[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


                       Miziak i dzik

   - Dużoście mieli roboty podczas referendum? - spytał życzliwie
sierżant Miziak swego ucznia i następcę, kaprala  Modliszkę.  Był
ciemny  i  wietrzny  grudniowy  wieczór,  zaczynał padać pierwszy
śnieg, a w telewizji pokazywano jak marszałek Malinowski  spotyka
się z hodowcami drobiu.
   -  Niedużo! - odparł Miziak. - Kilka prób wpłynięcia na opinię
publiczną, żeby nie szła do urn, jeden nieprzyjazny napis...
   - A jaki? -  zainteresował  się  sierżant,  bo  sam  w  latach
osiemdziesiątych był specem od walki z wrogimi inskrypcjami.
   - Ot, ktoś napisał na dzwonnicy "Dwa razy nie", co natychmiast
zneutralizowałem przy pomocy przecinka i  pytajnika...  -  odparł
Modliszka,  a widząc wlepiony w siebie czujny wzrok zwierzchnika,
wyjaśnił: - Po słowach "dwa  razy"  postawiłem  przecinek,  a  po
słowie  "nie" pytajnik. Napisu o treści "Dwa razy, nie?" nikt nie
kojarzył z referendum, tylko co najwyżej z  jakimiś  konszachtami
poznaniaków, którzy do wszystkiego dodają "nie?".
   -  Do  sprytnie!  - pochwalił sierżant, wzruszony tym, że jego
nauki nie poszły w las.  -  Sam  znałem  poznaniaków,  niejakiego
zresztą  Kaczmarka,  który  modlił  się "Ojcze nasz, który jesteś 
w niebie, nie?". A dużą mieliście frekwencję przy urnach?
   - Jak to u mnie, sto procent. W dodatku nie pozwoliłem niczego
skreślać.
   -  Ach,  to  już  wiem, czemu referendum nie wyszło! - zawołał
Miziak z ulgą. - Nareszcie mam rozwiązanie tej męczącej  zagadki!
Ale  wracajmy  do naszych zagadek... Czy odgadliście, kapralu, co
to była za hydra, którą ukatrupiłem w mieszkaniu państwa Wygrzmo-
conych?
   -  Mam  wrażenie, że tak. Moim zdaniem to była nie tyle hydra,
co hydrofor. Nasze polskie  hydrofory  strasznie  wyją  i  trzęsą
całym  domem,  a  pan  unieruchomił  go  przez pozbawienie prądu,
strzelając w bezpieczniki.  Nawiasem  mówiąc,  czy  to  nie  jest
paradoks,  żeby pracownik bezpieczeństwa strzelał w bezpieczniki?
   - Nie filozofujcie zanadto! - ofuknął go sierżant, bo nie bar-
dzo  wiedział, co to jest paradoks. A ponieważ było już po godzi-
nach  służbowych, więc kapral sięgnął do  segregatora  z  napisem  
"Zwalczanie CIA na terenie gminy" i gdy w szklankach zazłocił się
znakomity produkt braci Karamazow, sierżant  Miziak rozpoczął swą
kolejną opowie:
   - Pewnego razu zostałem wezwany do spółdzielni rolniczej imie-
niem bodajże jednego z braci Marx, w  której  ktoś  obrobił  kasę
pancerną.  Lokal  otaczali spółdzielcy, rozwścieczeni, że dniówki
obrachunkowe przeszły im koło nosa. Za stołem siedzieli pogrążeni 
w  rozpaczy  członkowie  zarządu  -  prezes Krwionośny, sekretarz 
Ubermantel  i  księgowy Mantejski. Pomieszczenie było zrujnowane,  
sejf fachowo rozpruty.
   - Znalazł pan tam jakieś odciski? - spytał Modliszka.
   -  Włamywacz  nie  miał  czasu  na  wycinanie sobie odcisków -
odrzekł sierżant Miziak. - Musiał  on  działać  w  pośpiechu,  bo
nawet  upuścił dwa banknoty stuzłotowe, zagarniając wszelako całą
resztę w kwocie trzystu tysięcy. Znajomo faktu, że w  kasie  była
gotówka,   obrany  na  przestępstwo  czas  i  brak  jakichkolwiek
doniesień o pobycie we wsi obcych ludzi - wszystko to wskazywało,
że  skoku  dokonał  ktoś  miejscowy.  Doszedłszy do tego wniosku,
postanowiłem zaobserwować, kto się wychyli pierwszy  z  większymi
zakupami  lub  ponadnormatywnym  pijaństwem, wskazującym na nagłe
wzbogacenie.
   - Hulaszczy  i  pasożytniczy  tryb  życia bezbłędnie demaskuje
złoczyńcę! - wyrecytował regulaminowo Modliszka.
   -  Ot to! Ale nie dane mi było skorzystać z tego dogmatu, gdyż
w  trzy  dni  później  obrabowaną spółdzielnię spotkał nowy cios. 
W  nocy  jakiś  dzik przekopał dwa hektary oziminy, niwecząc trud 
rolników.
   - Ale przecież zwierzyna łowna to nie pańska działka?
   - Moja, gdyż byłem wówczas przewodniczącym gminnego kółka myś-
liwskiego i polecono  mi odstrzelić szkodnika. Bestia musiała być
ogromna i bardzo silna,  wskazywały  na  to  rozmiary  zniszczeń.
Uzbrojony w dryling i dwa granaty zaczepne trzonkowe wybrałem się
więc wieczorem na zasiadkę.  Nadchodziła  ponura,  jesienna  noc.
Wicher  wył przejmująco, a w chałupach gasły kolejno światła. Sen
mnie morzył i już miałem uciąć sobie  ma  drzemkę,  gdy  coś  za-
szeleściło  w niesprzątniętej jeszcze kukurydzy i ogromny, czarny
kształt wynurzył się z jej gąszczu. W blasku odległej jarzeniówki
nad  klubem "Ruchu" ujrzałem potworny ryj i zakrzywione kły. Bes-
tia z grzmiącym chrząkaniem zaczęła znowu ryć pole. Podniosłem do
oka  broń  i  wzdłuż lśniącej lufy spojrzałem na zwierzę. Muszka,
szczerbinka i pochylony łeb tworzyły jedną linię.  Powoli  zaczą-
łem naciskać cyngiel, gdy wtem...
   -  Joj...! -jęknął z emocji Modliszka i nalał jeszcze po  jed-
nym.
   - Gdy wtem - kontynuował sierżant - wszedł mi w paradę  stary,
milicyjny  nawyk. Zapominając, że mam do czynienia z dzikiem, za-
wołałem odruchowo: - Stój, bo strzelam!
   - I to pewnie pana zgubiło! - mruknął kapral z rozczarowaniem.
   - I to mnie uratowało,  gdyż  dzik stanął na  zadnich  łapach,
przednie podniósł do góry i krzyknął:
   - Niech pan nie strzela, Miziak, przyznaję się, to ja okradłem
kasę!
   - I  kto  to  był? -- zawołał kapral, podskakując  na  krześle  
z ciekawości.
   - To był jeden z członków zarządu spółdzielni.
   - Ale który?
   -  To  właśnie  będziecie musieli odgadnąć, mój kapralu. I nie
tylko to, ale także powód,  dla  którego  osobnik  ów  w  dziczej
skórze  niszczył cenne zasiewy. Myślę, że tym razem tak łatwo wam
nie pójdzie, ale gdyby ktoś z państwa...
   - To na adres redakcji! - dokończył Modliszka  i  podał  ogień
swemu szefowi, aby  ten mógł się zaciągnąć niepowtarzalnie wonnym
dymem z fajki, załadowanej dwoma popularnymi i jednym carmenem.










Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]