckiego  miasta
Stymfalos,  które  wystrzeliwały  metalowe pióra. Ponieważ jednak 
u nas takie ptactwo nie występuje, a  druty  stalowe są reglamen-
towane,  więc  postanowiłem  szukać  rozwiązania  w  sferze prze-
mysłu...
   - Słusznie! - pochwalił sierżant.
   -  W  tym  celu - kontynuował jego  podwładny  -  wypożyczyłem  
w bibliotece monografię miejscowości Kościołupki...
   - Coście wypożyczyli?
   - Monografię! Monografia jest to...
   -  Wiem,  co  to  jest  monografia!  -  obruszył się Miziak. -
Obkułem się w tych wszystkich grafiach po tym, jak w naszym GOK-u
pomylili  scenografię  z pornografią podczas czci artystycznej na
akademii, i to strach  pomyśleć,  z  okazji  jakiej  rocznicy!  -
powiedziawszy  to,  sierżant  zbladł  na samo wspomnienie konsek-
wencji tej fundamentalnej pomyłki.
   - No więc wypożyczyłem monografię Kościołupek  i  dowiedziałem
się  z  niej,  że w pobliżu lasu usytuowana jest Fabryka Parasoli
im. bodajże ostatnio Papy Smerfa...
   - Tak jest! - potwierdził Miziak. - Poprzednio  imieniem  Lau-
rencjusza Berii!
   -  Czytałem kiedyś piękną powieść - "Beria, syn Szarej Wilczy-
cy"!
   - Bari! - sprostował sierant. - Ale życiorys  bardzo  podobny.
Wy  jednakowoż,  kapralu,  nie wpadajcie co chwilę w dygresje, bo
nigdy nie skończymy! - tu Miziak spojrzał spod  oka,  czy  kapral
wie co to dygresja.
   - Do parasola potrzebne są jak wiadomo druty...
   -  Wygraliście,  kapralu... To były druty do parasoli. Fabryka
miała przestarzałą technologię, a prócz tego  na skutek pijaństwa
projektanta  wybudowano  zbyt  duży komin o strasznym cugu, który
wyciągał  i  wyrzucał  w  przestrzeń  dwie   trzecie   produkcji.
Spadające  z  ogromnej  wysokości  druty powodowały liczne straty
wśród ludności.
   - Wszystko rozumiem - zawołał Modliszka - tylko co to wszystko
ma wspólnego z ptakami?
   -  No, niektóre pociski trafiały również i w ptaki, w szerokim
rozumieniu tego wyrazu... Dopiero na moją interwencję założono na
komin specjalny filtr magnetyczny, wyłapujący urobek. Z tą chwilą
druty przestały ranić, a fabryka wyszła na rentowność!
   - Brawo! - zawołał Modliszka. - No a teraz wal pan tę łanię!
   - No więc swego czasu zwrócił się do mnie  nadleśniczy  Bazyli
Dwurura, w stanie zresztą wskazującym na użycie, bełkocząc w spo-
sób trudny do zrozumienia o jakimś rogatym  stworze, przebiegają-
cym z rykiem jego leśne rewiry...
   - To mógł być żubr!
   - Wykluczone. Polskie żubry są wszystkie skatalogowane i każdy
ma pod  ogonem  numer  rejestracyjny  oraz  szkiełko  odblaskowe.
Również  łoś nie wywołałby takiej paniki u doświadczonego bądź co
bądź leśnika. Jeśli towarzysz Dwurura upił się, to znaczy, że mu-
siał ujrzeć coś, co nie mieściło się w jego wieloletnich doświad-
czeniach, a nawet im być może zaprzeczało...
   - No, ale my wiemy, że to była łania!
   - On też bełkotał coś o łani, ale o łani z rogami...
   - No to co, że z rogami?
   - Kapralu! - powiedział surowo Miziak - żadna łania nie posia-
da rogów i tym właśnie różni się od jelenia! Tak więc widok roga-
tej łani musiał wstrząsnąć leśniczym i popchnąć go do  pijaństwa.
Nieszczęśnik był zupełnie załamany, na przemian śmiał się, płakał 
i jęczał: - Joj, ja złariuję,  łidziałem  łanię!  Bo  trzeba  wam
wiedzieć,  kapralu,  że  biedak miał wadę wymowy od czasu jak raz
zasną w lesie z otwartą gębą, a dzięcioły wystukały  mu wszystkie
zęby trzonowe.
   -  A  nie mógł go pan ocucić, żeby dokładnie opowiedział o tej
łani?
   - To by trwało przynajmniej dwadzieścia cztery godziny, a tym-
czasem w okolicy  mogła wybuchnąć panika. Dlatego też włożyłem na
siebie ochronny strój maskujący,  czyli  tak zwaną panterkę z po-
przyczepianymi tu i ówdzie petami, puszkami  od konserw, butelka-
mi, a nawet środkami antykoncepcyjnymi firmy "Stomil", co upodob-
niło  mnie bez reszty do pięknego runa okolicznych lasów, i w tym 
przebraniu wczołgałem się  do  zagrożonego  rewiru.  Już z daleka 
słychać było  potworny,  rozpaczliwy ryk... Przylgnąłem do podło-
ża...  Coś  nadbiegało ścieżką... Sprężyłem się, odbiłem  obunóż,
skoczyłem  i schwytałem  to  coś przy pomocy naszego niezawodnego 
chwytu milicyjnego numer 648/87 PCW 16!
   - Tak zwany "Piekielny Piotruś"! - pokiwał  z  uznaniem  głową
kapral. - No i co to było, co pan złapał?
   -  Ha,  ha!  To właśnie musicie odgadnąć kapralu, a gdyby ktoś 
z państwa wcześniej...
   - To ulica Misia dwa! - dokończył kapral.
   - Nie Misia, tylko Mysia! - sprostował sierżant. - Inna rzecz,
że  oni  tam  w  Warszawie  wszystkie  "i"  wymawiają jak "y", na
przykład "a teraz chwyla lyryki", więc może to jest  rzeczywiście
ulica  jakiegoś  Misia?  -  i  sierżant w zamyśleniu napełnił swą
wierną fajeczkę jednym carmenem i dwoma popularnymi, wytworzonymi
jako produkt uboczny w Przetwórni Kapusty PGR Mysiadło, uprzednio
Misiadło. 

Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]