|
Miziak i łania kerynejska
- Zdaje się, kapralu, żeśmy paskudnie nawalili! - powiedział
osowiały sierżant Miziak do kaprala Modliszki, który po zakończe-
niu służby rozbrajał się w kącie komisariatu.
- Rany boskie, a w jakiej sprawie? - zmartwił się kapral i za-
łamał ręce, wypuszczając z nich jednocześnie granat ręczny wzór
RG 42 z zapalnikiem czasowym UZRG, ale zawleczkę od niego zatrzy-
mując przezornie w dłoni.
- Padnij! - rozkazał ostrzelany w bojach sierżant i chwyciwszy
popularną cytrynkę, szerokim łukiem wyrzucił ją przez otwarte
okno. Na pobliskim polu huknęło i zadymiło.
- Bez strat! - meldował Modliszka, stojąc na ganku z lornetą
artyleryjską przy oczach. - Tyle że przetokowego Nagwizda zdmuch-
nęło z Kaśki Pyzdrzanki, ale to i dobrze, bo oduczy się umawiać
z nią akurat pod samym komisariatem!
- Lis Medard nie oberwał? - spytał sierżant, niespokojny o za-
mieszkałe w pobliskiej jamie zwierzę, pozostające w ewidencji na-
dleśnictwa.
- Zdrowy jak rydz! Właśnie niesie sobie kolejną kurę od
Sobczyków!
- Sobczyk nie uczestniczył w referendum, więc niech ma za swo-
je - zadecydował Miziak, hołdujący prostemu systemowi kar i na-
gród, dzięki któremu udawało mu się utrzymać gminę w jakiej-
takiej równowadze ekonomicznej i politycznospołecznej.
- A w czym żeśmy tak nawalili? - przypomniał kapral.
- W kolejności moich herkulesowych prac. Opuściliśmy łanię
kerynejska, która ma swoje tradycyjne trzecie miejsce między hy-
drą lernejską i dzikiem erymantejskim. Czytelnicy już piszą w tej
sprawie do redakcji "Sam na sam".
- To może ja szybko rozwiążę poprzednią zagadkę o ptakach
stymfalijskich, a potem odwalimy tę łanię! - zaproponował Modli-
szka.
- Rozwiązujcie!
- No więc przeanalizowałem pańskie opowiadanie o tym poranie-
niu ludności w Kościołupkach Dolnych metalowymi strzałami, co
mogło się kojarzyć z legendą o ptakach z okolic greckiego miasta
Stymfalos, które wystrzeliwały metalowe pióra. Ponieważ jednak
u nas takie ptactwo nie występuje, a druty stalowe są reglamen-
towane, więc postanowiłem szukać rozwiązania w sferze prze-
mysłu...
- Słusznie! - pochwalił sierżant.
- W tym celu - kontynuował jego podwładny - wypożyczyłem
w bibliotece monografię miejscowości Kościołupki...
- Coście wypożyczyli?
- Monografię! Monografia jest to...
- Wiem, co to jest monografia! - obruszył się Miziak. -
Obkułem się w tych wszystkich grafiach po tym, jak w naszym GOK-u
pomylili scenografię z pornografią podczas czci artystycznej na
akademii, i to strach pomyśleć, z okazji jakiej rocznicy! -
powiedziawszy to, sierżant zbladł na samo wspomnienie konsek-
wencji tej fundamentalnej pomyłki.
- No więc wypożyczyłem monografię Kościołupek i dowiedziałem
się z niej, że w pobliżu lasu usytuowana jest Fabryka Parasoli
im. bodajże ostatnio Papy Smerfa...
- Tak jest! - potwierdził Miziak. - Poprzednio imieniem Lau-
rencjusza Berii!
- Czytałem kiedyś piękną powieść - "Beria, syn Szarej Wilczy-
cy"!
- Bari! - sprostował sierant. - Ale życiorys bardzo podobny.
Wy jednakowoż, kapralu, nie wpadajcie co chwilę w dygresje, bo
nigdy nie skończymy! - tu Miziak spojrzał spod oka, czy kapral
wie co to dygresja.
- Do parasola potrzebne są jak wiadomo druty...
- Wygraliście, kapralu... To były druty do parasoli. Fabryka
miała przestarzałą technologię, a prócz tego na skutek pijaństwa
projektanta wybudowano zbyt duży komin o strasznym cugu, który
wyciągał i wyrzucał w przestrzeń dwie trzecie produkcji.
Spadające z ogromnej wysokości druty powodowały liczne straty
wśród ludności.
- Wszystko rozumiem - zawołał Modliszka - tylko co to wszystko
ma wspólnego z ptakami?
- No, niektóre pociski trafiały również i w ptaki, w szerokim
rozumieniu tego wyrazu... Dopiero na moją interwencję założono na
komin specjalny filtr magnetyczny, wyłapujący urobek. Z tą chwilą
druty przestały ranić, a fabryka wyszła na rentowność!
- Brawo! - zawołał Modliszka. - No a teraz wal pan tę łanię!
- No więc swego czasu zwrócił się do mnie nadleśniczy Bazyli
Dwurura, w stanie zresztą wskazującym na użycie, bełkocząc w spo-
sób trudny do zrozumienia o jakimś rogatym stworze, przebiegają-
cym z rykiem jego leśne rewiry...
- To mógł być żubr!
- Wykluczone. Polskie żubry są wszystkie skatalogowane i każdy
ma pod ogonem numer rejestracyjny oraz szkiełko odblaskowe.
Również łoś nie wywołałby takiej paniki u doświadczonego bądź co
bądź leśnika. Jeśli towarzysz Dwurura upił się, to znaczy, że mu-
siał ujrzeć coś, co nie mieściło się w jego wieloletnich doświad-
czeniach, a nawet im być może zaprzeczało...
- No, ale my wiemy, że to była łania!
- On też bełkotał coś o łani, ale o łani z rogami...
- No to co, że z rogami?
- Kapralu! - powiedział surowo Miziak - żadna łania nie posia-
da rogów i tym właśnie różni się od jelenia! Tak więc widok roga-
tej łani musiał wstrząsnąć leśniczym i popchnąć go do pijaństwa.
Nieszczęśnik był zupełnie załamany, na przemian śmiał się, płakał
i jęczał: - Joj, ja złariuję, łidziałem łanię! Bo trzeba wam
wiedzieć, kapralu, że biedak miał wadę wymowy od czasu jak raz
zasną w lesie z otwartą gębą, a dzięcioły wystukały mu wszystkie
zęby trzonowe.
- A nie mógł go pan ocucić, żeby dokładnie opowiedział o tej
łani?
- To by trwało przynajmniej dwadzieścia cztery godziny, a tym-
czasem w okolicy mogła wybuchnąć panika. Dlatego też włożyłem na
siebie ochronny strój maskujący, czyli tak zwaną panterkę z po-
przyczepianymi tu i ówdzie petami, puszkami od konserw, butelka-
mi, a nawet środkami antykoncepcyjnymi firmy "Stomil", co upodob-
niło mnie bez reszty do pięknego runa okolicznych lasów, i w tym
przebraniu wczołgałem się do zagrożonego rewiru. Już z daleka
słychać było potworny, rozpaczliwy ryk... Przylgnąłem do podło-
ża... Coś nadbiegało ścieżką... Sprężyłem się, odbiłem obunóż,
skoczyłem i schwytałem to coś przy pomocy naszego niezawodnego
chwytu milicyjnego numer 648/87 PCW 16!
- Tak zwany "Piekielny Piotruś"! - pokiwał z uznaniem głową
kapral. - No i co to było, co pan złapał?
- Ha, ha! To właśnie musicie odgadnąć kapralu, a gdyby ktoś
z państwa wcześniej...
- To ulica Misia dwa! - dokończył kapral.
- Nie Misia, tylko Mysia! - sprostował sierżant. - Inna rzecz,
że oni tam w Warszawie wszystkie "i" wymawiają jak "y", na
przykład "a teraz chwyla lyryki", więc może to jest rzeczywiście
ulica jakiegoś Misia? - i sierżant w zamyśleniu napełnił swą
wierną fajeczkę jednym carmenem i dwoma popularnymi, wytworzonymi
jako produkt uboczny w Przetwórni Kapusty PGR Mysiadło, uprzednio
Misiadło.
Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak
|
|