[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


                 Miziak i konie Diomedesa

   -  Melduję, panie sierżancie,  że się na nas skarżą! - zawołał
służbiście kapral Modliszka do wchodzącego Miziaka.
   - Kto się skarży? - zapytał nawykowo Miziak,  wyjmując  z  ra-
portówki notes i ołówek. - Imiona? Nazwiska? Kryptonimy, materia-
ły obciające, kontakty z podziemiem!
   - Chyba nic z tego nie będzie - zgasił go kapral. - Bo to  się
skarżył  redaktor naczelny tego pisma, gdzie nas drukują. Właśnie
przed  chwilą  dzwonił,  że  zanadto  świntuszymy,  a  poza   tym
podśmiewamy  się  z  rządu  i to w organie kryptorządowym, utrzy-
mującym organ oficjalny, którego nikt nie czyta, w związku z czym
jest deficytowy.
   - A co u nas nie jest deficytowe, z wyjątkiem wódki i panoramy
Racławickiej? - spytał retorycznie sierżant, a pomyślawszy chwilę
dodał:  - Nie wiem czemu Naczelny zabrania nam świntuszyć, jeżeli
sam lubi?
   - A lubi? - zainteresował się kapral.
   - Ho  ho  ho! - zawołał jego zwierzchnik. - Toż ja go pamiętam 
z młodych lat, kiedy  to... (Ust. Milcz. Dusz. Śpiew. 0815 z dnia
30.02.1410 Ryp. Wyp. Pier. 69).
   - Nie może być! - zawołał  Modliszka, zdumiony aż taką jurnoś-
cią.
   -  Może,  może!  - zapewnił go Miziak. - Tym niemniej gdyby do
nas jeszcze  w  tej  sprawie  zadzwonił,  to  uspokójcie  go,  że
ograniczymy  świntuszenie,  wszelako bez niezdrowej przesady, zaś
co do rzekomego szargania  rządu,  obiecujemy  nie  nawoływać  do
strajków, głodówek i odmawiactwa służby wojskowej. A teraz...
   - Tak jest! - odrzekł kapral, odgadując życzenie szefa.
   -  Już  panu  melduję, co wywnioskowałem w sprawie poprzedniej
zagadki!
   - Ale przedtem... - zacz znów sierżant.
   - Tak jest! - odgadł ponownie Modliszka i sięgnąwszy do segre-
gatora  z  napisem  "Działalność  CIA na terenie gminy" rozlał do 
musztardówek  bursztynowy produkt braci Karamazow, potem zaś, gdy  
już wypili, chuchnęli i beknęli, przystąpił do relacji:
   - Jak pamiętamy z pańskiej opowieści, jako student Szkoły Pod-
oficerskiej przyozdabiał pan  mobilizującymi  napisami  okoliczne
drogi. Jedna z  nich  prowadziła do rolniczej spółdzielni produk-
cyjnej o nazwie "Lepsza przyszłość" i tam właśnie  miały  miejsce
liczne wypadki samochodowe. W celu wyjaśnienia tej sprawy przybył
ze stolicy specjalista, major Zdzisław  Pancerny,  który  wszakże
sam  natychmiast  uległ wypadkowi, na tyle jednak niegroźnemu, że 
o własnych siłach zlustrował szosę, a następnie zakrzyknął:  "Oj,
Miziak, strzeliliście kretyńskiego byka".
   - Tak było! - potwierdził sierżant.
   -  Po zastanowieniu się - kontynuował Modliszka - doszedłem do
wniosku, iż musiała zaistnieć korelacja między napisami a  wypad-
kami...
   -  Nie  używajcie  słów,  których  znaczenia nie rozumiecie! - 
zgromił  go Miziak, ponieważ sam nie wiedział co znaczy  "korela-
cja".
   - Korelacja to  wzajemny  stosunek  zależności...  -  wyjaśnił
skromnie kapral.
   -  Przestańcie  mi tu pieprzyć o stosunkach! Dopiero co nas za
to skrytykowano! Czy nie możecie zwyczajnie powiedzieć, że wypad-
ki miały związek z napisami?
   -  Mogę!  -  zgodził  się Modliszka. - Bo sądzę, że faktycznie
miały, chociaż trudno mi dokładnie wyczaić jaki.
   - No to wam powiem. Ot wśród innych  transparentów  zawiesiłem
tam  napis  "Naprzód,  prosto  do  lepszej przyszłości". Kierowcy
jadący  do spółdzielni "Lepsza przyszłość" podświadomie  kwalifi-
kowali  ten  napis  jako  znak  drogowy i zamiast skręcić w bramę 
spółdzielni,  która  była po lewej, jechali - zgodnie z napisem - 
prosto, i to prosto w krzaki.
   - Tak, tak! -  pokiwał  głową  kapral. - Takie różne hasła  są
ogromnie sugerujące! Jeden mój znajomy przejeżdżając koło  napisu
"O  co  walczymy?  Dokąd  zmierzamy?", zawsze wołał z rozpaczą: - 
A skąd ja, kurwa, mogę wiedzieć?
   - To ładnie o nim świadczy, że nie zachował obojętnej postawy!
- pochwalił sierżant, a następnie powiedział swemu uczniowi izas-
tępcy następną zagadkę:
   - Swego czasu wezwany zostałem do stadniny  państwowej,  imie-
niem  "Przyjaźni  Pierwszej  Konnej z Ułanami Beliny". Od pewnego
czasu ginęli tam stajenni...
   - Jak to ginęli! Na śmierć? - zaniepokoił się Modliszka.
   - Ginęli  bez  śladu. Co który wszedł do stajni, to znikał, aż 
w końcu ludzie zaczęli mówić, że to konie ich pożerają.
   -  Podobnie  jak  konie  króla Diomedesa! - zawołał Modliszka,
który wcześniej przyswoił sobie ten grecki mit.
   - Tak jest! - przytaknął Miziak.  -  Konie  Diomedesa  zjadały
ludzi, ale tylko do czasu, gdy pożarły niejakiego Abderosa, który
był osobistym przyjacielem Herkulesa. Wtedy  Herkules  uprowadził
te konie, a dla uczczenia pomięci Abderosa założył miasto Abderę.
   - A w tej Abderze był pan kapitan Kloss! - wyrwał się  kapral.
   -  Pan kapitan Kloss nie był w Abderze, lecz w Abwehrze, w na-
grodę za co został ostatnio dyrektorem Polskiego Ośrodka  Kultury
w Moskwie.
   - Ale chyba nie w tym mundurze?
   -  To  nie ma nic do rzeczy, kapralu! - skarcił  go  komendant 
i ciągnął dalej:
   - Tak więc stajenni ginęli, a plotki się szerzyły,  czasy  zaś
były  wówczas  niespokojne,  rok  1968,  mianowani docenci, prze-
chowywanie Żydów, nieuzasadnione  zapasy  żywności,  fermenty  na
uczelniach,  nawet  na  nowo  tworzonym w pobliskim Kocmyrzu uni-
wesytecie, bo  trzeba  wam  wiedzieć,  że  wówczas  każde  miasto
chciało mieć uniwersytet.
   -  Teraz  też!  -  zawołał Modliszka. - Niedługo mają otworzyć
Yale w Wałczu i  Sorbonę  w  Pieskowatej  koło  Głuchołazów!  Ale
słucham, słucham!
   -  No  więc pewnej nocy udałem się do stajni, przebrany za ko-
nia,  a raczej za jego przednią część. Część tylną stanowił młody  
aspirant, niejaki Małpeczka  Zenon. Każdy z nas musiał oczywiście
imitować zachowanie właściwe dla danego fragmentu konia.
   - Rozumiem, pan rżał, a Małpeczka pierdział.
   - Ja gryzłem wędzidło  -  sprostował  Miziak.  -  A  Małpeczka
machał  ogonem.  Przystanęliśmy  przy obie, pojadając owies. Nowo
zaangażowani stajenni skupili się w pobliżu latarni.  Wtem  wrota
skrzypnęły i weszło coś w rodzaju księdza...
   - Jak to coś w rodzaju? Pingwin, czy zakonnica?
   -  Mniej  więcej.  W stajni było do ciemno. Tajemniczy osobnik
zbliżył się do grupy stajennych i wyciągnął z kieszeni pół  litra.
Następnie wszyscy poszeptali i gęsiego opuścili pomieszczenie. Na
końcu szedł  rzekomy  ksiądz.  Gdy  przechodził  koło  mego  łba,
chwyciłem  go zębami za sutannę. Luźna szata opadła i zgadnijcie,
co zobaczyłem?
   - To, to ja zgadnę w następnym odcinku! - oświadczył kapral. -
A jakby ktoś z państwa, to rozwiązania...
   -  Tylko  nie  na  Mysią!  -  przerwał mu sierżant. - Redakcja
przeniosła się na Kruczą 36!
   - Szkoda, wolałem myszę od kruka... - westchnął Modliszka  ale
Miziak  już  tego  nie słyszał, nabijał bowiem właśnie swą wierną
fajeczkę dwoma antyrakowymi popularnymi, przemieszanymi z  jednym
przeciwzawałowym carmenem. 

Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]