|
Docent Basset - 23.
Karnawał tego roku był wyjątkowo huczny. Bale, rauty, herbatki
tańcujące, włościańskie zabawy i dobroczynne tombole na rzecz
głodującej inteligencji odbywały się to tu, to ówdzie, zaś uko-
ronowaniem tego szału stał się wielki bal, wydany w salonach
szpitala przez panią dyrektorową Jolantę Wygrzmoconą.
Salony te wygospodarowano, wysiedlając tymczasowo pacjentów z
pomieszczeń parterowych na piętro, co przy okazji wywołało miłe
ożywienie, wesoły rozgardiasz i nawiązanie nowych stosunków
międzyludzkich, ponieważ część syfilityków z dermatologii
poukładano na waleta ze świeżo operowanymi klientami chirurgii
urazowej, a pensjonariuszki oddziału ginekologii przemieszano z
ofiarami wylewów mózgowych, z natury nieruchawymi i, dodajmy,
bezbronnymi wobec ekscesów seksualnych, dokonywanych przez
podekscytowane częstym wziernikowaniem pacjentki.
- Admirable, magnifigue! - zawołał marszałek szlachty do pani
Jolanty, całując na powitanie jej starannie wypielęgnowaną dłoń.
- Stworzyłaś tu pani istny pałac z bajki! - dodał, strzepując
popiół z cygara do wyszorowanej lizolem spluwaczki.
- Ach non, non, c'est miserable... - krygowała się gospodyni -
proszę mi lepiej powiedzieć, co tam, panie, w polityce? Czy może
coś nowego wpłynęło do pańskiej laski marszałkowskiej?
- Do laski nic nie wpłynęło - odrzekł kwaśno szlagon - nato-
miast wczoraj rano coś mi wypłynęło...
Te niewczesne wynurzenia przerwał mu na szczęście były podko-
morzy katowicki, zapraszając panią Wygrzmoconą do tańca.
- Tańce będą potem - wyjaśniła adiunktowa - na razie czekamy -
jak towarzysz Kania deszczu - na występy artystyczne.
Jakoż i rzeczywiście, na estradzie zaimprowizowanej ze
zsuniętych razem stołów sekcyjnych wystąpił chór młodzianków im.
Bogusława Kaczyńskiego, wykonując wiązankę pieśni o przyjaźni
między narodami, takich jak "Przylecieli Mongołowie pod zielony
sad", "W malowanej piwnicy tańcowali Chińczycy", "Angliku, An-
gliku, co tam niesiesz w koszyku", "Poszła Karolina do Indiani-
na", a na zakończenie przepiękny szlagier "Kocham cię, Żydzie".
Tymczasem w bufecie wesoło dzwoniły zlewki i probówki,
opróżnione z analiz i mieniące się żywą tęczą różnobarwnych
trunków.
- Za pomyślność drugiego etapu reformy! - wzniósł toast
naczelnik gminy Sylwester Balanga.
- Drugiego... - skrzywił się były minister Podmamuśka, studiu-
jąc umieszczony na probówce z wódką napis: "Urobilina 120 mg.,
gonokoki w normie".
- Wiesz pan, ja nie lubię niczego "drugiego". Weźmy dla
przykładu taką Drugą Rzeczpospolitą, drugi obieg wydawniczy albo
drugą kolejność zimowego odśnieżania, toż to same nieszczęścia...
- Oj, to to! - podtrzymał go psychiatra, dr Cycoń - zwłaszcza
drugi obszar płatniczy nam nie wyszedł...
- To myśmy jemu nie wyszli! - zaśmiał się triumfalnie Balanga.
- Przez to, że nie spłacamy długów, oni już tam jedzą z nędzy
szczury i glisty, jak to było widoczne w filmie "Oto Ameryka".
Jeszcze trochę, a cały ten zachodni bajzel się zawali, zwłaszcza,
że podrzuciliśmy im ministra Krasińskiego jako doradcę do spraw
ekonomii.
- No, to leżą! - ucieszył się Cycoń. W tej chwili orkiestra
zagrała do tańca.
- Patrz pan - mruknął naczelnik - Podkomorzy rusza... Zaraz...
gdzie ja już takie coś słyszałem, że Podkomorzy rusza?
- Pewnie na WUML-u - podsunął mu profesor Różopolański - ale
tamten Podkomorzy podał rękę Zosi.
- A faktycznie... A ten nasz Podkomorzy podał rękę Jolce...
- Opartej o pojemnik, gdzie trzymają stolce - zrymował Różopo-
lański, dodając sarkastycznie:
- Każda epoka ma taki taniec, na jaki sobie zasłużyła. W drugą
parę poszedł docent Basset z przewodniczącą Koła Gospodyń, a w
trzecią lider miejscowego podziemia, dr Wysłodek z mgr Barbarą
Felgą.
- Modliszka, ruszamy za nimi! - zakomenderował sierżant
Miziak, odziany w czarne domino, które zmieniłoby go nie do poz-
nania, gdyby nie nałożony na wierzch pas z kaburą. Kapral Mod-
liszka, przebrany za emerytowaną nauczycielkę rysunków i gim-
nastyki, włączył się posłusznie w korowód, aby podsłuchać i zni-
weczyć ewentualne knowania.
- Co to za kawałek grają? - zainteresował się naczelnik.
- To jest polonez Ogińskiego "Pożeranie Ojczyzny". - "Pogrze-
banie" - sprostował dr Cycoń.
- "Pożegnanie" - sfinalizował profesor Różopolański.
- Wielka mi różnica... - spuentował marszałek szlachty,
spoglądając na okno, do którego dobijał się gwałtownie pokraczny
chochoł, szarpany zimową wichurą.
Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak
|
|