[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


                    PORWANIE RADZIWIŁŁA

   Pewnego  razu  nasi  rycerze doszli do wniosku, ze Szwedzi nie
utrzymają  się  zbyt  długo w Polsce, gdyż nie mają żadnych szans  
w starciu z tutejszą - ogromnie rozbudowaną - administracją, któ-
ra  niby  im  się podporządkowuje i niby współpracuje, ale równo-
cześnie wciąga ich w swoje skomplikowane tryby i przepisy nie ma-
jące odpowiednika w żadnym innym kraju na  świecie  z  wyjątkiem,
być może, Kucowołoszy i niektórych pogranicznych prowincji cesar-
stwa chińskiego.
   - Nie ma rady - powiedział pan Zagłoba. -  Trzeba  się  jednak
czymś zasłużyć Janowi Kazimierzowi, bo jak wróci na stołek, to da
nam takiego dubla, ze się nie pozbieramy. Zastanówmy się jeno, co
by mu sprawiło największą przyjemność?
   -  To może ja porwę Radziwiłła - zaofiarował się Kmicic. - Dla
mnie takowy proceder to nie nowina, gdyż Chowańskiego  nie  jeden
raz podchodziłem. Po prawdzie ani razu nie podszedłem, chociaż na
palcach podchodziłem, ale taki miał słuch ten kacap, ze w  ostat-
niej chwili odwrócił się do mnie z pyskiem: "A ty, szto? ". To ja
wtedy musiałem łgać, ze po zapałki przyszedłem. Radziwiłła jednak
podejdę,  gdyż  skutkiem  nadciśnienia,  w uszach tak mu szumi iż
Szwedowie używają go nawet jako zagłuszczki  do  tłumienia  haseł
wolnościowych  rozlegających  się już to tu, to tam, po cale Pol-
szcze!
   Radziwiłł bawił aktualnie w Pilwiszkach, skąd rozsyłał po kra-
ju  listy,  zawierające  mnóstwo  ciekawych  pomysłów dotyczących
pozbycia się elementów antyszwedzkich.  W  tym  celu  książę  do-
radzał:  obmowę,  intrygę,  tortury,  wkręcanie  palców  w kurki,
lewatywę z towotu, zatrzymanie na czterdzieści osiem godzin,  po-
hukiwanie  w krzakach dla postrachu, a zwłaszcza podtruwanie kon-
federatów gotowymi wytworami ówczesnego,  niedoskonałego  jeszcze
przemysłu  spożywczego.  Na  widok  pana  Andrzeja wielki zdrajca
ucieszył się, byli bowiem spokrewnieni przez  niejakiego  Kiszkę.
Pokrewieństwo  przez  Kiszkę  jest  co prawda okrężne, a może się
nawet okazać kłopotliwe, jednakże pokrewieństwem pozostaje, co by
się o nim nie mówiło.
   -  Najniższe  swoje usługi jwmśc panu jkmśc psc tsc polecam! -
zawołał grzecznie Kmicic.
   - A kogoż ja widzę? - zrewanżował się Janusz Bogusław.
   - Toż to mśc psc chor orsz z kisz kap!
   Kmicic skłonił po polsku - do ziemi czapką, co prawda nie het-
mańską,  bo  bez  czaplego za otokiem piórka, ale całkiem jeszcze
porządną. Książę zaś ścisnął go za głowę,  a  Kmicic  księcia  za
kolano,  co  wprawiło Radziwiłła w nerwowy chichot. Nuże tedy pan
Andrzej cmokać księcia po rękach, a książę pana Andrzeja w ramie,
aż rozochocili się obaj i nieomal rozfiglowali.
   - Poniedźwiadkujem się? - spytał magnat.
   - Poniedźwiadkujem! - zawołał chorąży orszański.
   Tu  odstawili  obaj  ramiona od tułowi, a głowy przechylili na
boki i jęli się okrążać nawzajem  jakoby  dwa  niedźwiedzie  zaz-
drosne  o  jedna  samice, aż wypatrzywszy odpowiedni moment przy-
padli do siebie i pochwycili w mocarne objęcia, poklepując  jeden
drugiego  po  plecach  i  lędźwiach, śliniąc po policzkach i pom-
rukując z zadowolenia,  a  który  to  ceremoniał  odprawiwszy  po
trzykroć,  odstąpili  od  siebie i stali, ciężko dysząc od miłego
wysiłku.
   - Co tam nowego i jksiażmści? - odezwał się wreszcie Kmicic. -
Czy jokswlklitwszmśc psc msc zdrów?
   - Dziękuje, pchor wszmśc piecz woł z bur i kur piecz - odrzekł
Radziwiłł. - Ze zdrowiem u  mnie  nie  bardzo,  gdyż  zgaga  mnie
piecze,  choroba  francuska  zżera, ślepa kicha nawala, ciśnienie
rozsadza, reumatyzmy jakieś łupią, a artretyzm ruchy hamuje, cho-
ciaż z drugiej strony biegunka biegać przymusza.
   - Ale poza tym? - spytał sugerująco pan Andrzej.
   -  Ale poza tym, wszystko w porządku! - odpowiedział automaty-
cznie wielki zdrajca, raz jeszcze potwierdzając stara prawdę,  iż
nie ma takiej wypowiedzi, jakiej nie można by uzyskać, formułując
odpowiednio pytanie.
   - Trochę świeżego powietrza i jak ręką odjął -  doradzał  Kmi-
cic,  przypomniawszy  sobie,  po  co  tu przybył. - Ot, mam tu na
podwórku konia wielkiej krwi, któren dziwnie pod siodłem  chodzi.
Czy nie zechciałbyś wkmśc psc ziu osobiście go dosiąść?
   - A i owszem! - zawołał łatwowierny książę.
   I  obaj  wyszli  na  podwórzec, gdzie wachmistrz Wierny Soroka
trzymał  niedużego, grubokościstego kuca o wielkim łbie i niepew-
nej maści, przypuszczalnie ichtiolowej.
   - Nie jest ci on szczególnie urodziwy... - kręcił nosem Radzi-
wiłł,  ale  Kmicic  rozejrzał się dokoła, przytknął palec do warg  
i wyszeptał tajemniczo: - Pst, to jest koń Przewalskiego!
   -  Jezus  Maria!  - zakrzyknął książę i również zniżając glos,
spytał: - A kto to jest Przewalski?
   - Tego nie wiem - odrzekł szczerze pan  Andrzej.  -  Ale  gdym
tego  konia  rabował...  Tfu, chciałem rzec gdym go kupował, tedy 
poprzedni  właściciel, chociaż dobrze wykrwawiony, zdołał  mi wy-
charczeć przed skonaniem, ze jest to koń Przewalskiego.
   -  Dosiądźmy go tedy - Radziwiłł przełożywszy nogę przez kuca,
znalazł się na jego grzbiecie.
   - Bierz go! - krzyknął straszliwym głosem pan Kmicic do swoich
ludzi,  którzy  uchwyciwszy  z  obu stron za cugle ruszyli żwawym
kurcgalopem.  Księciu  przez jakiś czas stopy wlokły się po ziemi 
z obu stron malutkiego  wierzchowca,  aż  wreszcie w trosce o swe
nowe, holenderskie ciżmy  dal  za  wygrana  i  stanął  obunóż  na
drodze, a konik bez trudu wybiegł spod niego i wesoło poskakał za
porywaczami.
   - Zawracać po takiego syna! - rozkazał pan Andrzej,  ale  jego
ludzie  nie  byli  już zdolni do żadnego działania, gdyż na widok
ogłupiałego magnata, stojącego w rozkroku i trzymającego kurczowo
kawałek  cugli, zaczęli tarzać się po łące w konwulsjach śmiechu.
Wreszcie i Kmicic - w porywie wesołości - runął na ziemie, gubiąc
przy  okazji krócicę, która przy upadku wypaliła, osmalając i og-
łuszając właściciela. Zaraz tez wierny Soroka sklecić nosze kazał
i  zataczając  się  jeszcze  ze  śmiechu wiózł ukochanego dowódcę 
przez  lasy  głębokie, bo z tak przerobiona facjatą wstyd było go
ludziom  pokazać.  W  Pilwiszkach  natomiast pozostał rozkraczony 
wielki  zdrajca  Radziwiłł, czym do reszty ośmieszył się w oczach
szlachty, która od tego dnia jęła  go masowo odstępować, przecho-
dząc do obozu prorządowego.
   I to była autentyczna,  patriotyczna  zasługa  pana  Andrzeja,
będąca  rezultatem mądrej, przemyślanej i przekonsultowanej z ak-
tywem akcji. I nie jest ważne, ze na początku rycerzom o cos  in-
nego chodziło.
   Najważniejsze, ze im w ogóle cośkolwiek wyszło.

Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]