[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


                     Miziak i pas Hippolity

   -  Wie  pan,  sierżancie,  że  ten Flisak coś pana nie lubi! -
powiedział   kapral   Modliszka,   przeglądając   ostatni   numer
miesięcznika "Sam na sam".
   -  Znajdźcie  mi  dossier  tego  Flisaka i rozpytajcie o niego
sąsiadów! - rozkazał Miziak w słusznej chęci odwetu,  wzmocnionej
jeszcze  wyniesionym ze szkoły przekonaniem, że kto nie lubi mil-
icjanta, ten jest osobą podejrzaną i kwalifikującą się do inwigi-
lacji.
   - Melduję - odrzekł z żalem Modliszka - że jest to niewykonal-
ne, gdyż Flisak nie jest mieszkańcem naszej  gminy,  lecz tym ry-
sownikiem, który uporczywie przedstawia pana jako półidiotę z wy-
trzeszczem Inoziemcowa...
   - Basedowa! - poprawił go  Miziak  z  uśmiechem  wyższości.  -
Mylicie  ze  sobą  różne  osiągnięcia  naukowe. Mamy do czynienia 
z  wytrzeszczeni Basedowa, kroplami Inoziemcowa, tablicą Mendele-
jewa,  doktryną Breżniewa, apelem Stachanowa i młotkiem Paramono-
wa.
   - I buntem Ligaczowa! - przypomniał kapral.
   - Pugaczowa!  -  sprostował  sierżant.  -  Ale  zostawcie  to,
kapralu,  i  powiedzcie  mi  lepiej  czy  rozwiązaliście  już  tę
pasjonującą zagadkę krwiożerczych koni króla Diomedesa?
   - Melduję, że wydaje mi się, iż ją rozwiązałem!  -  powiedział
ostrożnie  Modliszka, naśladując w tym względzie Anglików, którzy
prawie nigdy  nie  twierdzą,  ale  prawie  zawsze  przypuszczają,
mniemają  lub mają wrażenie, co się wyraża w takich sformułowani-
ach jak "Przypuszczam, że będę matką", "Sądzę, że jest  pan  świ-
nią",  "Odnoszę wrażenie, jakoby był pan oszustem" i tym podobne,
podczas gdy prostoduszny Słowianin woła spontanicznie "Gdzie  się
pchasz,  baranie?!" lub "Taka to a taka twoja mać", nie pozostaw-
iając tak cennego marginesu  na  ewentualną,  choćby  iluzoryczną
wątpliwość.
   -  Ot  -  kontynuował kapral - powiedział pan, że jakaś tajem-
nicza postać odziana w ciemną  szatę  wyprowadzała  ukradkiem  ze
stadniny   państwowej   nowoprzyjętych  stajennych.  Równocześnie
sąsiednie   miasteczko   Kocmyrz   tworzyło   zręby   szkolnictwa
wyższego...
   - Zgadza się. Zakładali tam właśnie uniwersytet im. Franciszka
Szlachcica. Pamiętajcie, że w tych czasach modne  było  nadawanie
uczelniom imion różnych trybunów ludowych.
   - Wiem - potwierdził Modliszka. - Mój szwagier kończył uniwer-
sytet we Wrocławiu. No więc skojarzyłem te dwa fakty. Tam burzli-
wy  rozwój  i zapotrzebowanie na kadry - tu kiepsko płatna robota
przy wyrzucaniu gnoju. Wymarzona sytuacja dla kaperownika!
   - Chyba jesteście na tropie... - przyznał z niechęcią  Miziak.
   -  Chyba  generalnie  tak  - zgodził się kapral. - Kilku spraw
jednak nie rozumiem. Na przykład dlaczego ten werbownik był w su-
tannie. Czyżby reprezentował reakcyjną część kleru, pragnącą pod-
ważyć zręby państwowej hodowli koni?
   - Aż tak daleko ich knowania się  nie posunęły -  uspokoił  go
sierżant. - Ten tajemniczy osobnik to nie był duchowny, lecz rek-
tor nowego uniwersytetu w todze i birecie. Obiecywał on stajennym
lepsze  zarobki,  upijał  ich  i  w  stanie  niepoczytalności za-
przysięgał na docentów z nominacji.
   - I co pan mu zrobił?
   - Niewiele mogłem mu zrobić, gdyż kaperownictwo nie ma  u  nas
odpowiedniego  paragrafu. Na szczęście przyznał mi się, że zachę-
cał przyszłych naukowców do kradzieży łańcuchów  od  koni,  które
po pociągnięciu złotolem miały funkcjonować jako insygnia uniwer-
syteckie. To już podpadło pod nakłanianie do przestępstwa i  jego
magnificencja  byłby beknął, gdyby  nie  interwencja  miejscowego
sekretarza, który miał na tym uniwersytecie obiecaną ma maturę  i
doktorat  z  historii  najnowszej.  A  teraz nalejcie, kapralu, i
posłuchajcie zagadki z pasem Hippolity.
   - To była królowa Amazonek! - zabłysnął erudycją Modliszka.
   - I owszem. Starożytny Herkules zabił ją i zabrał jej  cudowny
pas.  Ja na szczęście nie musiałem zabijać swojej Hippolity, cho-
ciaż i ona była znaną amazonką, a jej pas też odegrał złowieszczą
rolę.
   -  A  gdzie to się wszystko działo? - spytał kapral, nalewając
do musztardówek produkt braci Karamazow, lekko tylko zajeżdżający
karbidem, służącym do strącania fuzla.
   -  To  się działo w tym samym Kocmyrzu i w tej samej stadninie
im. "Przyjaźni Pierwszej Konnej z Ułanami Beliny". W  istniejącym
tamże  klubie  jeździeckim  oprócz  pogoni za lisem, skoków przez
przeszkody i biegów  terenowych,  rozgrywano  również  tradycyjny
turniej  brydża.  Miejscowa reprezentacja, składająca się z mece-
nasa Fizdonia i pani aptekarzowej Hipolity  Plaśniętej,  dzielnie
stawiała  czoła przedstawicielstwu stolicy w osobach wiceministra
Podmamuśki i posła Jana  Fuchy.  Ostatnia,  decydująca  rozgrywka
jakoś się opóźniła, gdyż pani Hipolita i poseł Fucha Jan oddalili
się w niewiadomym kierunku. Wreszcie nadeszli,  zdrowo  zmachani,
zapewne dalekim spacerem, podczas którego nawiązali przypuszczal-
nie  bliższą  styczność z runem leśnym, gdyż pani Hipolita nosiła  
na  sobie bardzo wyraźny odcisk paproci strzępiastej, a jej part-
ner  ze spaceru, a przy okazji przeciwnik brydżowy, po kilku ner-
wowych  ruchach wypuścił z nogawki spodni dwie parzące się myszy. 
Wreszcie cała czwórka usiadła do stolika i zaczęła się licytacja.
   - Pas! - zaczął mister Podmamuśka, mający same  blotki.  Mece-
nas Fizdoń zgłosił  prowokująco dwa bez atu, do czego upoważniały 
go mariasze z asami w trzech kolorach przy renonsie pikowym.
   - Kontra!  -  pisnął  na  wszelki wypadek ogłupiały jeszcze po 
spacerze poseł  Fucha.  Pani  Hipolita  spojrzała w  swoje karty, 
w których aż czarno było od pików i już chciała powiedzieć  "trzy
piki",  gdy  wtem  zbladła,  spociła  się i powiódłszy osłupiałym
wzrokiem po graczach jęknęła: - Pas...
   - Nie będę tu powtarzał jakimi wyrazami  obrzucił  ją  mecenas
Fizdoń,  a  jakie  jeszcze do nich dodał, gdy wyłożyła swe karty.
Zaprzepaściwszy szansę na licytowanego szlema, miejscowa  para  w
następnym  rozdaniu przegrała turniej. Zachodziło podejrzenie, że
niefortunna brydżystka została przekupiona przez  konkurencję,  a
śledztwo w tej sprawie powierzono właśnie mnie...
   -  Idę  studiować zasady gry w brydża - oświadczył kapral Mod-
liszka - a jakby ktoś z państwa, to na Suczą 36!
   - Nie na Suczą, tylko na Kruczą! - sprostował Miziak.
   -  Co prawda ta redakcja rzeczywiście uparła się tułać po róż-
nych  obrzydliwych  odzwierzęcych  ulicach, ale na  Suczą jeszcze 
nie zeszła! - co oświadczywszy, sierżant  sięgnął po  swą  wierną  
fajeczkę, nabitą uprzednio  przezornie  dwoma popularnymi, jednym
carmenem  i - uwaga, nowalijka! - połówką importowanego "Partaga-
sa".

Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]