[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


   Miziak i hydra

   -  No  i  co,  kapralu?  Odgadliście  tajemnicę  lwa, o którym
opowiadałem wam w poprzednim odcinku? - mówiąc to sierżant Miziak
spoglądał  na kaprala Modliszkę z pobłażliwym uśmiechem, gdyż nie
przypuszczał aby zacny, lecz mało oczytany ów funkcjonariusz mógł
sobie poradzić z tak piekielnie skomplikowaną zagadką.
   - Oczywiście, że odgadłem, panie sierżancie - wykrzyknął z sa-
tysfakcją  Modliszka. - Ten lew z poprzedniego numeru to pan dok-
tor Lew Starowicz.
   -  Niesamowite!  -  zdumiał się Miziak. - A jak żeście do tego
doszli?
   - Doszedłem do tego na podstawie wydanego mi przez pana  przed
dwoma  tygodniami  rozkazu,  żebym  do tego doszedł, ponieważ już 
w szkole podoficerskiej nauczono mnie, że każdy otrzymany  rozkaz
należy wykonać, żeby nie wiem co.
   - Jak to? I na podstawie tego - jak mówicie - rozkazu, wykaza-
liście zależności między wykupywaniem termometrów, spadkiem przy-
rostu naturalnego a osobą pana doktora Lwa Starowicza?
   -  Melduję,  że  i  owszem,  mniejsza o to jak. W każdym razie
stwierdziłem co następuje: W owym pamiętnym roku zrzucono  trochę
więcej  pieniędzy  na  biblioteki,  ponieważ zmienił się minister
kultury. Bibliotekarka nasza chcąc się wykazać, zakupiła  w  hur-
towni  wszystkie  książki mające cokolwiek  wspólnego  z kulturą,
między innymi także kilkadziesiąt egzemplarzy dzieła pana  Staro-
wicza "Eros,  Natura,  Kultura".  Z tej książki miejscowe kobiety
dowiedziały się o tak  zwanej  termicznej  metodzie  zapobiegania
ciąży, polegającej na nieustannym mierzeniu temperatury przed, po 
i  w czasie stosunku, i to nie pod pachą. Dodajmy, iż jest to me-
toda bardzo skuteczna, gdyż partner,  zażenowany  i  roztrzęsiony 
ciągłym  pałętaniem  się  termometru,  próbuje  albo się do niego  
przystosować, albo też usunąć go z miejsca, w którym go nie ocze-
kiwał...
   - Strasznie długie zadanie, kapralu!
   - Tak, właśnie się w nim pogubiłem. Ale idzie mi o to, że taki
partner kapcaniał i nie szczytował.
   -  Słusznie  rozumujecie  -  pochwalił  Miziak.  -  Gdy   więc
stwierdziłem taki stan rzeczy, natychmiast spowodowałem wycofanie
z obiegu szkodliwych książek oraz przeprowadziłem rekwizycję ter-
mometrów.  Już  w  kilka  miesięcy później w gminie znowu zaczęły 
przychodzić na świat ładne, pulchne dzieciaki.
   - Gratuluję panu, sierżancie!
   - Dziękuję, kolego  Modliszka!  Dziś  opowiem  wam  o  hydrze,
wprawdzie  nie  lernejskiej,  ale  co  najmniej  tak samo niebez-
piecznej... Macie co w swoim segregatorze?
   - Niestety  nie  mam,  ponieważ boję się, żeby nie  przesadzić  
z tymi konfiskatami. Bracia  Karamazow  mogliby się zniechęcić do
pędzenia bimbru z  czeskiego  mazutu,  a  jest  to  jedyna  forma
uzyskania  jakiejkolwiek  rekompensaty  za  zatrucia  od  naszego
południowego sąsiada.
   - No  cóż  -  westchnął z rezygnacją Miziak i załadowawszy swą 
słynną  fajeczkę dwoma popularnymi i jednym wykruszonym carmenem, 
rozpoczął opowieść o hydrze:
   -  Pewnego  razu,  w  godzinach  wieczornych,  do  komisariatu
naszego  wbiegła pani Jolanta Wygrzmocona, małżonka adiunkta Wyg-
rzmoconego, który został  zesłany  do  naszej  gminnej  lecznicy,
ponieważ pomyłkowo zamiast migdałków wyciął całkiem inne gruczoły
podsekretarzowi stanu w Ministerstwie Czynów Społecznych,  obywa-
telowi Podnośnikowi.
   - I to od tego czasu obywatel Podnośnik tak cienko przemawiał?
   - Tak, ale to nie ma nic do rzeczy. Ot wbiegła ona do  tej  tu
izby  w  stroju  nocnym,  papilotach  i  maseczce kosmetycznej na
twarzy, skutkiem czego nie rozpoznałem jej i w  pierwszej  chwili
odruchowo wyskoczyłem przez tylne okno.
   -  Każdy  by  wyskoczył! - zawołał Modliszka. - Ta Wygrzmocona 
i bez maseczki nie grzeszyła urodą.
   - To swoją drogą, a poza  tym  okropnie  się  darła.  Straszy!
Straszy!  -  krzyczała,  nie  zdając sobie sprawy że sama straszy 
i to przedstawiciela władzy.
   - Straszenie  przedstawicieli władzy podpada pod ustawę o obo-
strzonym trybie postępowania.
   -  Podpada,  ale  nie  skorzystałem z tego, gdyż nie straszyła
mnie ze złej woli, lecz z powodu naturalnego braku urody, co  nie
było jej winą.
   - Tylko jej rodziców - słusznie zauważył Modliszka.
   -  Po  opanowaniu  sytuacji udałem się wraz z podopieczną - bo
przecież zwróciła się do mnie o opiekę - ot udałem się z podopie-
czną  do służbowego domku w bezpośredniej bliskości szpitala. Był 
ciemny  i dżdżysty wieczór. W mieszkaniu  panowała cisza. Obszed-
łem  wszystkie  pokoje,  zajrzałem do pomieszczeń gospodarczych - 
nic.
   - Jak ona określiła to straszenie?
   - Określiła je jako coś, co się nie da  określić.  Z  grubsza,
zaczynało  się  to  wyciem, potem następowała wibracja, następnie
warczenie i szczekanie, odgłosy gonitwy,  piski,  upiorny  śmiech
spod ziemi i wrzask jak gdyby rozwścieczonej hydry.
   - Hydry! - wykrzykn Modliszka. - A pan miał właśnie udusić hy-
drę! Inna rzecz - zastanowił się przez chwilę - to skąd  niby  ma
być wiadomo, jak wrzeszczy taka rozwścieczona hydra?
   -   Powiedziałem   "jak  gdyby",  kapralu,  ale  jeżeli  hydra
wrzeszczy,  to  na  pewno właśnie w ten sposób.  Przekonałem  się  
o tym już po  chwili.  Mały  domek zatrząsł się w posadach, wycie
świdrowało w mózgu, całe tabuny jakichś dziwnych stworzeń  goniły
się  po  strychu,  z  piwnicy  dobiegał  ohydny  śmiech,  a hydra
wrzeszczała z taką nienawiścią, że włosy stany mi na głowie...
   - Oba? - spytał blady z wrażenia kapral spoglądając  na  prze-
rzedzoną czuprynę swego zwierzchnika.
   - Wtedy miałem ich jeszcze kilka - wyjaśnił Miziak.
   - Czy towarzyszyły temu jakieś zjawiska optyczne?
   -  I owszem. W przedpokoju pulsowała blada, rzekłbym że trupia
poświata skupiona na jednej ze ścian...
   - I co pan zrobił?
   - To co należało. Wyjem pistolet  i  regulaminowo  trzykrotnie
zawołałem: "Stój, bo strzelam".
   - I stanęło?
   -  Wprost  przeciwnie, zrzuciło mi na głowę wiszący na ścianie
ciężki  portret  Rodziewiczówny  czy też Witosa, a w każdym razie  
kogoś z wąsami. Wtedy podniosłem broń i kropnąłem...
   - Ale w co?
   -  No  w  tę bladą poświatę, bo trudno żebym strzelał w efekty
akustyczne. Rozległ się huk, błysk i zapadła ciemno, a wraz z nią
cisza,  w  której  zabrzmiał głos doktorowej: - Rozwalił pan bez-
pieczniki!
   - A rozwalił pan? - zainteresował się kapral.
   - Rozwaliłem. Ale dzięki temu unieszkodliwiłem również  hydrę.
   -  Pewnie znowu każe mi pan myśleć dwa tygodnie, co to było...
- ze smutkiem powiedział Modliszka.
   - Niczego wam nie każę, kapralu, i  proszę  tego  nie  trakto-
wać  jako  rozkazu.  Ja  tylko dla waszego własnego dobra proszę, 
abyście  zechcieli spróbować odgadn naturę tej hydry.  Oczywiście  
jeśliby ktoś z czytelników...
   - Tak, tak, z autografem! - przerwał kapral.
   -  A  teraz  fajeczka!  -  zakomenderował  sierżant i sprawnie
obsłużony przez swego ucznia,  ze  smakiem  zaciągną  się  dwoma
sproszkowanymi popularnymi i jednym dobrze ukorzenionym carmenem.

Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]