[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


   Miziak i Cerber

   Lutowa   zima  trzymała  w  kleszczach  skostniałą  gminę.  Na
wzgórku, pod czapą śniegu, wiejski komisariat mrugnął  w  nocnych
ciemnościach  swoimi okienkami, jakby zapraszając przemarzniętych
przechodniów,  którzy  jednak  woleli omijać go szerokim  łukiem.  
W  komisariacie siedzieli sierżant Miziak i kapral Modliszka, mę-
cząc się nad dziennym raportem.
   -  Czy  stwierdziliście  jakieś  nowe  dowcipy  polityczne  na
rewirze?  -  spytał  sierżant,  zawieszając  długopis nad odnośną
rubryką.
   Modliszka zajrzał do podręcznego notatnika.
   - Melduję, że  żarty  z  Okrągłego  Stołu  jakby  wygasły,  za
wyjątkiem piosenki "Ta Dorotka, ta malusia, tańcowała dokolusia",
śpiewanej przez dzieci z  inspiracji  przedszkolanki  Rygiel  Na-
talii.
   - To co, że Dorotka? - zdziwił się Miziak.
   -  Że  Dorotka  to  nic,  ale  że  dokolusia.  Przecież jeżeli
tańcowała dokolusia, to dokolusia czegoś okrągłego, a co sierotka
może mieć okrągłego, jak nie Okrągły Stół?
   -  Sierotka  może  mieć  różne rzeczy okrągłe, w zależności od
wieku, tym niemniej, kapralu,  zasugerujcie  towarzyszce  Rygiel,
żeby  zmieniła  tekst  na  jakąś  inną  figurę  geometryczną, dla
przykładu "Ta Dorotka w swojej chacie  tańcowała  po  kwadracie",
lub też "Ta Dorotka w sukni ślicznej posuwała się po stycznej".
   -  Może  nie  "posuwała", tylko "poruszała się po stycznej"? -
zasugerował Modliszka, uczulony na wszelkie drastyczności od cza-
su,  gdy  ksiądz  Chudzielak  poparty  przez Jana Dobraczyńskiego
spowodował wycofanie ze szkół podręcznika wychowania seksualnego,
co  bardzo  podniosło  ogólną  moralność,  równolegle ze wzrostem
ilości skrobanek.
   - A teraz - powiedział sierżant, podpisawszy raport - powiedz-
cie  no,  mój  Modliszko,  czy rozwiązaliście zagadkę znikających
złotych jabłek z ogrodu sióstr Walkowiak?
   -  Myślę,  że  tak.  Mówił  pan,  że  jabłka znikały bez śladu, 
w ciągu jednej nocy, ku ogólnemu ubolewaniu?
   -  Ku  ogólnemu,  gdyż  miały wspaniały smak i zapach, ale nie
szło ich nigdzie kupić.
   - Ten smak przypomniał się panu po kilku miesiącach, w trakcie
picia bimbru braci Karamazow?
   - Tak... - zgodził się markotnie Miziak, widząc że kapral jest
na właściwym tropie. -  Rzeczywiście,  jak  się  okazało,  bracia
Karamazow   wykupywali   cały   plon   na  pniu  i  spławiali  go
przepływającą przez sad rzeczką Smredena  Voda,  tą  samą,  którą
Czesi spuszczają nam za darmo mazut. Z tego mazutu i tych właśnie
jabłek powstał ów  szlachetny  samogon,  będący  zresztą  jedynym
udanym produktem koprodukcji polsko-czeskiej.
   -  Dodałbym  tu  jeszcze  wytrucie  naszych  lasów w Sudetach,
dzięki czemu bardzo poszerzył się areał tamtejszych  pastwisk!  -
dorzucił kapral.
   -  Bardzo  słusznie! - pochwalił sierżant. - A teraz, kapralu,
opowiem wam ostatnią już zagadkę, dotyczącą psa Cerbera. Czy zna-
cie ten piękny mit?
   -  Melduję,  że  znam.  Trzygłowy pies Cerber, zresztą rodzony
brat hydry lemejskiej i  lwa  nemejskiego,  pilnował  wejścia  do
Hadesu na półwyspie Tajnoron, obecnie Matapan.
   -  Znakomicie, kapralu! Dodajmy, że pilnował nie tyle wejścia,
co wyjścia, ponieważ wszystkich tam wpuszczał,  lecz  nikogo  nie
wypuszczał.  Herkules, jak wiadomo, zdołał ujarzmić i wyprowadzić
potwora, przywracając  swobodę  poruszania  się  zmarłych  w  obu
kierunkach.
   -  Swoboda poruszania się zmarłych - wyrecytował kapral - zos-
tała zagwarantowana na mocy układów z Helsinek, na równi ze  swo-
bodnym  przepływem  idei  i informacji! A jak ta afera z Cerberem
wyglądała w pańskim przypadku?
   - Wyglądała fatalnie. Wyobraźcie sobie, że w naszym miasteczku
zaczęli nagle znikać prominenci...
   -  Prominenci  nieraz  znikają! -  oświadczył Modliszka. - Ot, 
u nas niedawno zniknął cały rząd!
   - Nie zniknął, tylko podał się do dymisji, a ci moi prominenci
znikali  bez śladu. Początkowo nikt na to nie zwracał uwagi, gdyż
żony były przyzwyczajone do ich wyskoków na  rzekome  konferencje
czy  sympozja,  a  instytucje  także obywały się jakoś bez swoich
szefów. Ba, w fabrykach pozbawionych  dyrektorów  ludzie  poczuli
się   luźniej   i  zaczęli  zwiększać  produkcję,  w  handlu  za-
funkcjonowały prawa wolnego rynku, a uczelnie zrzuciwszy  doktry-
nalne  więzy  wypuszczały  znakomicie przygotowanych absolwentów.
Wszystko  wydało  się  dopiero  w  związku  ze świętem państwowym  
i z zaproszeniami na trybunę honorową. Wyobraźcie sobie, kapralu,
zdumienie i  szczerą  rozpacz  uczestników  uroczystego  pochodu,
którzy nagle stwierdzili, że defilują przed pustą trybuną!
   -  To  jest  wprost  nie do zniesienia! - wykrzyknął ze zgrozą
Modliszka.
   - Prawda? Dlatego też natychmiast wdrożono intensywne  śledzt-
wo,  które  powierzono  właśnie  mnie. Działając pospiesznie choć
pedantycznie, ustaliłem że miejsca, w których widziano po raz os-
tatni  zaginionych, zbiegały się w jednym punkcie miasta, a punk-
tem tym był niewielki, stojący w odosobnieniu dom,  będący  włas-
nością  niejakiej  Zdzisławy Gwizdek. Z wnętrza dochodziło wycie,
szczekanie, jęki i pijackie śpiewy. Odbezpieczyłem swoją TT-kę  i
energicznie  zastukałem do drzwi. Odskoczyły z trzaskiem i stanął
w nich ogromny, straszny pies!
   - Czy miał trzy głowy? - spytał struchlały Modliszka.
   - Nie, ale za to miał trzy łapy, to znaczy trzema stał na zie-
mi, a czwartą przyciskał leżącego na wznak wiceprezydenta miasta,
magistra  Eligiusza  Odtylca.  W  głębi   mieszkania   zobaczyłem
pobladłe  ze  strachu  i z przepicia twarze innych notabli. - Nie
wchodźcie,  sierżancie!  -  krzyknął  prezydent  Odtylec.  -  Nie
wchodźcie,  bo  ten  pies wszystkich wpuszcza, ale nikogo nie wy-
puszcza!
   No, ale nie ze mną takie numery,  natychmiast  uśpiłem  bestię
nabojem  gazowym  i  uwolniłem  uwięzionych  dostojników.  Miasto
wróciło do normy, produkcja spadła, a ceny poszły w górę.
   - Ale co oni tam robili?
   - Co robili, tego wam nie powiem, bo mi nie wydrukują. Ale ro-
bili  to  ze  wspomnianą  Zdzisławą Gwizdek. Niestety, nabyła ona
niedawno psa po  szkoleniu  obronnym,  który  przepuszczał  gości
tylko w jednym kierunku, mianowicie do wnętrza domu.
   - A jakaż w tym wszystkim zagadka? - zastanawiał się kapral.
   - Jest i zagadka. Otóż musicie zgadnąć, na jaki pomysł wpadłem
po tych przeżyciach! - co rzekłszy, sierżant nabił swą wierną fa-
jeczkę  papierosem  malboro,  zakwestionowanym  przy szpiegu CIA,
przerzuconym na teren  gminy  z  zadaniem  rozszyfrowania  źródła
naszych sukcesów.

Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]