|
Docent Basset - 22.
Nieszczęścia, jak to mówią, chodzą zwykle parami. Po wizycie
tow. Podnośnika na gminę, jak jastrząb na kurę spadła nagle
telewizja.
Docenta Basseta jej najazd zastał przy zwykłych zajęciach.
Operował on właśnie przewodniczącego miejscowego oddziału PRON,
mecenasa Fizdonia, relegując z jego wnętrzności sześciometrowego
tasiemca, a przy okazji dzieląc się swą wiedzą z kilkoma młodymi,
wiejskimi lekarzami, przebywającymi aktualnie na stażu.
- Jest to typowy tasiemiec uzbrojony, tak zwany zachodni. Nasz
tasiemiec jest, jak wiadomo, nieuzbrojony i zawsze skłonny do
rokowań, przy pomocy których można go wywabić z organizmu, naj-
lepiej stosując system wtykania pacjentowi od tyłu dwóch jajek na
twardo i rurki z kremem przez sześć kolejnych dni. Siódmego dnia
wtykamy tam tylko jajka, a gdy tasiemiec wystawi główkę, żeby zo-
baczyć co z rurką, łapiemy go za kark i wywlekamy na zewnątrz...
- to mówiąc wpuścił pasożyta do słoja z formaliną. - Pacjent bę-
dzie chciał go obejrzeć - wyjaśnił - gdyż ten tasiemiec stanowił
prawie całe jego życie wewnętrzne.
Właśnie w tej chwili przed szpitalik zajechał ogromny samochód
z napisem "Polcolor", a z samochodu wysypała się kilkunas-
toosobowa ekipa, dźwigając kable, reflektory, kamery, statywy i
zwoje grubego jak ołówek drutu do podwatowania bezpieczników, bo
żaden bezpiecznik na świecie nie był w stanie oprzeć się strasz-
liwej mocy wysysanej przez ów ruchomy pomnik polskiej myśli tech-
nicznej.
- Redaktor Koszulowska - przedstawiła się Bassetowi przaśna
dwumetrowa blondyna - kręcimy trzy tematy, a mianowicie czytel-
nictwo na wsi jako czynnik kulturotwórczy, przestrzeganie higieny
warunkiem zdrowotności narodu i powszechne oszczędzanie to nasz
wspólny obywatelski obowiązek. U pana chcemy nakręcić powszechne
oszczędzanie.
- A nie lepiej higienę? - spytał chirurg.
- Higienę już mamy - powiedziała redaktorka z uśmiechem
wyższości - nakręciliśmy w GS-ie odchody gryzoni w kolorze.
- Mysie gówno - wyjaśnił z dumą operator - zrobiłem je naj-
pierw w planie amerykańskim, potem szwedzkim, a na końcu najazd
obiektywem japońskim "rybie oko".
- Także i czytelnictwo jużeśmy zarejestrowali - kontynuowała
blondyna - akurat do księgarni przywieźli "Pisma Wybrane" Haliny
Auderskiej i tłum rzucił się kupować, zadeptując w pośpiechu dwie
staruszki, co jest jak najbardziej. Tak więc u pana musimy zrobić
powszechne oszczędzanie...
- O! Mam! - krzyknęła, rzucając się w stronę romantycznego
wiejskiego sraczyka, stanowiącego jedyny sanitariat tej
rustykalnej lecznicy.
- Co pani ma? - zdziwił się Basset.
- Brak oszczędności! Biały dzień, a w ubikacji pali się
żarówka! Panie Zenku, kręcimy!
- To się nie nakręci - mruknął Zenek - żarówka dwudziestka,
ledwie błyszczy...
- To zakładajcie naszą tysiąc pięćsetkę! - zarządziła szefowa
ekipy, a gdy to uczyniono, oparła się o uchylone drzwi klozetiery
i zwróciła się do obiektywu ze słowami:
- W dobie ogólnej walki o oszczędność, szczególnie drastyczny
wydaje się przykład placówki zdrowia, marnotrawiącej tak cenną
energię elektryczną. Co pan ma na ten temat do powiedzenia, panie
doktorze?
- Pragnąłbym z tego miejsca - wystartował wychowany na dzien-
niku TV Basset - wyrazić swój żal z powodu tego mojego niedopa-
trzenia i złożyć uroczyste zapewnienie, że się to więcej nie
powtórzy...
- A winni... - podpowiedziała pani Koszulowska.
- A winni oczywiście zostaną pociągnięci - dokończył chirurg.
Ekipa oddaliła się z ogromną szybkością, aby zdążyć na wie-
czorną emisję, która trwała w sumie półtorej minuty, kosztowała
zaś plus minus osiemset tysięcy złotych, jeśli policzyć koszty
benzyny, zużycie sprzętu, delegacje dla pracowników oraz cenę za-
pomnianej w ubikacji żarówki o mocy półtora tysiąca watów.
Wieczorem stary Kociorupa udał się do tego pomieszczenia i
odruchowo przekręcił kontakt. Oślepiające białe światło wypełniło
ubogą sławojkę, rzucając staruszka na kolana.
- Panie... - zajęczał Kociorupa - nie jestem godzien tej łas-
ki...
- A może nawet jestem godzien - dodał po chwili namysłu. - Ale
czemu akurat tutaj?
W tym momencie eksplodowały z hukiem najpierw bezpieczniki w
szpitalu, potem w pobliskiej elektrowni, a wreszcie w całej kra-
jowej sieci energetycznej, której jedynym elementem wykazującym
jeszcze napięcie 220 był minister energetyki, gdyż do takiej
wysokości wzrosło mu nagle ciśnienie.
- Zosiu, świecę! - zażądał w ciemnościach od żony.
- Rzeczywiście świecisz, Oleś... - wyjąkała żona, patrząc z
podziwem na okalającą go, typową dla nadciśnieniowców bladą
poświatę.
Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak
|
|