|
LUBOMIRSKI - SHOW
Pewnego razu marszałek koronny książę Jerzy Lubomirski
postanowił ugościć wygłodzonego na Opolszczyźnie Jana Kazimierza.
Król otrzymawszy zaproszenie zaczął lamentować, że nie ma co na
siebie włożyć, bo wszystko mu się w podroży wytarło. Molestował
tedy swój nieliczny orszak o rożne części garderoby, biegając po
kwaterach z okrzykami:
- Ługowski, masz jaki czysty podkoszulek? Wydźga, pożycz skar-
petki! Koryciński, jak myślisz, wejdę w twoje spodnie?
Oni zaś migali się jak mogli, albowiem monarcha ów rzadko od-
dawał wypożyczoną odzież, a jeśli oddał, to w stanie godnym poża-
łowania. Skombinowano w końcu kostium, na który złożyły się la-
kierki kawalera Noyersa, białe pończochy zrabowane przez wach-
mistrza Sorokę okolicznemu rabinowi, pluderki obcisłe, przefar-
bowane na czarno z kalesonów kanclerza Korycińskiego, a pod-
wiązane u kolan kokardami, aby nie opadły oraz koszula z żabotem,
haftowana w złote kaczuszki i różowe kotki, mocno woniejąca
piżmem, została bowiem zarekwirowana u pułkownika Wolfa, mężnego,
chociaż zniewieściałego dowódcy najemnych dragonów, o którym
podwładni mawiali z miłością "Unsere deutsche Tante", czyli
"nasza szkopska ciota". Na wierzch wreszcie nałożył najjaśniejszy
pan krótką, spacerową sutannę arcybiskupa gnieźnieńskiego, zaś
głowę przyozdobił jedną z peruk Marii Ludwiki, o długich, angiel-
skich lokach. Skompletowana garderoba, mocno wymięta w jukach
i zaplamiona w czasie pośpiesznych posiłków, wymagała przepierki.
Bystry pan Kmicic szybko zaimprowizował polową pralnie, wyko-
rzystując do tego celu rodzinę Kiemliczów.
- Ojciec, prać? - zapytali Kosma i Damian.
- Prać! - zarządził stary Kiemlicz. - Pfu! - skrzywił się
trzymając ostrożnie w palcach cześć stroju królowej. - Skąd
u najjaśniejszej pani takie zasrane reformy?
- No, no, no! Tylko nie zasrane reformy! - wrzasnął z okna
karety Jan Kazimierz, który właśnie pracował nad kolejnym etapem
reformy, mającej ulżyć chłopom, co zamierzał ogłosić pierwszego
kwietnia w katedrze lwowskiej, zapomniawszy, że to prima aprilis,
co później odbiło się ujemnie na realizacji tejże reformy,
a i kilku następnych.
Obsztorcowani Kiemlicze wzięli się do prania i w pół godziny
wszystko było czyściutkie, a pan Andrzej z zadowoleniem
przeliczał honoraria pobrane za usługę.
Wtem naprzeciw królowi wyskoczył marszałek Lubomirski cały
wysadzany diamentami. Jedną ręką przytrzymywał królewskie strze-
mię, drugą zaś zerwał z pleców wenecką delię i rzucił ją pod mo-
narsze stopy, co od tygodnia mozolnie trenował. Na ten widok wy-
leciały w powietrze tysiące czapek, a także furgon z prochem tra-
fiony wystrzeloną z tej okazji racą.
- Panie marszałku - rzekł król. - Tobie restaurację będziem
zawdzięczać!
- Miłościwy panie! - odpowiedział Lubomirski. - Restauracja
gotowa na twoje przybycie! - to mówiąc, wprowadził gościa do
pięknie przyozdobionej restauracji "Turystyczna" i usadził króla
na wywyższeniu dla orkiestry, przy osobnym stoliku. Następnie
klaśnięciem dłoni dał znak do rozpoczęcia występów. Prezentowały
się mnogie zespoły wojskowe, śpiewając pieśni patriotyczne spec-
jalnie na te okazje ułożone, a wykonywały je z tym większym za-
pałem, iż za najlepszy utwór pan marszałek obiecał wręczyć
pierścień, który miał na palcu.
Pierwsi wystąpili husarze pod buławą Rocha Kowalskiego i ryk-
nęli gromko:
Zbudź się szlachcianko,
Popatrz kochanko,
W zachodnią stronę!
My z zagranicy,
Daj śliwowicy
W usta spragnione!
- Dziwnie piękna to pieśń - mówił Jan Kazimierz, ocierając
oczy. - I bardzo trafnie trudy naszego powrotu zostały w niej
ujęte. Pewien tedy jestem, iż musiał ją napisać jakiś zawodowy
wojskowy.
- Jam to uczynił - przyznał Skrzetuski. - Patriotyzmy tak mię
rozsadzały, iż musiałem im dać jakowąś folgę! Oj, nie trzeba, nie
trzeba... - zaczął rękami machać, widząc, iż król wypisuje mu
kwit do kasy państwowej. - Toż ja ze szczerego serca! - tu
zapłakał, kolana królewskie uścisnął i cenny papier porwawszy po-
biegł z nim do skarbca, gdyż późno już było i okienko przed nosem
mogli mu, nie daj Boże, zatrzasnąć.
Występy zaś trwały dalej, aż wygłodniali dworzanie zaczęli
rozglądać się niespokojnie, chrząkać, przełykać nerwowo ślinę,
a nawet demonstracyjnie nadgryzać paprocie i asparagusy, gęsto
dla ozdoby na stołach poustawiane.
Widząc to Lubomirski, taktownie wyprosił artystów, wypychając
ich własnoręcznie za drzwi, a opornych kopiąc dyskretnie w zady.
Potem porwał bogato rzeźbiony puchar i wychylił go za królewskie
zdrowie, a następnie palnął się cennym naczyniem w głowę, doz-
nając licznych, ale chwalebnych obrażeń. Ten pełen godności,
gospodarski gest wywołał w sali ogromny entuzjazm. Hetmani,
biskupi, jenerałowie i inni dygnitarze powstali z miejsc i chwy-
tając różne naczynia stołowe, rozbijali je na łbach sobie bądź
najbliżej siedzącym. Nawet król jegomość uniósł oburącz ogromną
wazę z grochówka i podrzuciwszy ją, pozwolił aby roztrzaskała się
na wielmożnym ciemieniu.
- Waza, wazę rozbił! Dobry to jest omen! - zawołał w proroczym
natchnieniu nuncjusz Widon, robiąc przejrzystą aluzję do faktu,
że obaj przeciwnicy polityczni, czyli Jan Kazimierz i Karol
Gustaw, z tego samego, szwedzkiego rodu Wazów pochodzili i prawdę
mówiąc we miłej swej Szwecji mogli się byli tłuc. Woleli jednak,
jako zresztą i różni późniejsi wodzowie, na wygodnym polskim
poligonie spory załatwiać, ojczyzny własnej nie rujnując i nie
zaśmiecając. Kiedy kadra kierownicza tak wesoło zabawiała się, na
dziedzińcu zamkowym i w przyległej Lubowli również tłuczono co
popadło. Celowali w tym zwłaszcza młodzi Kiemlicze rozbijając
kolekcję musztardówek.
Wkrótce zapłonęły pierwsze domy, dając baraszkującym wygodne
i wyśmienite oświetlenie. W blaskach pożarów uwijali się dzielni
obrońcy ojczyzny, zaś ciemne chłopstwo okoliczne stało wokół
z rozdziawionymi gębami, mówiąc do siebie w uniesieniu:
- Zaiste, prawda jest, iż Szwedowie tym ludziom się nie oprą,
gdyż takowej rozpierduchy, jako żywo, nigdy uczynić nie po-
trafili!
Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak
|
|