|
Docent Basset - 26.
Pod koniec zimy odbył się w gminie proces starego Kociorupy,
oskarżonego o odsprzedanie przygłupowi Kwasimordzie pół litra
"Vistuli" z piętnastozłotowym zyskiem.
Zbrodniarz, przykuty dla pewności kajdankami do kaprala Mod-
liszki, osadzony został wraz z nim w areszcie, a następnie do-
prowadzony na salę sądową przez sierżanta Miziaka, który uzbroi-
wszy się we wszystko, czym dysponował komisariat, wyglądał jak
"Czarny Wrzesień" lub prowincjonalna filia Muzeum Wojska Pol-
skiego.
Sesji przewodniczył dr praw sędzia Leopold Lalunia, oskarżał
prokurator Pyton Siemiradzki, obrony podjął się przewodniczący
PRON-u mec. Fizdoń. Funkcję ławników pełnili psycholog mgr Bar-
bara Felga i przedstawiciel starej emigracji, b. ataman Osip
Anegdotycz Jefremienko.
- Wysoka Izbo! - zaczął prokurator wstając. Natychmiast ude-
rzył głową w niski strop izby sądowej.
- Proszę siadać i mówić długo, cicho i powoli! - przerwał mu
sędzia, szykując się do spania za stosami akt, ponieważ noc
spędził na rybach, a poranek w ogonku do Centrali Rybnej, żeby
nie wracać do domu z pustymi rękami.
Prokurator zażył proszek z krzyżykiem i, jak sęp na ścierwo,
rzucił się na starego Kociorupę, zarzucając mu między innymi pod-
kopywanie fundamentów ustroju, godzenie w sojusze i konszachty z
CIA, a następnie przedstawił wyliczenie, z którego wynikało, że
sędziwy przestępca mógł był teoretycznie zagrabić około dwóch i
pół miliona złotych, gdyż przez osiemdziesiąt lat swego życia
zarabiał codziennie półtorej dychy na pół litrze. Wnosząc o kon-
fiskatę tej kwoty, prokurator Pyton Siemiradzki zaproponował przy
okazji całkowity przepadek mienia, pozbawienie praw obywatelskich
do końca lipca, karę śmierci przez powieszenie i dwadzieścia lat
ciężkich robót przy budowie Pomnika Zdrowia Matki Polki i Stry-
jenki Niemki, taką bowiem nazwę ustalono ostatnio, aby wyrazić
wdzięczność za liczne wpłaty i ofiary nadchodzące zza Łaby.
Ten grozę budzący wniosek spalił atoli na panewce, gdyż uwagę
publiczności pochłonęła całkowicie obserwacja kota od organistów,
który wkradłszy się do sali wyżerał akurat z teczki sędziego
Laluni zakupione rano błękitki, wraz z charakterystycznymi dla
tego gatunku, jadalnymi w opini "Sanepid-u", pasożytami.
Teraz do głosu dorwał się mecenas Fizdoń i z werwą nakreślił
niepokalaną sylwetkę oskarżonego Kociorupy, ongiś bojownika o
niepłacenie podatków za sanacji, następnie bohaterskiego speku-
lanta, współautora klęski ekonomicznej hitlerowskich Niemiec, a
wreszcie ostatnio członka wszystkich istniejących w gminie orga-
nizacji społecznych, nie wyłączając Ligi Kobiet, Towarzystwa Pa-
triotycznego "Grunwald" i Klubu Anonimowych Alkoholików, w którym
pijąc bruderszafty nie podawano imion, lecz pseudonimy.
Ponieważ kocur organisty zjadłszy ryby ułożył się do snu w
aktówce sędziego Laluni, więc sala z zainteresowaniem wysłuchała
opinii mgr Barbary Felgi.
- Przynależność do wszystkich organizacji równocześnie -
powiedziała pani psycholog - świadczy o niepoczytalności os-
karżonego, co proszę przyjąć jako okoliczność łagodzącą.
- Przyjąć można - zgodził się po chwili namysłu ataman Je-
fremienko - no przyjąwszy, lepiej go na wsiakij pożarnyj słuczaj
powiesić.
Ta poważna rozbieżność zdań oraz narastający gwar na sali
zbudziły wreszcie sędziego Lalunię.
- Co tu tak śmierdzi? - spytał, pociągając nosem. - Pub-
liczność?
- Też, ale głównie pańskie ryby... - odrzekła protokólantka.
- Racja... - mruknął sędzia, zatrzaskując teczkę wraz ze
śpiącym w jej wnętrzu kotem. - A jak tam nasz procesik? Pan
prokurator już mówił? Pan mecenas także? Przysięgli również? No
więc ja, ogólnie rzecz biorąc, jak zwykle przychylam się do
wniosku pana prokuratora, z tym, że to wszystko jak zazwyczaj z
zawieszeniem na dwa lata. Zgoda? Zgoda! No to idziemy na obiad!
- Gdzie my go powiesimy, szefie? - martwił się Modliszka, gdy
Miziak odpinał go od skazańca.
- Zawieszenie, to nie powieszenie, kapralu - wyjaśnił Miziak.
- Nie? - zdziwił się Modliszka. - To szkoda, że mi pan tego
wcześniej nie powiedział...
Tymczasem sędzia Lalunia mówił z dumą do żony:
- Przesiedziałem wprawdzie całą noc nad przeręblom, ale za to
zobaczysz jaką sztukę złowiłem! - tu sięgnął po teczkę.
- Oj Poldek, ty chyba masz kota na punkcie tych ryb... -
zaśmiała się żona dobrotliwie.
- A mam, a co - zawołał butnie, wytrząsając zdobycz na stół.
- No to idź teraz po szklarza - zarządziła żona, zasłoniwszy
na razie wybite przez kota okno kocem - w nocy ma być trzydzieści
pięć stopni pod zerem.
Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak
|
|