[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


   Docent Basset - 12.

   Lecznica  psychiatryczna  doktora  Cyconia od lat cieszyła się
zasłużoną sławą. Tu kurowały się i odpoczywały  ofiary  kolejnych
eksperymentów  ekonomicznych, ciągłych reform systemu szkolnego i
zmieniających się kilka razy w  roku  przepisów  podatkowych  dla
rzemiosła. Tu również znajdowali bezpieczny azyl i wygodny kaftan
bezpieczeństwa bohaterowie pokazowych  procesów.  Gdy  w  trakcie
rozprawy  podsądny  zaczynał zjadać własny krawat, robił głośno w
majtki lub nieoczekiwanie przyznawał się do winy - wiadomo  było,
że  zostanie  uznany  za  niepoczytalnego  i po krótkim pobycie w
szpitalu wyjdzie  na  wolność,  aby  rozejrzeć  się  za  kolejnym
odpowiedzialnym  stanowiskiem. Nieustanny przepływ przez lecznicę
różnych znaczących w gminie osób spowodował,  iż  stała  się  ona
jakby  kuźnią  kadr  i  giełdą  dobrych  posad, a także kreatorką
postaw społecznych i obyczajów, spełniając rolę  zarazem  i  Cam-
bridge,  i  Oxfordu,  z  dodatkiem  Yale  w  drzwiach luksusowych
szałówek.  Umieszczony  w  tym  ekskluzywnym  zakładzie   znachor
Wałkoński, ulegając wrodzonemu sobie popędowi do czynienia dobra,
usiłował przyjść z pomocą innym pacjentom i już wkrótce  osiągnął
zdumiewające  rezultaty.  Między  innymi  udało  mu  się wyleczyć
pewnego byłego dyrektora  departamentu,  który  w  sierpniu  1980
próbował uciec z kraju, w którym to celu poszukiwał bezskutecznie
granicy polsko-rumuńskiej, powołując się na precedensy z września
1939.  Ustawiwszy  nieszczęsnego  idiotę  przed  aktualną  mapą i
przykazawszy  szeroko  otworzyć  oczy,   znachor   przywalił   mu
następnie  po łbie nogą od łóżka, owiniętą humanitarnie w ciepłe,
szpitalne kalesony. Skutkiem wstrząsu mapa zakodowała  się  przy-
puszczalnie  w  umyśle pacjenta, gdyż odzyskawszy świadomość stał
się on gorącym zwolennikiem nienaruszalności granic w  powojennej
Europie,  i  jako  taki  został  wypisany  ze szpitala z diagnozą
lekkiego kretynizmu i zaleceniem pracy państwowej na pół etatu.
   Przybycie Simony Basset zmąciło sielankowy nastrój. Ta młoda i
piękna,  ale  do  szpiku  kości  zepsuta istota, bywalczyni wielu
więzień, aresztów i odwykówek, w dodatku ćpunka  i  alkoholiczka,
zdawała się wydzielać jakąś emanację zgnilizny i rozpusty, której
nie mogli  się  oprzeć  nawet  prostolinijni  i  zdrowi  moralnie
członkowie   miejscowego   koła  ZSMP,  grupującego  co  bardziej
świadomych pielęgniarzy.
   - Koleś, kopsnij szluga! - zwróciła się ordynarną grypserą  do
jednego z nich, przechodzącego właśnie korytarzem.
   - Mówiłaś coś do mnie, koleżanko? - spytał grzecznie ów młody,
schludny człowiek, będący nadzieją organizacji.
   - Nie kucaj, kindybale - kontynuowała zepsuta panienka  -  jak
odgaruję pajdę, to damy z glana przez lipko i zajaramy trawkę bez
obciachu!
   Te kwiaty zła, trafiwszy  na  żyzną  choć  naiwną  glebę,  już
wkrótce  rozkrzewiły się bujnie, zarażając swym trującym aromatem
spokojną dotychczas lecznicę.
   - Szufla, kolesie! - zwrócił się kilka dni później do  zgroma-
dzonych  lekarzy dr Cycoń. - Nie będę ukrywał, że kitramy w sama-
rę,  gdyż  herbatnicy jorgają na zastawkę. Proszę wklepać bez ob-
ciachu, co z juchtem?
   - Przybastować by dziekankę! - pisnęła mgr Felga.
   -  Akurat! - oburzył się dr Wysłodek - a szamunek bez glejtu w
szamkę na cwelu do rakiety nie śmignie!
   - Zaprotokołować wszystko - zarządził dr Cycoń. -
   Jeden gryps wysłać do komitetu, a drugi do Wydziału Zdrowia  i
atanda bez kitu!
   Co  gorsza,  opuszczający  szpital ozdrowieńcy zaczęli zarażać
niebawem grypserą całą gminę. Gdy więc jeden z  miejscowych  dos-
tojników oświadczył w wywiadzie telewizyjnym, że skup rzepaku ob-
cyndalamy bez przyprawki do cugu na samarę, zaś ksiądz Chudzielak
zalecił  wiernym nawijanie litanii zamiast garownictwa, grożącego
niewątpliwie sankcją piekielną, wówczas dopiero zorientowano się,
że  sytuacja  jest  krytyczna,  że  zło szerzy się ze szpitala, a
źródłem tego zła jest rozpustna Simona Basset. Ponieważ zaś  nikt
z  lekarzy  nie  był  w  stanie uleczyć jej plugawego języka, zaś
wezwani pospiesznie poloniści albo staczali się  na  dno  upadku,
albo  też  opuszczali  lecznicę w popłochu - postanowiono chwycić
się ostatniej deski ratunku, a deską tą  był  oczywiście  znachor
Jan Wałkoński. Obiecawszy mu więc wolność, premię  i  tytuł  psy-
chiatry honoris causa, wepchnięto broniącego się rozpaczliwie  do
celi ohydnej Simony.

Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]