[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


   Miziak i woły Geryona

   - Jakieś przekleństwo ciąży nad naszą okolicą! - rzekł z gory-
czą sierżant Miziak wchodząc do swego schludnego komisariatu, oz-
dobionego  plakatami  wzywającymi  ludność do kontraktacji roślin
oleistych, hodowli trzody chlewnej, uczestnictwa w  PRON-ie, osz-
czędzanie w  PKO, lektury pamiętników Jerzego Jaskierni, sytuowa-
nia gnojówek daleko od studni oraz uprawiania stosunków  oralnych
jako  nie  zwiększających i tak już monstrualnego przyrostu popu-
lacji.  To  ostatnie  wezwanie   doprowadziło   do   drastycznych
nieporozumień,  gdyż  rolnicy  zrozumieli  "stosunki oralne" jako
stosunki przy oraniu, w rezultacie czego wczesną wiosną okoliczne
pola  zaroiły  się osobliwymi kombajnami, złożonymi z konia, baby
popychającej pług i chłopa popychającego babę, a wszystko to  za-
dowolone, rumiane i na świeżym powietrzu.
   - Co tak pana zdenerwowało, szefie? - spytał troskliwie wierny
kapral Modliszka.
   - Jak to co? Po raz trzydziesty czwarty musimy powtarzać wybo-
ry do Gminnej Rady Narodowej!
   -  No  patrz pan! - zmartwił się Modliszka. - A ja tylu starań
dołożyłem! Nawet odnalazłem na strychu i przybiłem na  lokalu  to
stare hasło z poprzednich wyborów!
   -  Jakie  stare hasło? - spytał podejrzliwie sierżant, tknięty
niedobrym przeczuciem.
   - No, to hasło, wie pan, "Głosujemy bez skreśleń".
   Miziak odpiął kaburę i wyjął z niej swą wierną TT-kę, na  kol-
bie  której  widniały  nacięcia,  upamiętniające sukcesy zawodowe
właściciela. Kapral zadrżał i zrobił krok w stronę okna.
   - No dobra... -  zgrzytnął  sierżant,  z  widocznym  przymusem
chowając spluwę. - Ostatecznie macie żonę i dziecko...
   -  Dwoje!  -  pisnął  kapral. - Młodszy synek organisty to też
przypuszczalnie moja zasługa!
   - Jak to wasza? -  zaperzył  się  Miziak,  głęboko  dotychczas
przekonany o własnym junactwie.
   -  Zresztą mniejsza o to! - dorzucił. - Żebym was tylko więcej
nie widział  w  okolicy  lokalu  wyborczego,  aż  do  najbliższej
niedzieli!
   - Rozkaz! - zakrzyknął uradowany Modliszka. - A czy mogę teraz
panu sierżantowi zameldować jak udało mi się rozwiązać poprzednią
pańską zagadkę z pasem Hipolity?
   - Meldujcie! - przyzwolił zrezygnowany zwierzchnik.
   -  A  więc  podejrzewał  pan uczestniczkę turnieju brydżowego,
panią Hipolitę Plaśniętą o przekupne działanie na  rzecz  drużyny
przeciwnej,  gdyż  posiadając  znakomite  karty nie podtrzymywała
podczas  licytacji  swojego   partnera,   tylko   z   nienackiego
powiedziała "pas".
   - Nie z nienackiego, tylko z nienacka! - poprawił go sierżant.
- Pan Nienacki jest to znakomity literat, który w swojej powieści
"Dagome   iudex"  jako  pierwszy  udowodnił,  że  nasi  Piastowie
wyciągali i do trzydziestu orgazmów dziennie, co świadczy o krze-
pie tej wspaniałej dynastii.
   -  Niech  będzie,  że  z nienacka - zgodził się Modliszka, nie
bardzo wiedzący co to jest orgazm.  -  W  każdym  razie  ta  pani
powiedziała "pas", a wszyscy myśleli, że to dotyczy gry.
   - A nie dotyczyło? - spytał podstępnie Miziak.
   -  Moim zdaniem nie, szczególnie że pani Hipolita była uprzed-
nio na spacerze z jednym posłem, gdzie być może on sprał ją pasem
albo co?
   -  Nie sprał jej - uśmiechnął się sierżant. - Ale macie rację,
że chodziło o realny pas, a nie o brydżową  odżywkę.  Otóż  przy-
ciśnięta  do  muru  przeze  mnie dama ta zeznała, iż na spacerze,
podczas  rozmowy   dotyczącej   wpływu   Kraszewskiego   na   Do-
braczyńskiego,  czy  też  przeciwnie,  machinalnie niejako zdjęła
niesłychanie kosztowny, bo sprowadzony aż z  Paryża  pas  z  pod-
wiązkami,  który  następnie  w  roztargnieniu  zostawiła gdzieś w
lesie. Gdy podczas rozgrywki uświadomiła sobie tę bolesną stratę,
niechcący zawołała "pas", powodując lawinowy rozwój wydarzeń.
   - No to teraz o wołach Geryona! - zawołał z energią Modliszka,
szykując się do robienia notatek.
   - A co wiecie o Geryonie?
   - Wiem tylko, że był to potwór o trzech zrośniętych  tułowiach
i  trzech  głowach,  który strzegł stada wołów. Herkules zabił go 
i zabrał woły, następnie popędziwszy je do Grecji.
   - Bardzo dobrze! - pochwalił Miziak. - Widać, żeście  zajrzeli
do encyklopedii!
   -  Do  "Małego  Słownika  Kultury  Antycznej"!  -  poprawił go
kapral.
   - Tam jeszcze pisało, że po drodze część wołów ukradł Herkule-
sowi olbrzym Kakus.
   -  Wszystko  się  zgadza!  -  powiedział  sierżant. - Mnie też
powierzono dochodzenie w sprawie kradzieży wołów, które do miejs-
cowego PGR-u pędził z daleka wiejski pastuch zwany Zebem.
   - Stary Zeb! - zawołał Modliszka. - Widziałem ten serial!
   -  Nie  wiem  o jakim serialu mówicie, ale pastuch był rzeczy-
wiście stary, a zwano go Zebem, bo miał powiedzonko  "A  Zeby  to
ślag  trafił".  Pędził  te woły i pędził, ale co dzień ubywało po
kilka sztuk...
   - Pamiętam! - oznajmił kapral. - Wtedy ludzie mówili,  że  jak
Zeb przypędzi stado, to zlikwidują kartki na mięso!
   - Kartki na pewno zniesiemy, gdy popyt wyrówna się z podażą! -
powiedział  surowo  Miziak,  cytując  zdanie  pewnego   profesora
ekonomii,  który  całe  życie poświęcił, aby dojść do tej prostej
prawdy. - W każdym razie zostałem wtedy przydzielony do  stada  i
towarzyszyłem  staremu  Zebowi  w charakterze młodszego pastucha,
tak zwanego pastusiaka, starając się dojść, kto nam kradnie woły.
   -  Na filmie robili to czerwoni bracia... - podsunął nieśmiało
Modliszka.
   - Kapralu, nie życzę sobie takich uwag! - zgromił go sierżant.
-   Lepiej  wejdźcie  w  moje  ówczesne  położenie:  stado  coraz
mniejsze, stary Zeb coraz smutniejszy, a ja w  żaden  sposób  nie
mogę odkryć sprawcy.
   -  A  czy  ten  stary Zeb nie opylał przypadkiem wołów na lewo
przydrożnym chłopom?
   - Też tak myślałem, ale nie. Zeb okazał się facetem bez skazy,
chociaż  biwakowym  alkoholikiem,  jak  większość poganiaczy. Pa-
miętam długie wieczory przy ognisku  i  Zeba  śpiewającego  swoją
ulubioną piosenkę "Idźta moje wołki przez góry i dołki, nie idźta
przez pole, bo was obcyndolę"...
   - To  piękne!  -  wzruszył  się Modliszka, ocierając łzy. - No 
i co, złapał pan tego Kakusia?
   -  Nie  Kakusia,  tylko  Kakusa. Otóż wyobraźcie sobie, że nie
złapałem, ponieważ w odróżnieniu od prawdziwego Herkulesa, w moim
przypadku żadnego Kakusa nie było.
   - A co było? - zdumiał się kapral.
   -  To  właśnie  musicie  odgadnąć! - odrzekł sierżant. - Gdyby
natomiast ktoś z państwa, to na Byczą!
   - Na Kruczą! - sprostował Modliszka, ale sierżant już tego nie
słyszał,  delektował  się  bowiem  pierwszym sztachnięciem swojej
wiernej fajeczki, nabitej jak zwykle  dwoma  popularnymi,  jednym
carmenem i zdechłą muchą, która niechcący tam się zaplątała.

Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]