|
Miziak i konie Diomedesa
- Melduję, panie sierżancie, że się na nas skarżą! - zawołał
służbiście kapral Modliszka do wchodzącego Miziaka.
- Kto się skarży? - zapytał nawykowo Miziak, wyjmując z ra-
portówki notes i ołówek. - Imiona? Nazwiska? Kryptonimy, materia-
ły obciające, kontakty z podziemiem!
- Chyba nic z tego nie będzie - zgasił go kapral. - Bo to się
skarżył redaktor naczelny tego pisma, gdzie nas drukują. Właśnie
przed chwilą dzwonił, że zanadto świntuszymy, a poza tym
podśmiewamy się z rządu i to w organie kryptorządowym, utrzy-
mującym organ oficjalny, którego nikt nie czyta, w związku z czym
jest deficytowy.
- A co u nas nie jest deficytowe, z wyjątkiem wódki i panoramy
Racławickiej? - spytał retorycznie sierżant, a pomyślawszy chwilę
dodał: - Nie wiem czemu Naczelny zabrania nam świntuszyć, jeżeli
sam lubi?
- A lubi? - zainteresował się kapral.
- Ho ho ho! - zawołał jego zwierzchnik. - Toż ja go pamiętam
z młodych lat, kiedy to... (Ust. Milcz. Dusz. Śpiew. 0815 z dnia
30.02.1410 Ryp. Wyp. Pier. 69).
- Nie może być! - zawołał Modliszka, zdumiony aż taką jurnoś-
cią.
- Może, może! - zapewnił go Miziak. - Tym niemniej gdyby do
nas jeszcze w tej sprawie zadzwonił, to uspokójcie go, że
ograniczymy świntuszenie, wszelako bez niezdrowej przesady, zaś
co do rzekomego szargania rządu, obiecujemy nie nawoływać do
strajków, głodówek i odmawiactwa służby wojskowej. A teraz...
- Tak jest! - odrzekł kapral, odgadując życzenie szefa.
- Już panu melduję, co wywnioskowałem w sprawie poprzedniej
zagadki!
- Ale przedtem... - zacz znów sierżant.
- Tak jest! - odgadł ponownie Modliszka i sięgnąwszy do segre-
gatora z napisem "Działalność CIA na terenie gminy" rozlał do
musztardówek bursztynowy produkt braci Karamazow, potem zaś, gdy
już wypili, chuchnęli i beknęli, przystąpił do relacji:
- Jak pamiętamy z pańskiej opowieści, jako student Szkoły Pod-
oficerskiej przyozdabiał pan mobilizującymi napisami okoliczne
drogi. Jedna z nich prowadziła do rolniczej spółdzielni produk-
cyjnej o nazwie "Lepsza przyszłość" i tam właśnie miały miejsce
liczne wypadki samochodowe. W celu wyjaśnienia tej sprawy przybył
ze stolicy specjalista, major Zdzisław Pancerny, który wszakże
sam natychmiast uległ wypadkowi, na tyle jednak niegroźnemu, że
o własnych siłach zlustrował szosę, a następnie zakrzyknął: "Oj,
Miziak, strzeliliście kretyńskiego byka".
- Tak było! - potwierdził sierżant.
- Po zastanowieniu się - kontynuował Modliszka - doszedłem do
wniosku, iż musiała zaistnieć korelacja między napisami a wypad-
kami...
- Nie używajcie słów, których znaczenia nie rozumiecie! -
zgromił go Miziak, ponieważ sam nie wiedział co znaczy "korela-
cja".
- Korelacja to wzajemny stosunek zależności... - wyjaśnił
skromnie kapral.
- Przestańcie mi tu pieprzyć o stosunkach! Dopiero co nas za
to skrytykowano! Czy nie możecie zwyczajnie powiedzieć, że wypad-
ki miały związek z napisami?
- Mogę! - zgodził się Modliszka. - Bo sądzę, że faktycznie
miały, chociaż trudno mi dokładnie wyczaić jaki.
- No to wam powiem. Ot wśród innych transparentów zawiesiłem
tam napis "Naprzód, prosto do lepszej przyszłości". Kierowcy
jadący do spółdzielni "Lepsza przyszłość" podświadomie kwalifi-
kowali ten napis jako znak drogowy i zamiast skręcić w bramę
spółdzielni, która była po lewej, jechali - zgodnie z napisem -
prosto, i to prosto w krzaki.
- Tak, tak! - pokiwał głową kapral. - Takie różne hasła są
ogromnie sugerujące! Jeden mój znajomy przejeżdżając koło napisu
"O co walczymy? Dokąd zmierzamy?", zawsze wołał z rozpaczą: -
A skąd ja, kurwa, mogę wiedzieć?
- To ładnie o nim świadczy, że nie zachował obojętnej postawy!
- pochwalił sierżant, a następnie powiedział swemu uczniowi izas-
tępcy następną zagadkę:
- Swego czasu wezwany zostałem do stadniny państwowej, imie-
niem "Przyjaźni Pierwszej Konnej z Ułanami Beliny". Od pewnego
czasu ginęli tam stajenni...
- Jak to ginęli! Na śmierć? - zaniepokoił się Modliszka.
- Ginęli bez śladu. Co który wszedł do stajni, to znikał, aż
w końcu ludzie zaczęli mówić, że to konie ich pożerają.
- Podobnie jak konie króla Diomedesa! - zawołał Modliszka,
który wcześniej przyswoił sobie ten grecki mit.
- Tak jest! - przytaknął Miziak. - Konie Diomedesa zjadały
ludzi, ale tylko do czasu, gdy pożarły niejakiego Abderosa, który
był osobistym przyjacielem Herkulesa. Wtedy Herkules uprowadził
te konie, a dla uczczenia pomięci Abderosa założył miasto Abderę.
- A w tej Abderze był pan kapitan Kloss! - wyrwał się kapral.
- Pan kapitan Kloss nie był w Abderze, lecz w Abwehrze, w na-
grodę za co został ostatnio dyrektorem Polskiego Ośrodka Kultury
w Moskwie.
- Ale chyba nie w tym mundurze?
- To nie ma nic do rzeczy, kapralu! - skarcił go komendant
i ciągnął dalej:
- Tak więc stajenni ginęli, a plotki się szerzyły, czasy zaś
były wówczas niespokojne, rok 1968, mianowani docenci, prze-
chowywanie Żydów, nieuzasadnione zapasy żywności, fermenty na
uczelniach, nawet na nowo tworzonym w pobliskim Kocmyrzu uni-
wesytecie, bo trzeba wam wiedzieć, że wówczas każde miasto
chciało mieć uniwersytet.
- Teraz też! - zawołał Modliszka. - Niedługo mają otworzyć
Yale w Wałczu i Sorbonę w Pieskowatej koło Głuchołazów! Ale
słucham, słucham!
- No więc pewnej nocy udałem się do stajni, przebrany za ko-
nia, a raczej za jego przednią część. Część tylną stanowił młody
aspirant, niejaki Małpeczka Zenon. Każdy z nas musiał oczywiście
imitować zachowanie właściwe dla danego fragmentu konia.
- Rozumiem, pan rżał, a Małpeczka pierdział.
- Ja gryzłem wędzidło - sprostował Miziak. - A Małpeczka
machał ogonem. Przystanęliśmy przy obie, pojadając owies. Nowo
zaangażowani stajenni skupili się w pobliżu latarni. Wtem wrota
skrzypnęły i weszło coś w rodzaju księdza...
- Jak to coś w rodzaju? Pingwin, czy zakonnica?
- Mniej więcej. W stajni było do ciemno. Tajemniczy osobnik
zbliżył się do grupy stajennych i wyciągnął z kieszeni pół litra.
Następnie wszyscy poszeptali i gęsiego opuścili pomieszczenie. Na
końcu szedł rzekomy ksiądz. Gdy przechodził koło mego łba,
chwyciłem go zębami za sutannę. Luźna szata opadła i zgadnijcie,
co zobaczyłem?
- To, to ja zgadnę w następnym odcinku! - oświadczył kapral. -
A jakby ktoś z państwa, to rozwiązania...
- Tylko nie na Mysią! - przerwał mu sierżant. - Redakcja
przeniosła się na Kruczą 36!
- Szkoda, wolałem myszę od kruka... - westchnął Modliszka ale
Miziak już tego nie słyszał, nabijał bowiem właśnie swą wierną
fajeczkę dwoma antyrakowymi popularnymi, przemieszanymi z jednym
przeciwzawałowym carmenem.
Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak
|
|