[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


                    OBRONA CZĘSTOCHOWY

   Pewnego  razu pan Kmicic wędrując po Polsce z Wiernym Soroką 
i nie bardzo wiernymi, ale nie tak tępymi jak Soroka Kiemliczami,
wstąpił  do  karczmy w Kruszynie i zamówił sobie słynny tamtejszy
filet z morszczuka, a do  tego  wino  "Basztowe".  Ledwie  jednak
rozpoczął  konsumpcję, gdy do jego stolika przysiedli się panowie
Wrzeszczynowicz i Lisola i zaczęli rozmawiać po  niemiecku,  żeby
nikt  nie  zrozumiał. Mówili, że Szwedzi lada chwila mają obrobić
skarbiec jasnogórski.
   Kmicic, który gadał po niemiecku jako i po naszemu, prędziutko
dokończył  morszczuka,  popił  winem  i  popędził do Częstochowy,
słusznie  rozumując,  że  przy  takim  rabunku  bandyci  mogą   w
pośpiechu  upuścić  jakiś  cenny  drobiażdżek.  Ledwie  to jednak
pomyślał, gdy odbiło mu się siarką tak mocno, że aż zleciał z ko-
nia, a równocześnie coś zaczęło dzwonić i huczeć.
   - Co z waszą wielmożnością? - spytał Wierny Soroka, pochylając
się troskliwie nad leżącym.
   - Z gęby zionę siarką, a w  uszach  mi  dzwoni  i  huczy...  -
poskarżył się młody rycerz.
   -  Dzwonią  dzwony  jasnogórskie  -  wyjaśnił Soroka - a huczy
artyleria forteczna. Widocznie ojczaszkowie na wszelki  przypadek
lufy sobie przedmuchują.
   -  A  skąd siarka? - jęknął pan Andrzej i znowu beknęło mu się
smrodliwie, że aż konie przysiadły pod Kiemliczami.
   - Ha! - zawołał w nagłym olśnieniu. -  Nic  inszego,  jeno  to
musi być zapowiedź mąk piekielnych, bom planował świętokradztwo!
   - Jakich tam mąk piekielnych - mruknął sceptycznie stary Kiem-
licz. - To te jabole siarką zaprawiają, żeby ich pokręciło!
   Ale  Kmicic  już  tego nie dosłyszał, pędził bowiem w kierunku
klasztoru, aby ostrzec ojców paulinów i w ten sposób zmazać  swój
niedoszły  grzech.  Ksiądz  przeor  Kordecki nie od razu uwierzył
obcemu przybyszowi, ale ten wyspowiadał mu się kim jest i prosił,
aby  mógł w klasztorze występować pod jakimś pseudonimem, a to na
wypadek, gdyby Szwedzi jednak wygrali i zaczęli szukać pomsty  na
przeciwnikach.
   - Chwalebna to przezorność synu - odrzekł trochę cierpko zacny
przeor - i nie będę się jej przeciwiał, obierz sobie  tedy  miano
od jakieś sprawy, którą najbardziej na tym świecie ukochałeś.
   A  mówiąc  tak,  miał  na myśli takie szczytne, choć przybrane
nazwiska,  jak  np. "Ojczyznowski  Józef", "Mgr inż. Patryjotycz-
niak" i im podobne.
   Kmicic  myślał,  myślał,  a  że  najbardziej  lubił baby, więc
powiedział:
   - Może ja bym się nazywał Babiuch albo Babinicz?
   - To już lepiej Babinicz! - zakrzyknął Kordecki, żegnając  się
odruchowo. - A teraz - rozkazał - dalejże wszyscy opatrywać wały!
   - My już sobie opatrzylim! - zawołali chórem Kiemlicze, i kop-
nięci  przez  Soroke  wylecieli  za  bramę  forteczną,  gdzie się
zresztą później okazali bardzo, a bardzo przydatni.
   Tymczasem nadciągał generał Miller i pod osłoną nocy  usiłował
podstępnie  dostać  się  do  klasztoru,  pukając  z  głupia frant 
w odrzwia bocznej furty.
   - Wer da? - krzyknął doskonałą niemczyzną  Kmicic,  trzymający
tam straż.
   -  Ist  Herr Kordetzky zu Hause? - zapytał kulturalnie Miller,
nadając swemu głosowi miękkie brzmienie.
   - Kordecki szlafen, und zi auch szlafen  gejen,  morgen  curuk
komen! - poradził pan Andrzej.
   - Aber ich habe keine Platz zum schlafen... - żalił się chytry
żołdak.  -  Ach,  wie  kalt,  wie  kalt...  -  zapłakał,  kłapiąc
naumyślnie zębami.
   -  Kalt?  Kalt? - upewnił się Kmicic. - Glajch wird warm! - co
mówiąc oblał najeźdźców gorącym kapuśniakiem z wkładką,  przynie-
sionym z klasztornej kuchni.
   Łatwo  pojąć  jak  potworną  panikę wywołała ta akcja w obozie
szwedzkim. Całe pułki błąkały się  w  rozpaczliwym  nieładzie  do
rana,  biorąc  często swoich za nieprzyjaciół i niszcząc się wza-
jemnie. W ciemności krzyżowały się trwożne  okrzyki, jęki  i  pa-
niczne  pytania: "Ty, jak się czyści plamy z kapuśniaku? "Korzys-
tając z zamieszania, okoliczne chłopstwo uzyskało  nagle  świado-
mość  narodową i uderzyło na wraże magazyny, a obrońcy wypadli za
mury, nie dając nikomu pardonu. A potem wracali zdyszani, umazani
krwią jak wilcy, którzy uczynili rzeź owczarni.
   U  przechodu  czekał na nich ksiądz Kordecki. Liczył ich i uś-
miechał  się  dobrotliwie na widok okrwawionych junackich twarzy,
zesztywniałych od posoki wąsów i dymiącej jeszcze od mordu broni,
na  którą  buńczucznie  ponasadzali  urżnięte   nieprzyjacielskie
członki, a nawet ręce i nogi.
   Jeden  tylko  pan  Kmicic nie wracał. Umyślił sobie bowiem, iż
korzystając z okazji da drapaka z tej, zbyt jak na jego  tempera-
ment  świętobliwej, twierdzy, gdzie jedyna dobrze widziana rozry-
wka było ćwiczenie się batożkami.
   Przebrał się tedy młody rycerz za starą żebraczkę  Konstancję,
żyjącą  dostatnio ze zbierania butelek na ziemi niczyjej i skrzy-
piąc głośno stawami biodrowymi przemykał się na zachód,  gdy wtem
ujrzał  przed  sobą jakiegoś człeka, który usiłował ukryć w lufie
ogromnej armaty tęgiego, śląskiego krupnioka, ukradzionego zapew-
ne w czasie bitewnego tumultu.
   - Pan starosta Jaworowski! - wykrzyknął odruchowo Kmicic.
   - Jam ci jest... - przyznał się starosta.
   Jakoż  to  on  był.  Ten  potężny i piękny mężczyzna najdłużej
spośród magnatów polskich pozostawał w szwedzkiej służbie,  o  co
niektórzy  żywili  doń pretensje, zwłaszcza że miał w przyszłości
zostać królem polskim, dość znanym Janem Trzecim  Sobieskim.  Ob-
darzony  ogromnym  apetytem  i  ponad  miarę  pazerny seksualnie,
nieczęsto miał w obozie szwedzkim okazję do zaspokojenia obu tych
namiętności.
   Teraz, nagle spadło mu jak z nieba jedno i drugie. Powiedziaw-
szy  więc  dowcipnie "Naści piesku kiełbasy! ", wsunął  aluzyjnie
krupnioka  do  armaty  i  ruszył w stronę rzekomej żebraczki Kon-
stancji, podkręcając zalotnie wąsa. Pan Kmicic struchlał i  włosy
stanęły  mu  dębem  na  głowie, zaś przed oczami stanęło straszne
widmo nierycerskiej śmierci. Zaraz też zaczęli się  ścigać  wokół
kolubryny,  Sobieski cały w lansadach, amorach i prysiudach, Kmi-
cic zaś ze skromnie spuszczonymi oczami i wysoko  dla  ułatwienia
ucieczki podkasaną spódnicą.
   Stanęli  wreszcie  po  obu  końcach  gigantycznej lufy, dysząc
ciężko.
   - Czego się boisz głupia? - perswadował starosta Jaworowski. -
Czemu nie chcesz iść na całość?
   I  wpadając  w  tradycyjny  styl  kresowych zalotów zanucił od
niechcenia:

   Mołodyciu, mołodyciu
   Szto wtikajesz, ja twij Hryciu,
   Stara maty piszła spaty,
   Chody meni pokuchaty, juhu!
   
   Pan Andrzej zaś odśpiewał mu skromnie:
   
   Ne choczu, ne choczu
   Bo sobi zamoczu...

   Nie dokończył i pisnąwszy cieńko, znowu rzucił się do  uciecz-
ki, ale zaraz runął na ziemie, pociągając niechcący za sznurek od
armaty. Ogromna kolubryna huknęła i rozpadła się w kawałki, a ma-
sywny  krupniok  wyleciał z niej i zabiwszy po drodze dwadzieścia
pięć tysięcy nieprzyjaciół, bez jednego wyjątku heretyków,  wpadł
do  klasztoru.  Bardzo  dobrze,  że  do  klasztoru,  bo  obrońcom
kończyły  się  już  zapasy żywności. Tymczasem pan Andrzej omdlał  
i  dostał się do niewoli. Pomińmy milczeniem ohydne praktyki, ja-
kich się na nim dopuszczał właściciel prywatnego rożna,  emeryto-
wany  pułkownik Kuklinowski. Wszyscyśmy winni wdzięczność poczci-
wym Kiemliczom, którzy delikatnie ściągnęli Kmicica  z  okrutnego
urządzenia, a nadziali na nie paskudnego prywaciarza.
   Pan  Andrzej usiadł wygodnie przy ogniu. Jedną dłonią mierzwił
w zamyśleniu swą podgoloną, płową czuprynę, drugą zaś obracał  od
niechcenia rożen z Kuklinowskim. Nagle wstał, a za nim Kiemlicze.
   -  Co  wasza  miłość rozkaże? -  spytał  starszy,  spoglądając  
z uwielbieniem na swego dowódcę.
   - Jedziemy na Śląsk! - powiedział Kmicic.
   - Sprowadzić najjaśniejszego pana do kraju?
   -  Nie,  uruchomić  pierwszy na świecie grill przy dworze naj-
jaśniejszego pana!
   I czterej jeźdźcy skoczyli w ciemność, a na prymitywnym rożnie
skwierczał  pułkownik  Kuklinowski,  rozwścieczony,  że to nie on
pierwszy wpadł na ten pomysł.

Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]