|
Miziak i woły Geryona
- Jakieś przekleństwo ciąży nad naszą okolicą! - rzekł z gory-
czą sierżant Miziak wchodząc do swego schludnego komisariatu, oz-
dobionego plakatami wzywającymi ludność do kontraktacji roślin
oleistych, hodowli trzody chlewnej, uczestnictwa w PRON-ie, osz-
czędzanie w PKO, lektury pamiętników Jerzego Jaskierni, sytuowa-
nia gnojówek daleko od studni oraz uprawiania stosunków oralnych
jako nie zwiększających i tak już monstrualnego przyrostu popu-
lacji. To ostatnie wezwanie doprowadziło do drastycznych
nieporozumień, gdyż rolnicy zrozumieli "stosunki oralne" jako
stosunki przy oraniu, w rezultacie czego wczesną wiosną okoliczne
pola zaroiły się osobliwymi kombajnami, złożonymi z konia, baby
popychającej pług i chłopa popychającego babę, a wszystko to za-
dowolone, rumiane i na świeżym powietrzu.
- Co tak pana zdenerwowało, szefie? - spytał troskliwie wierny
kapral Modliszka.
- Jak to co? Po raz trzydziesty czwarty musimy powtarzać wybo-
ry do Gminnej Rady Narodowej!
- No patrz pan! - zmartwił się Modliszka. - A ja tylu starań
dołożyłem! Nawet odnalazłem na strychu i przybiłem na lokalu to
stare hasło z poprzednich wyborów!
- Jakie stare hasło? - spytał podejrzliwie sierżant, tknięty
niedobrym przeczuciem.
- No, to hasło, wie pan, "Głosujemy bez skreśleń".
Miziak odpiął kaburę i wyjął z niej swą wierną TT-kę, na kol-
bie której widniały nacięcia, upamiętniające sukcesy zawodowe
właściciela. Kapral zadrżał i zrobił krok w stronę okna.
- No dobra... - zgrzytnął sierżant, z widocznym przymusem
chowając spluwę. - Ostatecznie macie żonę i dziecko...
- Dwoje! - pisnął kapral. - Młodszy synek organisty to też
przypuszczalnie moja zasługa!
- Jak to wasza? - zaperzył się Miziak, głęboko dotychczas
przekonany o własnym junactwie.
- Zresztą mniejsza o to! - dorzucił. - Żebym was tylko więcej
nie widział w okolicy lokalu wyborczego, aż do najbliższej
niedzieli!
- Rozkaz! - zakrzyknął uradowany Modliszka. - A czy mogę teraz
panu sierżantowi zameldować jak udało mi się rozwiązać poprzednią
pańską zagadkę z pasem Hipolity?
- Meldujcie! - przyzwolił zrezygnowany zwierzchnik.
- A więc podejrzewał pan uczestniczkę turnieju brydżowego,
panią Hipolitę Plaśniętą o przekupne działanie na rzecz drużyny
przeciwnej, gdyż posiadając znakomite karty nie podtrzymywała
podczas licytacji swojego partnera, tylko z nienackiego
powiedziała "pas".
- Nie z nienackiego, tylko z nienacka! - poprawił go sierżant.
- Pan Nienacki jest to znakomity literat, który w swojej powieści
"Dagome iudex" jako pierwszy udowodnił, że nasi Piastowie
wyciągali i do trzydziestu orgazmów dziennie, co świadczy o krze-
pie tej wspaniałej dynastii.
- Niech będzie, że z nienacka - zgodził się Modliszka, nie
bardzo wiedzący co to jest orgazm. - W każdym razie ta pani
powiedziała "pas", a wszyscy myśleli, że to dotyczy gry.
- A nie dotyczyło? - spytał podstępnie Miziak.
- Moim zdaniem nie, szczególnie że pani Hipolita była uprzed-
nio na spacerze z jednym posłem, gdzie być może on sprał ją pasem
albo co?
- Nie sprał jej - uśmiechnął się sierżant. - Ale macie rację,
że chodziło o realny pas, a nie o brydżową odżywkę. Otóż przy-
ciśnięta do muru przeze mnie dama ta zeznała, iż na spacerze,
podczas rozmowy dotyczącej wpływu Kraszewskiego na Do-
braczyńskiego, czy też przeciwnie, machinalnie niejako zdjęła
niesłychanie kosztowny, bo sprowadzony aż z Paryża pas z pod-
wiązkami, który następnie w roztargnieniu zostawiła gdzieś w
lesie. Gdy podczas rozgrywki uświadomiła sobie tę bolesną stratę,
niechcący zawołała "pas", powodując lawinowy rozwój wydarzeń.
- No to teraz o wołach Geryona! - zawołał z energią Modliszka,
szykując się do robienia notatek.
- A co wiecie o Geryonie?
- Wiem tylko, że był to potwór o trzech zrośniętych tułowiach
i trzech głowach, który strzegł stada wołów. Herkules zabił go
i zabrał woły, następnie popędziwszy je do Grecji.
- Bardzo dobrze! - pochwalił Miziak. - Widać, żeście zajrzeli
do encyklopedii!
- Do "Małego Słownika Kultury Antycznej"! - poprawił go
kapral.
- Tam jeszcze pisało, że po drodze część wołów ukradł Herkule-
sowi olbrzym Kakus.
- Wszystko się zgadza! - powiedział sierżant. - Mnie też
powierzono dochodzenie w sprawie kradzieży wołów, które do miejs-
cowego PGR-u pędził z daleka wiejski pastuch zwany Zebem.
- Stary Zeb! - zawołał Modliszka. - Widziałem ten serial!
- Nie wiem o jakim serialu mówicie, ale pastuch był rzeczy-
wiście stary, a zwano go Zebem, bo miał powiedzonko "A Zeby to
ślag trafił". Pędził te woły i pędził, ale co dzień ubywało po
kilka sztuk...
- Pamiętam! - oznajmił kapral. - Wtedy ludzie mówili, że jak
Zeb przypędzi stado, to zlikwidują kartki na mięso!
- Kartki na pewno zniesiemy, gdy popyt wyrówna się z podażą! -
powiedział surowo Miziak, cytując zdanie pewnego profesora
ekonomii, który całe życie poświęcił, aby dojść do tej prostej
prawdy. - W każdym razie zostałem wtedy przydzielony do stada i
towarzyszyłem staremu Zebowi w charakterze młodszego pastucha,
tak zwanego pastusiaka, starając się dojść, kto nam kradnie woły.
- Na filmie robili to czerwoni bracia... - podsunął nieśmiało
Modliszka.
- Kapralu, nie życzę sobie takich uwag! - zgromił go sierżant.
- Lepiej wejdźcie w moje ówczesne położenie: stado coraz
mniejsze, stary Zeb coraz smutniejszy, a ja w żaden sposób nie
mogę odkryć sprawcy.
- A czy ten stary Zeb nie opylał przypadkiem wołów na lewo
przydrożnym chłopom?
- Też tak myślałem, ale nie. Zeb okazał się facetem bez skazy,
chociaż biwakowym alkoholikiem, jak większość poganiaczy. Pa-
miętam długie wieczory przy ognisku i Zeba śpiewającego swoją
ulubioną piosenkę "Idźta moje wołki przez góry i dołki, nie idźta
przez pole, bo was obcyndolę"...
- To piękne! - wzruszył się Modliszka, ocierając łzy. - No
i co, złapał pan tego Kakusia?
- Nie Kakusia, tylko Kakusa. Otóż wyobraźcie sobie, że nie
złapałem, ponieważ w odróżnieniu od prawdziwego Herkulesa, w moim
przypadku żadnego Kakusa nie było.
- A co było? - zdumiał się kapral.
- To właśnie musicie odgadnąć! - odrzekł sierżant. - Gdyby
natomiast ktoś z państwa, to na Byczą!
- Na Kruczą! - sprostował Modliszka, ale sierżant już tego nie
słyszał, delektował się bowiem pierwszym sztachnięciem swojej
wiernej fajeczki, nabitej jak zwykle dwoma popularnymi, jednym
carmenem i zdechłą muchą, która niechcący tam się zaplątała.
Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak
|
|