[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


   Docent Basset - 2.

   Obszerny  hall w willi docentostwa Bassetów tonął w dyskretnym
półmroku. Popołudniowe słońce, nisko już stojące nad  horyzontem,
docierało  tu tylko fragmentarycznie, przesiane przez wprawione w
ścianę denka od butelek po koniakach, wręczonych ongiś znakomite-
mu  chirurgowi  przez wdzięczne wdowy. Podłogę zaścielał puszysty
dywan, a ściany pokryte były obrazami  renomowanych  malarzy,  od
Starowieyskiego  po  Krajewskiego. Zgodnie wisiały tu obok siebie
tak odległe tematycznie dzieła, jak "Pizdozwierz 2-gi  Numeryczny
z  Katarynką" i "Minister Berman całujący Sieroty po Akowcach". W
swoim klubowym fotelu siedział osłupiały docent Basset i  po  raz
nie  wiadomo  który  odczytywał  znaleziony na marmurowym kominku
list:

   Drogi Mietku!  Wiem,  że  sprawiam  Ci  ból  sroższy,  niż  Ty
zdołałeś  sprawić  którejkolwiek  ze  swych ofiar na stole opera-
cyjnym, ale wreszcie przyszła koza do woza. Odchodzę od Ciebie na
zawsze!...

   -  Koza  do  woza!  -  prychnął urągliwie chirurg. - Nigdy nie
umiała właściwie cytować przysłów!

   Może wyda Ci się dziwne - czytał dalej - że porzucam dobrobyt,
a nawet przepych, którym otoczyłeś mnie jak Święty Michał diabła.
Nie wszystko jednak da się przeliczyć na pieniądze. Człowiek, dla
którego  Cię  zostawiłam, potrafi zapewnić mi tę odrobinę ciepła,
tak potrzebnego każdej kobiecie, podczas  gdy  Ty  karmiłeś  mnie
wyłącznie wzniosłymi dewizami. Odchodzę więc, zostawiam wszystko,
czym mnie obdarzyłeś jak  jakąś  burą  sukę.  Zabieram  tylko  te
dewizy. Niegdyś Twoja - Jolanta.

   - Zabiera tylko dewizy... - powtórzył odruchowo docent Basset,
ocierając łzę ze spuszczonego na kwintę nosa.
   - Jak to  zabiera  dewizy?  -  wrzasnął  nagle  i  rzucił  się
otwierać sejf, zamaskowany chytrze obrazem zatytułowanym "Zielone
światło dla rzemiosła", a przedstawiającym nędzarza, wieszającego
się w celach samobójczych na szyldzie własnego warsztatu. Stalowe
drzwiczki odskoczyły ze zgrzytem, ujawniając opustoszałe wnętrze.
   -  Ożeż  ty... - zawołał Basset pod adresem nieobecnej żony. -
Ja    cię...!
   - Baba z wozu,  koniom  lżej  -  odezwał  się  sentencjonalnie
stojący  w progu wierny sługa rodu Bassetów, magister polonistyki
Bazyli Podgumowany, którego znakomity chirurg zabrał kiedyś z za-
wodu  nauczycielskiego, odkarmił, zdezynfekował, odrobaczył i za-
trudnił w charakterze famulusa, pokojówki i  palacza  centralnego
ogrzewania.
   -  Nie płacta, panocku - dodał bezbłędną gwarą, nabytą podczas
długoletnich studiów. - Pambók nierychliwy, ale  sprawiedliwy,  i
tylko  patseć  jak  onemu  kurwisonowi  dokopie  z  woleja.  - Co
rzekłszy ucałował drżącą dłoń swego ukochanego chlebodawcy.
   - Pies z nią tańcował - odrzekł docent, wysmarkując  się  jed-
nocześnie w pochyloną kornie głowę lokaja - stara to była fishar-
monia i mocno zdezelowana...
   - Że zdezelowana, to racja - zgodził  się  sługa.  -  No,  ale
pograć  jeszcze  na niej szło... - dodał z uśmiechem, jakby nagle
sobie coś przypominając.
   - Ale dolary, dolary! - rozszlochał się znowu pan domu, wspom-
niawszy   zagraniczne  delegacje  przeżyte  o  zimnej  konserwie,
ciułane z trudem dewizy i niewybredne żarty celników  na  Okęciu,
grzebiących  mu bez żenady długopisami gdzie popadło w poszukiwa-
niu przemytu.
   - Dolary wzięła, ale wielmożną panienkę Simonę też zabrała,  a
zawszeć to jakaś ulga! - perswadował służący polonista.
   -  Wódki!  -  zażądał docent Basset, ponieważ jednak wódka też
zniknęła, narzucił na ramiona kosztowne futro z nutrii i  poszedł
w miasto, na wiatr, deszcz i poniewierkę...

Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]