[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


   Docent Basset - 22.

   Nieszczęścia,  jak  to mówią, chodzą zwykle parami. Po wizycie
tow. Podnośnika na gminę,  jak  jastrząb  na  kurę  spadła  nagle
telewizja.
   Docenta  Basseta  jej  najazd  zastał przy zwykłych zajęciach.
Operował on właśnie przewodniczącego miejscowego  oddziału  PRON,
mecenasa  Fizdonia, relegując z jego wnętrzności sześciometrowego
tasiemca, a przy okazji dzieląc się swą wiedzą z kilkoma młodymi,
wiejskimi lekarzami, przebywającymi aktualnie na stażu.
   - Jest to typowy tasiemiec uzbrojony, tak zwany zachodni. Nasz
tasiemiec jest, jak wiadomo, nieuzbrojony  i  zawsze  skłonny  do
rokowań, przy  pomocy  których można go wywabić z organizmu, naj-
lepiej stosując system wtykania pacjentowi od tyłu dwóch jajek na  
twardo  i rurki z kremem przez sześć kolejnych dni. Siódmego dnia 
wtykamy tam tylko jajka, a gdy tasiemiec wystawi główkę, żeby zo- 
baczyć co z rurką, łapiemy  go za kark i wywlekamy na zewnątrz... 
- to  mówiąc wpuścił pasożyta do słoja z formaliną. - Pacjent bę-
dzie  chciał go obejrzeć - wyjaśnił - gdyż ten tasiemiec stanowił 
prawie całe jego życie wewnętrzne.
   Właśnie w tej chwili przed szpitalik zajechał ogromny samochód
z  napisem  "Polcolor",  a  z  samochodu  wysypała  się kilkunas-
toosobowa ekipa, dźwigając kable, reflektory, kamery,  statywy  i
zwoje  grubego jak ołówek drutu do podwatowania bezpieczników, bo
żaden bezpiecznik na świecie nie był w stanie oprzeć  się strasz-
liwej mocy wysysanej przez ów ruchomy pomnik polskiej myśli tech-
nicznej.
   - Redaktor Koszulowska - przedstawiła  się  Bassetowi  przaśna
dwumetrowa  blondyna  - kręcimy trzy tematy, a mianowicie czytel-
nictwo na wsi jako czynnik kulturotwórczy, przestrzeganie higieny
warunkiem  zdrowotności  narodu i powszechne oszczędzanie to nasz
wspólny obywatelski obowiązek. U pana chcemy nakręcić  powszechne
oszczędzanie.
   - A nie lepiej higienę? - spytał chirurg.
   -  Higienę  już  mamy  -  powiedziała  redaktorka  z uśmiechem
wyższości - nakręciliśmy w GS-ie odchody gryzoni w kolorze.
   - Mysie gówno - wyjaśnił z dumą operator  -  zrobiłem  je naj-
pierw  w planie  amerykańskim, potem szwedzkim, a na końcu najazd
obiektywem japońskim "rybie oko".
   - Także i czytelnictwo jużeśmy zarejestrowali  -  kontynuowała
blondyna  - akurat do księgarni przywieźli "Pisma Wybrane" Haliny
Auderskiej i tłum rzucił się kupować, zadeptując w pośpiechu dwie
staruszki, co jest jak najbardziej. Tak więc u pana musimy zrobić
powszechne oszczędzanie...
   - O! Mam! - krzyknęła, rzucając  się  w  stronę  romantycznego
wiejskiego   sraczyka,   stanowiącego   jedyny   sanitariat   tej
rustykalnej lecznicy.
   - Co pani ma? - zdziwił się Basset.
   - Brak oszczędności!  Biały  dzień,  a  w  ubikacji  pali  się
żarówka! Panie Zenku, kręcimy!
   -  To  się  nie nakręci - mruknął Zenek - żarówka dwudziestka,
ledwie błyszczy...
   - To zakładajcie naszą tysiąc pięćsetkę! - zarządziła  szefowa
ekipy, a gdy to uczyniono, oparła się o uchylone drzwi klozetiery
i zwróciła się do obiektywu ze słowami:
   - W dobie ogólnej walki o oszczędność, szczególnie  drastyczny
wydaje  się  przykład  placówki zdrowia, marnotrawiącej tak cenną
energię elektryczną. Co pan ma na ten temat do powiedzenia, panie
doktorze?
   -  Pragnąłbym z tego miejsca - wystartował wychowany na dzien-
niku TV Basset - wyrazić swój żal z powodu tego  mojego  niedopa-
trzenia  i  złożyć  uroczyste  zapewnienie,  że się to więcej nie
powtórzy...
   - A winni... - podpowiedziała pani Koszulowska.
   - A winni oczywiście zostaną pociągnięci - dokończył  chirurg.
   Ekipa  oddaliła  się z ogromną szybkością, aby zdążyć na  wie-
czorną emisję, która trwała w sumie półtorej  minuty,  kosztowała
zaś  plus  minus  osiemset tysięcy złotych, jeśli policzyć koszty
benzyny, zużycie sprzętu, delegacje dla pracowników oraz cenę za-
pomnianej w ubikacji żarówki o mocy półtora tysiąca watów.
   Wieczorem  stary  Kociorupa  udał  się do tego pomieszczenia i
odruchowo przekręcił kontakt. Oślepiające białe światło wypełniło
ubogą sławojkę, rzucając staruszka na kolana.
   -  Panie... - zajęczał Kociorupa - nie jestem godzien tej łas-
ki...
   - A może nawet jestem godzien - dodał po chwili namysłu. - Ale
czemu akurat tutaj?
   W  tym  momencie eksplodowały z hukiem najpierw bezpieczniki w
szpitalu, potem w pobliskiej elektrowni, a wreszcie w całej  kra-
jowej  sieci  energetycznej, której jedynym elementem wykazującym
jeszcze napięcie 220 był  minister  energetyki,  gdyż  do  takiej
wysokości wzrosło mu nagle ciśnienie.
   - Zosiu, świecę! - zażądał w ciemnościach od żony.
   -  Rzeczywiście  świecisz,  Oleś... - wyjąkała żona, patrząc z
podziwem na  okalającą  go,  typową  dla  nadciśnieniowców  bladą
poświatę.

Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]