[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


                        Miziak i stajnie

   -  Patrz  pan,  dalej nie zagłuszają! - powiedział kapral Mod-
liszka do wchodzącego właśnie sierżanta Miziaka.
   - I dobrze robią! - odrzekł Miziak, odpinając pas z kaburą za-
wierającą  wysłużony pistolet P-64, na którego rękojeści widniały
nacięcia, upamiętniające ilość schwytanych przestępców.
   - Musicie wiedzieć, mój kapralu - kontynuował -- że nasz naród
nie  jest  taki spolegliwy, jak na przykład enerdowski, gdzie jak
już coś zabronione, to verboten i  nima  gadania.  U  nas  wprost
przeciwnie,  wszelkie  zakazy  wywołują  ciekawo  czy  uda się je
przezwyciężyć. Jak już coś zagłuszają, to Polak stanie na głowie, 
a wysłucha. Pamiętam jak  swego  czasu, w Ustrzykach bodajże, był
niekonwencjonalny sekretarz, który kazał zagłuszać  radio  Iwano-
frankowsk, i patrz  pan,  wszyscy rzucili się słuchać, a przyjaźń
polsko-radziecka ogromnie się umocniła! Ale co wy mnie  zagaduje-
cie,  Modliszka,  o jakieś zagłuszanie? Pewnie żeście nie odgadli
tajemnicy tego dzika,  który  spustoszył spółdzielnię produkcyjną
imieniem najstarszego spośród braci Marx!
   - Melduję, że prawie-że odgadłem!
   - Co to znaczy "prawie-że"?
   -  To znaczy, że informacja wyjściowa, której mi pan udzielił,
nie była kompletna. Muszę wiedzieć, jak się  nazywali  członkowie
zarządu tej spółdzielni.
   - Mówiłem, że Krwionośny, Ubermantel i Mantejski...
   - Ale imiona, szefie, imiona!
   - No dobra  -  westchnął  z  rezygnacją  Miziak.  -  Widzę, że
jesteście na właściwym tropie. Więc Zenon  Krwionośny,  Stanisław
Ubermantel i Eryk Mantejski.
   -  W takim razie przestępcą był księgowy Eryk Mantejski. To on
okradł  spółdzielnię, a następnie zakopał łup na kartoflisku, do-
dajmy że po  pijanemu,  skutkiem czego nazajutrz, na trzeźwo, nie
mógł go odnaleźć i dlatego w przebraniu dzika zrył całe pole.
   - Czy to właśnie imię księgowego skierowało  was  na  właściwy
trop?
   - Oczywiście. Zakładając,  że pański życiorys jest współczesną
kopią dziejów Herkulesa, zacząłem rozglądać się za dzikiem z góry
Erymantos w Arkadii, a więc dzikiem erymantejskim. Eryk Mantejski
od razu mi się z nim  skojarzył.  Niech  mi  pan  jeszcze  powie,
sierżancie, czy te skradzione pieniądze odnaleziono?
   -  Owszem,  i  to na buraczysku. Macie rację, że Mantejski był
pijany i po trzeźwemu zapomniał, gdzie co zakopał, ale gdyby miał
trochę oleju w głowie, to nazajutrz upiłby się ponownie, aby odt-
worzyć swój stan psychiczny z momentu dokonywania zbrodni, a wte-
dy od razu by trafił do schowka ze skarbem.
   -  Święta  prawda! - powiedział kapral. - Pamiętam, jak kiedyś
sądzono u nas jednego Zdobylaka, który po pijanemu zgwałcił  nie-
jaką Bobek Jolantę, która nie mogła się bronić, trzymając oburącz
niemowlę pochodzące z poprzedniego gwałtu. Otóż ten Zdobylak pod-
czas   wizji   lokalnej,  kiedy  kazano  mu  odtworzyć  wszystkie
okoliczności, to w żaden sposób nie mógł  sobie  przypomnieć,  co
wtedy  robił.  Dopiero  po  wypiciu p litra wróciła mu jasno i na
oczach całej komisji zgwałcił dokładnie pozorantkę Dziwisz Zofię,
w randze zresztą plutonowego.
   - Tak, tak - kiwnął głową sierżant. - Kryminologia czyni u nas
zadziwiające postępy, ale teraz posłuchajcie,  kapralu,  o  mojej
następnej herkulesowej pracy.
   - To już chyba będzie stajnia Augiasza?
   -  Słusznie.  Nie  musiałem  zresztą tej stajni daleko szukać.
Spółdzielnia produkcyjna, w której spotkałem dzika erymantejskie-
go, okazała się istną stajnią Augiasza. Po aresztowaniu księgowe-
go  reszta  zarządu usiłowała jakoś uporządkować papiery, zorien-
tować się w wierzytelnościach,  płatnościach  i kontraktach - na 
próżno. Mantejski wprowadził własny system  księgowania,  będący  
czymś  pośrednim  między  zapiskami wariata a mongolską stenogra-
fią.  Gdy tylko na biurku narosła mu kolejna sterta  koresponden-
cji,  rachunków, listów z obelgami i wezwań na rozprawy - natych-
miast  wynosił ją do starej stajni i maskował sianem. Przegniłe,  
zlepione ze sobą dokumenty były nie do odcyfrowania. Nie nadawa-
ły  się  nawet na makulaturę. Rozpacz biednych spółdzielców była 
straszna.
   - Panie sierżancie - mówił do mnie ze łzami prezes Krwionośny.
-  Nie  wybrniemy  z  tego bajzlu nawet i za sto lat! Hej - dodał
marzycielsko. - Żeby tak tę ca dokumentację jakiś  szlag  trafił,
wtedy  zwalilibyśmy  wszystko  na klęskę żywiołową  i  moglibyśmy 
z czystym kontem zaczynać od zera...
   - A nie mogli podpalić? - spytał logicznie kapral.
   - Ja nie mogłem do czegoś  takiego  dopuścić.  Ostatecznie  to
mnie  powierzono  tę sprawę i byłem za nią odpowiedzialny. Co in-
nego, gdyby rzeczywiście jakaś siła wyższa... Niestety, z  siłami
wyższymi, poza Komendą Główną, nie miałem kontaktu, a zresztą nie
pozwoliłby mi na to mój marksistowski światopogląd.
   - I co pan zrobił?
   - Pogadałem z księdzem Chudzielakiem. Bądź co bądź sprawy nad-
przyrodzone  to  jego  domena. Sam widziałem, jak kiedyś wypędzał
diabła z przewodniczącego GS-u i  to  tak  skutecznie  że  szatan
uciekając przewrócił na polu starej Wróblewskiej ciągnik Ferguson
z przedpłużkiem.
   - I ksiądz załatwił sprawę?
   - Załatwił, a w jaki sposób, to  już  musicie,  kapralu,  sami
odgadnąć.  Gdyby  natomiast  ktoś  z państwa odgadł wcześniej, to 
proszę...
   - Tak, tak - pochwycił Modliszka - Na adres redakcji,  Warsza-
wa, ulica Mysia dwa!
   - Ot to! - potwierdził sierżant, a po krótkiej chwili dodał: -
Wiecie, kapralu, tak się czasem zastanawiam, kto to był  ten  to-
warzysz  Mysio  i  czym się tak zasłużył, że ma w Warszawie swoją
ulicę? - tu w zamyśleniu otoczył się kłębami dymu z fajki,  nabi-
tej tradycyjnie jednym carmenem i dwoma popularnymi.

Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]