|
Miziak i pas Hippolity
- Wie pan, sierżancie, że ten Flisak coś pana nie lubi! -
powiedział kapral Modliszka, przeglądając ostatni numer
miesięcznika "Sam na sam".
- Znajdźcie mi dossier tego Flisaka i rozpytajcie o niego
sąsiadów! - rozkazał Miziak w słusznej chęci odwetu, wzmocnionej
jeszcze wyniesionym ze szkoły przekonaniem, że kto nie lubi mil-
icjanta, ten jest osobą podejrzaną i kwalifikującą się do inwigi-
lacji.
- Melduję - odrzekł z żalem Modliszka - że jest to niewykonal-
ne, gdyż Flisak nie jest mieszkańcem naszej gminy, lecz tym ry-
sownikiem, który uporczywie przedstawia pana jako półidiotę z wy-
trzeszczem Inoziemcowa...
- Basedowa! - poprawił go Miziak z uśmiechem wyższości. -
Mylicie ze sobą różne osiągnięcia naukowe. Mamy do czynienia
z wytrzeszczeni Basedowa, kroplami Inoziemcowa, tablicą Mendele-
jewa, doktryną Breżniewa, apelem Stachanowa i młotkiem Paramono-
wa.
- I buntem Ligaczowa! - przypomniał kapral.
- Pugaczowa! - sprostował sierżant. - Ale zostawcie to,
kapralu, i powiedzcie mi lepiej czy rozwiązaliście już tę
pasjonującą zagadkę krwiożerczych koni króla Diomedesa?
- Melduję, że wydaje mi się, iż ją rozwiązałem! - powiedział
ostrożnie Modliszka, naśladując w tym względzie Anglików, którzy
prawie nigdy nie twierdzą, ale prawie zawsze przypuszczają,
mniemają lub mają wrażenie, co się wyraża w takich sformułowani-
ach jak "Przypuszczam, że będę matką", "Sądzę, że jest pan świ-
nią", "Odnoszę wrażenie, jakoby był pan oszustem" i tym podobne,
podczas gdy prostoduszny Słowianin woła spontanicznie "Gdzie się
pchasz, baranie?!" lub "Taka to a taka twoja mać", nie pozostaw-
iając tak cennego marginesu na ewentualną, choćby iluzoryczną
wątpliwość.
- Ot - kontynuował kapral - powiedział pan, że jakaś tajem-
nicza postać odziana w ciemną szatę wyprowadzała ukradkiem ze
stadniny państwowej nowoprzyjętych stajennych. Równocześnie
sąsiednie miasteczko Kocmyrz tworzyło zręby szkolnictwa
wyższego...
- Zgadza się. Zakładali tam właśnie uniwersytet im. Franciszka
Szlachcica. Pamiętajcie, że w tych czasach modne było nadawanie
uczelniom imion różnych trybunów ludowych.
- Wiem - potwierdził Modliszka. - Mój szwagier kończył uniwer-
sytet we Wrocławiu. No więc skojarzyłem te dwa fakty. Tam burzli-
wy rozwój i zapotrzebowanie na kadry - tu kiepsko płatna robota
przy wyrzucaniu gnoju. Wymarzona sytuacja dla kaperownika!
- Chyba jesteście na tropie... - przyznał z niechęcią Miziak.
- Chyba generalnie tak - zgodził się kapral. - Kilku spraw
jednak nie rozumiem. Na przykład dlaczego ten werbownik był w su-
tannie. Czyżby reprezentował reakcyjną część kleru, pragnącą pod-
ważyć zręby państwowej hodowli koni?
- Aż tak daleko ich knowania się nie posunęły - uspokoił go
sierżant. - Ten tajemniczy osobnik to nie był duchowny, lecz rek-
tor nowego uniwersytetu w todze i birecie. Obiecywał on stajennym
lepsze zarobki, upijał ich i w stanie niepoczytalności za-
przysięgał na docentów z nominacji.
- I co pan mu zrobił?
- Niewiele mogłem mu zrobić, gdyż kaperownictwo nie ma u nas
odpowiedniego paragrafu. Na szczęście przyznał mi się, że zachę-
cał przyszłych naukowców do kradzieży łańcuchów od koni, które
po pociągnięciu złotolem miały funkcjonować jako insygnia uniwer-
syteckie. To już podpadło pod nakłanianie do przestępstwa i jego
magnificencja byłby beknął, gdyby nie interwencja miejscowego
sekretarza, który miał na tym uniwersytecie obiecaną ma maturę i
doktorat z historii najnowszej. A teraz nalejcie, kapralu, i
posłuchajcie zagadki z pasem Hippolity.
- To była królowa Amazonek! - zabłysnął erudycją Modliszka.
- I owszem. Starożytny Herkules zabił ją i zabrał jej cudowny
pas. Ja na szczęście nie musiałem zabijać swojej Hippolity, cho-
ciaż i ona była znaną amazonką, a jej pas też odegrał złowieszczą
rolę.
- A gdzie to się wszystko działo? - spytał kapral, nalewając
do musztardówek produkt braci Karamazow, lekko tylko zajeżdżający
karbidem, służącym do strącania fuzla.
- To się działo w tym samym Kocmyrzu i w tej samej stadninie
im. "Przyjaźni Pierwszej Konnej z Ułanami Beliny". W istniejącym
tamże klubie jeździeckim oprócz pogoni za lisem, skoków przez
przeszkody i biegów terenowych, rozgrywano również tradycyjny
turniej brydża. Miejscowa reprezentacja, składająca się z mece-
nasa Fizdonia i pani aptekarzowej Hipolity Plaśniętej, dzielnie
stawiała czoła przedstawicielstwu stolicy w osobach wiceministra
Podmamuśki i posła Jana Fuchy. Ostatnia, decydująca rozgrywka
jakoś się opóźniła, gdyż pani Hipolita i poseł Fucha Jan oddalili
się w niewiadomym kierunku. Wreszcie nadeszli, zdrowo zmachani,
zapewne dalekim spacerem, podczas którego nawiązali przypuszczal-
nie bliższą styczność z runem leśnym, gdyż pani Hipolita nosiła
na sobie bardzo wyraźny odcisk paproci strzępiastej, a jej part-
ner ze spaceru, a przy okazji przeciwnik brydżowy, po kilku ner-
wowych ruchach wypuścił z nogawki spodni dwie parzące się myszy.
Wreszcie cała czwórka usiadła do stolika i zaczęła się licytacja.
- Pas! - zaczął mister Podmamuśka, mający same blotki. Mece-
nas Fizdoń zgłosił prowokująco dwa bez atu, do czego upoważniały
go mariasze z asami w trzech kolorach przy renonsie pikowym.
- Kontra! - pisnął na wszelki wypadek ogłupiały jeszcze po
spacerze poseł Fucha. Pani Hipolita spojrzała w swoje karty,
w których aż czarno było od pików i już chciała powiedzieć "trzy
piki", gdy wtem zbladła, spociła się i powiódłszy osłupiałym
wzrokiem po graczach jęknęła: - Pas...
- Nie będę tu powtarzał jakimi wyrazami obrzucił ją mecenas
Fizdoń, a jakie jeszcze do nich dodał, gdy wyłożyła swe karty.
Zaprzepaściwszy szansę na licytowanego szlema, miejscowa para w
następnym rozdaniu przegrała turniej. Zachodziło podejrzenie, że
niefortunna brydżystka została przekupiona przez konkurencję, a
śledztwo w tej sprawie powierzono właśnie mnie...
- Idę studiować zasady gry w brydża - oświadczył kapral Mod-
liszka - a jakby ktoś z państwa, to na Suczą 36!
- Nie na Suczą, tylko na Kruczą! - sprostował Miziak.
- Co prawda ta redakcja rzeczywiście uparła się tułać po róż-
nych obrzydliwych odzwierzęcych ulicach, ale na Suczą jeszcze
nie zeszła! - co oświadczywszy, sierżant sięgnął po swą wierną
fajeczkę, nabitą uprzednio przezornie dwoma popularnymi, jednym
carmenem i - uwaga, nowalijka! - połówką importowanego "Partaga-
sa".
Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak
|
|