[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


                         JUBEL W UPICIE

   Pewnego  razu  wszyscy  nasi  znajomi przyjechali do Upity, by
wziąć  udział  w  uroczystym  zakończeniu   szwedzkiego   potopu.
Łyczkowie upiccy cieszyli się jak dzieci, że to właśnie ich mias-
teczko  ów  honor spotyka, a już szczególnie  gorąco  oklaskiwali
pana  Andrzeja  Kmicica,  wybaczając mu wielkodusznie, iż nie tak
dawno wraz ze swą kompanią doszczętnie ich obrabował, a kilku  na
tamten  świat wyprawił, ale za to burmistrzowi i władzom miejskim
po sto batożków kazał wrzepić,  co  zawsze  w  Polsce  wywoływało
szczery  entuzjazm,  szczególnie  gdy  istniało  podejrzenie,  że
władza do władzy mocą czarów czynionych nad urną się dorwała.
   Wjeżdżał  tedy  pan Andrzej do Upity cokolwiek upity, a trochę 
i pobity przez septentrionów, z którymi ostatnio wojował i którzy
go tak urządzili, że kto inszy dawno byłby Panu duszę za pokwito-
waniem oddał. Zagłoba z Wołodyjowskim wprowadzili go więc pod rę-
ce do pięknie przystrojonej sali miejscowego  Klubu  Łyka  i Rze-
mieślnika  i usadzili  przy  stole  prezydialnym, tuż pod napisem
"Żmudzin potrafi".
   - Dla mnie schabowy! - zarządził pan Andrzej, któremu stół ko-
jarzył się wyłącznie z karczmą.
   -  Uciszcie  się! - zawołał Skrzetuski, pełniący funkcję prze-
wodniczącego akademii, i jął czytać  referat  królewski,  pięknie
gotykiem  powielony:  - "My,  Jan  Kazimierz, król Polski, Wielki
Książe Litewski, mazowiecki, pruski, etc, etc, etc. ..."
   - Nie jąkaj się! - zwrócił mu uwagę Zagłoba.
   - Kiedy tu tak pisze - wyjaśnił Skrzetuski i czytał dalej: "..
etc.  etc.  etc. wiadomym czynimy, że pan Andrzej Kmicic, chorąży
orszański, lubo w początkach potopu  po  stronie  szwedzkiej  się
opowiadał, przecie czynił to nie z żadnej  prywaty, ale z  najsz-
czerszej ku ojczyźnie intencji..."
   - Cha, cha,  cha!  -  huknęli  śmiechem  zebrani,  co  słysząc
chorągiew  laudańska  czekająca  na  dziedzińcu i mająca wystąpić 
w części artystycznej, wkroczyła  z  brzękiem  ostróg,  śpiewając
trochę fałszywie, ale za to bardzo głośno: - "Jam nie pański, nie
hetmański jeno szlachcic jam laudański..."
   -  Won!  Za  drzwi! - krzyknął  Skrzetuski. - To  jeszcze  nie  
teraz! - Po czym popił z karafki i kontynuował czytanie referatu: 
"... który to rycerz następnie do Częstochowy się udał, a stamtąd
na Śląsk pojechał, skąd też i do Warszawy przybył, a  z której do
Prus Elektorskich się był udał, ale zaraz ku  Siedmiogrodowi zaw-
rócił..."
   -  A  cóż  on  tak  się  szlajał  za nasze pieniądze? - spytał
zgryźliwie Jóźwa Butrym Bez Nogi.
   - Referat  pan  czytasz  czy rozliczenie z delegacji? - wołano  
z sali.
   Skrzetuski opuścił więc kilka kartek i trafił na zakończenie:
   - "Reasumując,  widać  z  tego jak na dłoni, iż pomieniony pan
Kmicic wielkie i  nieocenione oddał  osobie naszej  usługi i wal-
nie." - Tu Skrzetuski skłonił się i usiadł.
   -  Chwileczkę - zawołał Zagłoba. -  Co to znaczy "oddał usługi
i walnie"? Kogo on niby walnie?
   - Może ciebie  wreszcie  walnie?  -  szepnęła  Kulwiecówna  do
Oleńki.
   -  Ja każdego  mogę walnąć. Na mnie nie ma mocnych... - wymam-
rotał Kmicic, podnosząc na chwile głowę.
   - Aha! - ucieszył  się  pan  Skrzetuski.  -  Mnie  się  kartki
zlepiły  dżemem, a ja myślałem, że to już koniec! I rozdzieliwszy
stronice koncerzem, czytał:
   - "... i walnie przyczynił się do naszej  Wiktorii nad  królem
szwedzkim, a zwłaszcza nad zdrajcą Radziwiłłem..."
   -  Niech  żyje  pan  hetman  Radziwiłł, wielki książę litewski 
i wojewoda wileński! - wrzasnął Rzędzian, któremu kazano zorgani-
zować  na balkonie trybunę entuzjastów, ale zapomniano podyktować
nowe hasła, więc poleciał starymi, sprzed kilku lat.
   Na ten okrzyk laudańscy znowu wkroczyli ze  śpiewem: "Jam  nie
pański, nie hetmański jeno szlachcic jam laudański..."
   Ponownie   wyrzuceni   za   drzwi  obrazili  się  i  wyjechali
złorzecząc. Mieli bowiem jeszcze dzisiaj trzy chałtury w okolicz-
nych zaściankach, a nazajutrz szkolniaka w Wołmontowiczach.
   - Może ktoś chciałby zabrać głos w dyskusji?  -  próbował  ra-
tować sytuację Skrzetuski.
   Jakoż  i  zgłosił  się  Kudłaty  Żmudzin,  ale wyłącznie przez
chytrość, aby dorwać się do karafki stojącej na mównicy, z której
też  od  razu  zdrowo pociągnął, stwierdziwszy wszelako, że napił
się wody, co było całkowitą nowością dla jego  organizmu.  Napluł
więc na podium i powiedział z oburzeniem:
   - Padłaś! - i wrócił na miejsce, żegnany gromkimi oklaskami.
   -  I  tym miłym akcentem - włączył się przytomnie Skrzetuski -
zakończymy chyba dzisiejsza uroczystość...
   - A cześć artystyczna? - dopraszali się zebrani.
   Laudańskich wprawdzie już nie  było,  ale  sytuację  uratowała
Kmicicowa  kompania, która wcale nie wyginęła swego czasu w bójce
z Butrymami, lecz została zreanimowana przez panny Pacunelki, pod
wpływem  których charaktery dawnych morderców i gwałcicieli stały
się  dobrotliwe,  obyczaje  zaś  wytworne. Tedy pan Jaromir Koko-
siński, Pypką  się pieczętujący, wyrecytował dowcipny tren Kocha-
nowskiego: "Wielkieś mi uczyniła..." , a na bis własną Pypką dok-
ładnie opieczętował. Zaś pan Ranicki, herbu Suche Komnaty odśpie-
wał bardzo wdzięcznie utwór:

   Wyruszyła w pole wiara,
   Jeden z fuzją, drugi z brzytwą,
   Żeby Litwa, żeby Litwa,
   Żeby Litwa była Litwą.

   Dalej pan Rekuć - Leliwa  odtańcował  poloneza,  co  mu  łatwo
przyszło, gdyż jedną nogę miał wprawdzie krótszą, ale za to drugą
dłuższą. Następnie pan Uhlik na swym legendarnym  czekaniku  grał
przecudownie  pawanę,  zaś  pan  Zend udawał pawiana, gdyż był to
znany imitator zwierząt, natchniony naśladowca wszelkiego  bożego
stworzenia.  Wreszcie  Oleńka  Billewiczówna  wygłosiła, napisany
przez siebie wierszyk  pod tytułem: "Jędruś, ran twoich nie  god-
nam całować, bo byś je musiał wpierw dezynfekować."
   -  Bier  ją,  Jędruś! - zawołała szlachta. - Toć żeż ona tobie
testamentem zapisana!
   - Nie daj się nabrać! - buntował pana Andrzeja Zagłoba.
   - Ta panienka w czasie wojny z rąk do rąk i z obozu  do  obozu
przechodziła.  Pewien jestem, iż nosisz już ogromne rogi, chociaż
o tym nie wiesz.
   - Przebóg! - zawołał Kmicic w olśnieniu. -  To  dlatego  nawet
najciężej  poranion  za  każdym  razem do zdrowia dochodziłem, bo
jako mi mówili medycy, dusza we mnie dziwnie rogata  i  przez  te
rogi nijak cielesnej powłoki opuścić nie mogła!
   -  Wybawicielko  moja!  -  Runął na kolana i jął ściskać stopy
narzeczonej,  co trwało  dość  długo, miała bowiem czterdziestego  
i czwartego numeru, według starego normatywu sprzed wojny, bodaj-
że trzydziestoletniej.
   W mieście biły dzwony, a młodzi Kiemlicze bili młodych  Butry-
mów. Kraj przystępował do budowy wspólnego, europejskiego domu.

Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]