[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


                       LUBOMIRSKI - SHOW

   Pewnego   razu   marszałek  koronny  książę  Jerzy  Lubomirski
postanowił ugościć wygłodzonego na Opolszczyźnie Jana Kazimierza.
Król  otrzymawszy  zaproszenie zaczął lamentować, że nie ma co na
siebie włożyć, bo wszystko mu się w podroży  wytarło.  Molestował
tedy  swój nieliczny orszak o rożne części garderoby, biegając po
kwaterach z okrzykami:
   - Ługowski, masz jaki czysty podkoszulek? Wydźga, pożycz skar-
petki! Koryciński, jak myślisz, wejdę w twoje spodnie?
   Oni zaś migali się jak mogli, albowiem monarcha ów rzadko  od-
dawał wypożyczoną odzież, a jeśli oddał, to w stanie godnym poża-
łowania.  Skombinowano  w końcu kostium, na który złożyły się la-
kierki kawalera Noyersa, białe pończochy  zrabowane  przez  wach-
mistrza  Sorokę  okolicznemu rabinowi, pluderki obcisłe, przefar-
bowane na czarno z  kalesonów  kanclerza  Korycińskiego,  a  pod-
wiązane u kolan kokardami, aby nie opadły oraz koszula z żabotem,
haftowana w złote  kaczuszki  i  różowe  kotki,  mocno  woniejąca
piżmem, została bowiem zarekwirowana u pułkownika Wolfa, mężnego,
chociaż zniewieściałego  dowódcy  najemnych  dragonów,  o  którym
podwładni  mawiali  z  miłością  "Unsere  deutsche  Tante", czyli
"nasza szkopska ciota". Na wierzch wreszcie nałożył najjaśniejszy
pan  krótką,  spacerową  sutannę arcybiskupa gnieźnieńskiego, zaś
głowę przyozdobił jedną z peruk Marii Ludwiki, o długich, angiel-
skich  lokach.  Skompletowana  garderoba,  mocno wymięta w jukach 
i zaplamiona w czasie pośpiesznych posiłków, wymagała przepierki.
   Bystry pan Kmicic szybko zaimprowizował polową pralnie,  wyko-
rzystując do tego celu rodzinę Kiemliczów.
   - Ojciec, prać? - zapytali Kosma i Damian.
   -  Prać!  -  zarządził  stary  Kiemlicz. - Pfu! - skrzywił się
trzymając  ostrożnie  w  palcach  cześć  stroju  królowej. - Skąd  
u  najjaśniejszej pani takie zasrane reformy?
   -  No,  no,  no!  Tylko nie zasrane reformy! - wrzasnął z okna
karety Jan Kazimierz, który właśnie pracował nad kolejnym  etapem
reformy,  mającej  ulżyć chłopom, co zamierzał ogłosić pierwszego
kwietnia w katedrze lwowskiej, zapomniawszy, że to prima aprilis,
co  później  odbiło  się  ujemnie  na  realizacji  tejże reformy, 
a i kilku następnych.
   Obsztorcowani Kiemlicze wzięli się do prania i w  pół  godziny
wszystko   było   czyściutkie,   a  pan  Andrzej  z  zadowoleniem
przeliczał honoraria pobrane za usługę.
   Wtem naprzeciw królowi  wyskoczył  marszałek  Lubomirski  cały
wysadzany  diamentami. Jedną ręką przytrzymywał królewskie strze-
mię, drugą zaś zerwał z pleców wenecką  delię i rzucił ją pod mo-
narsze stopy, co od tygodnia mozolnie trenował. Na ten widok  wy-
leciały w powietrze tysiące czapek, a także furgon z prochem tra-
fiony wystrzeloną z tej okazji racą.
   -  Panie  marszałku  - rzekł król. - Tobie restaurację będziem
zawdzięczać!
   - Miłościwy panie! - odpowiedział  Lubomirski.  -  Restauracja
gotowa  na  twoje  przybycie!  -  to mówiąc, wprowadził gościa do
pięknie przyozdobionej restauracji "Turystyczna" i usadził  króla
na  wywyższeniu  dla  orkiestry,  przy osobnym stoliku. Następnie
klaśnięciem dłoni dał znak do rozpoczęcia występów.  Prezentowały
się  mnogie zespoły wojskowe, śpiewając pieśni patriotyczne spec-
jalnie na te okazje ułożone, a wykonywały je z tym  większym  za-
pałem,  iż  za  najlepszy  utwór  pan  marszałek  obiecał wręczyć
pierścień, który miał na palcu.
   Pierwsi wystąpili  husarze pod buławą Rocha Kowalskiego i ryk-
nęli gromko:

   Zbudź się szlachcianko,
   Popatrz kochanko,
   W zachodnią stronę!
   My z zagranicy,
   Daj śliwowicy
   W usta spragnione!

   -  Dziwnie  piękna  to  pieśń - mówił Jan Kazimierz, ocierając
oczy. - I bardzo trafnie trudy naszego  powrotu  zostały  w  niej
ujęte.  Pewien  tedy  jestem, iż musiał ją napisać jakiś zawodowy
wojskowy.
   - Jam to uczynił - przyznał Skrzetuski. - Patriotyzmy tak  mię
rozsadzały, iż musiałem im dać jakowąś folgę! Oj, nie trzeba, nie
trzeba... - zaczął rękami machać, widząc,  iż  król  wypisuje  mu
kwit  do  kasy  państwowej.  -  Toż  ja  ze szczerego serca! - tu
zapłakał, kolana królewskie uścisnął i cenny papier porwawszy po-
biegł z nim do skarbca, gdyż późno już było i okienko przed nosem
mogli mu, nie daj Boże, zatrzasnąć.
   Występy zaś trwały dalej,  aż  wygłodniali  dworzanie  zaczęli
rozglądać  się  niespokojnie,  chrząkać, przełykać nerwowo ślinę, 
a  nawet  demonstracyjnie  nadgryzać paprocie i asparagusy, gęsto  
dla ozdoby na stołach poustawiane.
   Widząc  to Lubomirski, taktownie wyprosił artystów, wypychając
ich własnoręcznie za drzwi, a opornych kopiąc dyskretnie w  zady.
Potem  porwał bogato rzeźbiony puchar i wychylił go za królewskie
zdrowie, a następnie palnął się cennym naczyniem  w  głowę,  doz-
nając  licznych,  ale  chwalebnych  obrażeń.  Ten pełen godności,
gospodarski gest  wywołał  w  sali  ogromny  entuzjazm.  Hetmani,
biskupi,  jenerałowie i inni dygnitarze powstali z miejsc i chwy-
tając  różne naczynia stołowe, rozbijali je na  łbach  sobie bądź 
najbliżej  siedzącym.  Nawet król jegomość uniósł oburącz ogromną
wazę z grochówka i podrzuciwszy ją, pozwolił aby roztrzaskała się
na wielmożnym ciemieniu.
   - Waza, wazę rozbił! Dobry to jest omen! - zawołał w proroczym
natchnieniu nuncjusz Widon, robiąc przejrzystą aluzję  do  faktu,
że  obaj  przeciwnicy  polityczni,  czyli  Jan  Kazimierz i Karol
Gustaw, z tego samego, szwedzkiego rodu Wazów pochodzili i prawdę
mówiąc  we miłej swej Szwecji mogli się byli tłuc. Woleli jednak,
jako zresztą i różni  późniejsi  wodzowie,  na  wygodnym  polskim
poligonie  spory  załatwiać,  ojczyzny własnej nie rujnując i nie
zaśmiecając. Kiedy kadra kierownicza tak wesoło zabawiała się, na
dziedzińcu  zamkowym  i  w przyległej Lubowli również tłuczono co
popadło. Celowali w tym  zwłaszcza  młodzi  Kiemlicze  rozbijając
kolekcję musztardówek.
   Wkrótce  zapłonęły  pierwsze domy, dając baraszkującym wygodne 
i wyśmienite oświetlenie. W blaskach pożarów uwijali się  dzielni
obrońcy  ojczyzny,  zaś  ciemne  chłopstwo  okoliczne stało wokół 
z rozdziawionymi gębami, mówiąc do siebie w uniesieniu:
   - Zaiste, prawda jest, iż Szwedowie tym ludziom się nie  oprą,
gdyż  takowej  rozpierduchy,  jako  żywo,  nigdy  uczynić nie po-
trafili!

Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]