[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


   Docent Basset - 15.

   Jan  Wałkoński  zorientowawszy się, iż jest docentem Bassetem,
nie zrezygnował bynajmniej ze swej  znachorskiej  działalności  i
nie  pchał  się  z  powrotem  na  opuszczone  ongiś  stanowisko w
lecznictwie stołecznym. Wprost  przeciwnie,  zaczął  rozbudowywać
swój  prowizoryczny  szpitalik  w obejściu Kociorupy, przyuczając
przy okazji do zawodu nawróconą Simonę, która  chętnie  weszła  w
rolę  siostry  miłosierdzia,  chociaż na razie nie odróżniała cy-
janku od rumianku, a spirali antykoncepcyjnej od spirali zbrojeń.
Basset cierpliwie tłumaczył córce zawiłości sztuki medycznej:
   -  Kiedy chory woła "siostro, kaczkę", to nie należy mu wtykać
pod kołdrę ptaka, tylko taki nocnik z rurką.
   "Nocnik, nie ptaka" - zapisała pilna Simona w notesiku.
   - Bardzo dobrze - pochwalił ojciec - a jeżeli jest  to  ciężko
chory, to należy mu nawet przytrzymać.
   - Nocnik? - spytała Simona.
   -  Nie,  ptaka... - wyjaśnił oględnie Basset. "Ptaka, nie noc-
nik" - zapisała znowu Simona. Łatwo pojąć, do  jakich  nieporozu-
mień  i  drastyczności dochodziło czasem w lecznicy, ale charyzma
znachora i ciche posłannictwo jego córki sprawiały, że  nikt  nie
sarkał,  choćby  nawet  omyłkowo  zamiast tlenu z butli podano mu
propan-butan,  albo  i  acetylen.  Dymisjonowani  dostojnicy,   w
których obfitowała gmina, wymagali szczególnie troskliwej opieki,
byli bowiem ogromnie znerwicowani, pełni  kompleksów,  zawiści  i
nieutulonej tęsknoty za latami swej potęgi. Basset z konieczności
stawał się nie raz ich spowiednikiem, a niekiedy za jego  pośred-
nictwem  próbowano  przekazać  dobre  rady  i  przestrogi  osobom
będącym aktualnie u władzy.
   - Panie doktorze - błagał pewien stary i zasłużony dogmatyk  -
zadzwoń pan do Albina, że póki czas należy zewrzeć szeregi...
   -  Oczywiście,  że  należy  zewrzeć szeregi - potakiwał dobro-
dusznie docent - ale na razie może pan spróbuje zewrzeć pośladki,
bo prześcieradła nam się kończą.
   Na  sąsiednim łóżku histeryzował młody idol piosenki rockowej,
który zaprzepaścił piękną karierę ulegając w  czasie  plenerowego
koncertu  atakowi ekshibicjonizmu, czym wywołał nagonkę na samego
siebie w prasie, radiu i telewizji.
   - I co z tego, Jasiu? - perswadowała mu Simona. - Czy przez to
gorzej śpiewasz?
   -  Śpiewam lepiej! - zaperzył się idol - ale publiczność żąda,
żebym powtarzał ten numer na każdym koncercie, a ja mam obie ręce
zajęte gitarą!
   Proboszcz  Chudzielak  kosym  okiem  spoglądał  na Bassetowską
przychodnię, gdyż od czasu jej powstania ilość pogrzebów niezwyk-
le  zmalała,  chociaż  szef  konkurencyjnej  placówki, adiunkt dr
Wygrzmocony starał się jak umiał. Księdza pocieszyła trochę  msza
dziękczynna  za  odwołanie  ministra  Nieckarza,  zakupiona przez
miejscowe rzemiosło, a co do adiunkta, to ślepy los,  ten  wielki
ironista,  oderwał  go od spraw zawodowych, ingerując brutalnie w
jego życie rodzinne - oto piękna pani Jolanta  Wygrzmocona  nagle
zaniemogła, a wszystkie badania, analizy i prześwietlenia wskazy-
wały na istnienie w jej subtelnym organizmie groźnego wrzodu dwu-
nastnicy.
   - Przyrzeknij mi - prosiła męża - że gdy umrę, a ty znajdziesz
sobie  inną  kobietę, to nie pozwolisz jej chodzić w  moich  suk-
niach...
   -  Ale  co  ty wygadujesz, kotuś - żachnął się w roztargnieniu
adiunkt - ta żeż ona jest całkiem inaczej zbudowana... Tfu, co ja
wygaduję?! - zawołał. - Dlaczego masz umierać, wytnę ci ten wrzód
i będziesz jak nowa!
   - O, co to, to nie! - krzyknęła chora. - Nie waż się  na  mnie
eksperymentować,  jak  Piekarski na mękach! Jeżeli ktoś może mnie
ocalić, to tylko Basset!
   - Ależ żabciu - wił się adiunkt - przecież wiesz, że ja z  nim
nie rozmawiam...
   -  To  porozmawiaj jak Polak z Polakiem! - wrzasnęła żabcia. -
Zapłać mu, obiecaj, błagaj! Przecież coś mi jesteś winien za  to,
że umożliwiłam ci karierę i stanęłam przed tobą otworem!
   Tak  więc  doktor Wygrzmocony jak niepyszny poszedł prosić do-
centa o ratunek dla żony.
   - Niestety tatusia nie ma - poinformowała go Simona,  szarpiąc
stary dren, który jakoś nie chciał wyjść z jamy brzusznej pacjen-
ta. - Tatuś  pisze  teraz  podręcznik  dla  wiejskich  lekarzy  i
poszedł  się naradzić w sprawie języka z panem profesorem Różopo-
lańskim.

Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]