|
Pułkownik Michał Wołodyjowski
Do Pana Hetmana Sobieskiego
Co nie przeczuwa niczego.
To skoczy gdzieś na wycieczkę,
To na jakąś blondyneczkę,
To znów moczy nogi w wodzie,
A tu horrendum na wschodzie -
- krzyki, wrzaski, wieje grozą
Ale może ja bym prozą?
Owoż donoszę ja waszej miłości, że zaistniała tu próba zamachu
stanu na legalnie działającą władzę, czyli na mnie, zorganizowana
przez Towarzystwo Uczciwych Zagończyków, w skrócie TUCZ,
grupujące najbardziej konserwatywne i przeciwne reformom elemen-
ty, na czele z tym starym warchołem i wolontaryjuszem, panem
Zagłobą, do którego przyłączył się zawodowy zupak, ten młot,
wachmistrz Srogi Luśnia oraz rozwydrzony azjatycki fundamentali-
sta, Azja Tuchajbejowicz, ukrywający się tu jako Melechowicz.
Owoż tenże wspomniany TUCZ zrobił tu ostatnio pucz, podczas
którego tu puczu TUCZ-u zostałem otoczony i oskarżony o zbyt
wysokie ciśnienie, co jest łgarstwem a nawet obelgą, gdyż będąc
z natury niskim - metr dwadzieścia sześć w kapeluszu i na szpil-
kach - wszystko mam takoż niskie, do tego stopnia, że nawet za-
miatam po ziemi kutasem, którego mam przy szabli, bardzo pozło-
cistego, będącego darem jeszcze księżnej Gryzeldy, świeć Panie
nad jej duszą, albo lepiej nie, gdyż nieboszczka dziwnie nie lu-
biała przy świetle...
Ot, zebrało mi się na sentymenta, gdy wokół rewolta, ale praw-
dę mówiąc, jakoś ospała. Hej, nie tak ześmy wprowadzali stan wo-
jenny podczas rokoszu Lubomirskiego - wszystko było we pogotowiu,
listy proskrypcyjne spisane, broń pancerna, czyli usarze, na uli-
cach, kazamaty a ciurmy nagotowane, dysydenci zapudłowani, świad-
kowie pouczeni, szast-prast i we dwa dni mieliśmy cały kraj w rę-
ku, tyle że Lubomirski uciekł i to do Wrocławia, gdzie zawdy
kwitła irredenta i tam zresztą pomarł, świeć Panie na jego...
A co to ja znowu z tym świeceniem... Świeć Panie, świeć Panie,
a cóż to Pan jakaś elektrownia, żeby każdemu świecił?
A wracając do puczu TUCZ-u, to zaparłem się w czeladnej, mając
ze sobą dwudziestu linkhauzowych dragonów, a Zagłoba wokół krążył,
powiadając: "Poddaj się, Wołodyj, to może cię zabiją, albo i nie
zabiją, bo taką mam ochotę, albo i nie mam ochoty. Boże, jak tu
nudno - ani do kina, ani Horpyna, kici-łapci, pudło..." Na co ja
mu z kolei proponowałem, aby mi snadnie nadmuchał pode ogon, abo
i nie pode ogon, a on mi - żebym go pocałował, albo nie pocałował,
w to lub nie w to, ale przeważnie w to. Takeśmy wtedy wzięli oba
na przetrzymanie, aliści on pierwszy nie zdzierżył i jak się rzu-
cił uciekać, tak oparł się chyba tak gdzieś na Krymie, u starego
świętej pamięci Tuchajbeja, co mi zresztą nie dało szczególnej
satysfakcji, gdyż z kim ja teraz wieczorami gadał będę, bo prze-
cież nie z tym ciotą Muszalskim, którego Turcy zdeprawowali, gdy
na galerach będąc przykutym w zgiętej pozycji do wiosła, nie dość,
że się od nich odgonić nie mógł, to jeszcze wiosłując sam się mu-
siał poruszać, przyjemność im czyniąc bez żadnego ze strony tych
sukinsynów wysiłku. O czym ze smutkiem zawiadamiając, pozostając
we smutnym zniechęceniu
Wołodyj, dość wierny panu,
Do niedawna więzień stanu
Wojennego.
Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak
|
|