|
Docent Basset - 33.
- Jolanto - powiadomił telefonicznie swoją małżonkę adiunkt
Wygrzmocony - stała się rzecz straszna, przygotuj się na naj-
gorsze!
- Nie denerwuj mnie - wrzasnęła Jolanta - jak masz coś
powiedzieć, to mów, a nie ciągnij jak kura ze spluwaczki!
- Proszę bardzo, chcesz wiedzieć, to wiedz: Basset dostał pro-
fesora.
- Co ty powiesz? A gdzie on go będzie trzymał?
- Tytuł profesora dostał, idiotko! - zawołał adiunkt i rzucił
słuchawkę, bo przyszło mu do głowy, że jeżeli w pionowej hierar-
chii coś drgnęło, to on sam może zostać docentem, lepiej więc
złożyć nowomianowanemu gratulacje.
Tymczasem społeczeństwo gminy, która jeszcze nigdy nie miała
prawdziwego profesora, zorganizowało już spontanicznie
wzruszającą uroczystość.
Przed Bassetem, stojącym na ganku lecznicy, przeciągały liczne
grupy ludności ze sztandarami, hasłami i darami. Pochód otwierał
naczelnik gminy Sylwester Balanga wraz ze swym sekretarzem,
rzecznikiem prasowym sołtysa i resztą personelu. Po złożeniu
gratulacji Balanga przemówił krótko, ale dobitnie, co chwilę
bijąc sam sobie brawo jak szympans w cyrku po udanym numerze.
Następnie naczelnik odczytał depesze gratulacyjne, nadesłane
przez przodujące uczelnie w Szczytnie i Julinku, a także -
omyłkowo - wezwanie do zapłacenia za wywóz szamba, co zostało
również przyjęte owacją, gdyż wszyscy widzowie byli już mniej lub
bardziej pijani. Teraz nadszedł marszałek szlachty w gronie in-
nych karmazynów, takich jak podkomorzy katowicki, miecznik rze-
szowski i były minister Podmamuśka. Marszałek, jako szczytowy pa-
triota i członek "Grunwaldu", był cały w długich butach, wylotach
od kontusza i czapce konfederatce, a także przy szabli ze
złocistym kutasem, na który to widok rozległy się okrzyki: - O,
kutas przy szabli! - co, jakby nie zostało zrozumiane, zawierało
szczerą prawdę.
Jako trzecie szło duchowieństwo, składające się z księdza
Chudzielaka, organisty z kotem, grabarza i księżej gospodyni.
Chudzielak, naoglądawszy się telewizji, ukląkł i ucałował ziemię
przed trybuną, a następnie usiłował kilku najbliższym widzom
podetknąć rękę do pocałowania, ponieważ jednak znany był z dłuba-
nia w nosie, nie znalazł chętnych i tylko wykonał dłonią w powie-
trzu coś pośredniego między błogosławieństwem a Kozakiewiczem,
ze złością dał po karku organiście (a organista kotu), i wszyscy
ustąpili miejsca następnej grupie. Stanowiły ją organa spra-
wiedliwości, prowadzone przez sędziego Lalunię. Obok niego masze-
rował w swej krwawej todze prokurator Pyton Siemiradzki, doma-
gając się co chwilę nawykowo kary śmierci dla wszystkich swoich
dotychczasowych i przyszłych klientów.
Za nim przebiegł truchtem odznaczony medalem "Zasłużonego
Kauzyperdy PRL" mecenas Fizdoń i zaraz pogonił opłotkami na
koniec pochodu, aby jeszcze raz przedefilować jako przewodniczący
PRON-u. Straż tylną organów ścigania stanowili sierżant Miziak z
kapralem Modliszką, obaj w białych strojach, których nadmiar po-
został w magazynach MO po papieskiej wizycie.
- Idzie nasz młody proletariat! - szepnął z dumą Balanga do
Basseta.
Proletariat był młody nie tyle wiekiem co stażem, gdyż rol-
niczy profil gminy nie sprzyjał jego rozwojowi. Stanowili go,
prawdę mówiąc, przetokowy Nagwizdała do złudzenia przypominający
Benjamina Franklina z amerykańskiego banknotu oraz Kaśka Pyzdra,
której popularność bardzo wzrosła od czasu gdy poszły ploty, że
dała sobie wmontować turbinkę inż. Kowalskiego.
Chłopską banderię prowadził działacz ludowy Bonifacy Kant-
Gwizdek, będący we własnym przekonaniu sobowtórem Witosa,
ponieważ mył nogi tylko raz na tydzień. Towarzyszyli mu stary Ko-
ciorupa i bracia Karamazow, specjalizujący się w pędzeniu bimbru
ze spływającego rzeką mazutu, wielkodusznie i gratis dostar-
czanego nam przez braci z południa.
Transparent z napisem "Nauka polska" zwiastował nadejście
niedużej, bo trzyosobowej kolumny, centrum której stanowił ling-
wista prof. Różopolański, a skrzydła adiunkt Wygrzmocony i dyrek-
tor szpitala psychiatrycznego, dr Cycoń, tym razem w polowym sur-
ducie z gwiazdą Legii Honorowej i z dwoma swoimi pacjentami prze-
branymi za mameluków, co zdawało się bardzo im odpowiadać.
Po nauce nadeszła kultura w postaci członkini rzeczywistej
odrodzonego ZLP, pisarki Rozamundy Kociorodek. Ta ongiś ludowa, a
dziś już profesjonalna literatka, odczytała przed Bassetem swe
najnowsze opowiadanie "Jak Kuba SS-mana w konia zrobił",
wywołując głośny aplauz pozostawionego tu omyłkowo od stanu wo-
jennego komisarza, majora Kabury.
Pochód kończyły struktury opozycji legalnej pod wodzą Osipa
Anegdotycza Jefremienki i nielegalnej w osobach magister Barbary
Felgi i doktora Wysłodka oraz grupa sportowa, a mianowicie Żeński
Klub Cyklistyki Bezsiodełkowej pod kierunkiem Simony Basset. Bar-
wna ta drużyna przemknęła anglezując na swoich rowerach jak
szwoleżerowie przy wyciągniętym kłusie i zniknęła na tle za-
chodzącego słońca.
Ponieważ zaś takie słońce to również wymarzone tło dla napisów
końcowych, więc i my kończymy w tym miejscu swą opowieść, po-
zostawiając jej bohaterów w chwili, gdy przezwyciężywszy wraz z
całym krajem przejściowe trudności, mają już wyraźnie z górki.
Jednocześnie pragniemy przeprosić naszych Czytelników, jeśli
niechcący uraziliśmy Ich uczucia zbytnią ascezą naszych opisów,
pruderyjnym być może unikaniem drastyczności, przesadną wyt-
wornością języka, a także zbytnim idealizowaniem występujących tu
postaci i ich charakterów.
Ale cóż, tacy już jesteśmy.
Bo choć nas męczyli i w dupę bili,
Wzorem nam Dobraczynski, nie zaś Pitigrilli*
* Rozamunda Kociorodek Apotheosis cum figuris, op. cit. T. II,
str. 49, Wyd. Doln. 1988
Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak
|
|