[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


   Docent Basset - 30.

   -  Panie  docencie,  musimy oddać do gminy dwadzieścia procent
naszych telefonów! - oznajmił stary Kociorupa, wróciwszy z kolej-
nej odprawy.
   -  To nie tak, panie Kociorupa - zaśmiał się Basset - wytyczne
mówią o zwolnieniu dwudziestu procent wiceministrów, a także pos-
tulują  oddanie zbytecznych telefonów i niedociążonych samochodów
służbowych. A ponieważ nie mamy ani wiceministra, ani samochodu i
tylko jeden telefon, więc nas to nie dotyczy.
   -  Ja bym jednak coś oddał - upierał się doświadczony wieśniak
- inaczej podpadnie pan władzom i przy najbliższej okazji  zrobią
z pana wichrzyciela, albo i Rurarza.
   -  Może  i  ma  pan  rację... - zaniepokoił się docent - chyba
pójdę zbadać rzecz na miejscu...
   W gminie huczało jak w  ulu.  Przywykłe  do  ślepego  posłuchu
kadry  administracyjno-przemysłowe  zwoziły  na przyczepach stosy
telefonów, nieraz brutalnie wyrwanych z sieci  wraz  z  kawałkami
ściany, wiedząc  dobrze,  że  kto pierwszy ten lepszy, a od szyb-
kości lizania zależy zarówno  zadowolenie  lizaka,  jak i pomyśl-
ność lizusa.
   Opodal stały w rzędach samochody, których pozbyto się  błyska-
wicznie wraz z  kierowcami, nie  dając  się  tym  ostatnim  nawet
spakować. Dopiero teraz lamentujące żony przybiegały z węzełkami,
ale zostały zatrzymane w  pewnym  oddaleniu  przez  kaprala  Mod-
liszkę,  uzbrojonego  stosownie do okoliczności w 46 mm granatnik
wz. 36 i w henn, skutkiem nadmiaru dyscypliny tak mocno  podpięty
pod  brodę,  że jego właściciel mógł mówić tylko przez zaciśnięte
zęby.
   - Zbzgzzzzd! - rozkazał Modliszka.
   - Ło moje bidocki! - rozdarła  się  umierająca  babcia  Pimpu-
siowa,  która  kolejny  raz  przerwała  nudną agonię i przybiegła
zobaczyć co się dzieje. - A dokąd was teraz powloką? Znowu na Za-
olzie, czy tyz na Berlin?
   -  Nie  wiadomo,  babciu - odrzekł kierowca GS-u, człowiek by-
wały, na wszelki wypadek upychając pod siedzeniem wozu fufajkę  i
walonki  -  teraz  wokoło sami przyjaciele, więc chyba uderzym na
Szweda!
   Wtem  od  PRG-owskich  nieużytków  odezwał  się  jakiś  łomot,
następnie  ogłuszający  gwizd,  a w końcu spory pociąg, jadący na
przełaj mimo braku szyn. Cały ten skład zahamował  przed  naczel-
nikiem  gminy,  a  z  parowozu  wyskoczył przetokowy Nagwizdała z
natchnioną twarzą Benjamina Franklina i zameldował żarliwie:
   - Obywatelu Balanga,  zgłaszam  nadliczbowy  pociąg,  wygospo-
darowany przez załogę naszej stacji!
   -  Ku chwale ojczyzny... - odparł Balanga trochę niepewnie, bo
wytyczne jakoś milczały na temat oddawania zbędnych pociągów.
   - Jak żeście to wykombinowali? - spytał.
   - A po prostu! - wyjaśnił zuchwale Nagwizdała. -  Bo  to  mało
wagonów  odrywa  się  po  drodze  i  zostaje  na torach? To żeśmy
kupowali jeden z drugim, aż i wyszedł pociąg, nawet z pasażerami!
   Tymczasem  nadbiegł  leśniczy Bazyli Dwurura i podzielił się z
aktywem swoją troską:
   - Nie wiem, co mam zrobić.  Jak  w  telewizorze  ogłosili,  że
dwadzieścia  procent wiceministrów ma ulec zwolnieniu, to nie wy-
jaśnili którzy to mają być wiceministrowie, więc wszyscy wpadli w
panikę, wzięli zaległe urlopy albo zwolnienia lekarskie i nawiali
do lasu. Strach tam teraz wejść, bo nie zrobisz i trzech  kroków,
żeby  nie  nadepnąć na wiceministra, nierzadko z dupą. Paśniki do
cna wyżarte, runo leśne wytarte aż  do  grzybni,  a  wczoraj  pod
wieczór ktoś zgwałcił sarnę Balbinę.
   -  No,  nie składajcie wszystkiego na towarzyszy z centrali! -
oburzył się naczelnik. - Sarnę mógł zgwałcić lis Medard...
   - W żadnym razie - zawołał leśniczy -  Medard  owszem,  kiedyś
próbował, ale wyszło, że lis nie może z sarną. To musiało być coś
większego...
   - A gdzie to, powiadacie, gwałcą? - zainteresowała się konają-
ca babcia Pimpusiowa.
   -  Na  Czarcim Uroczysku, ale niech babcia uważa, bo po drodze
Czerwone Bagno i można się utopić... - wytłumaczył życzliwie Dwu-
rura, a zwróciwszy się do naczelnika dodał:
   - Być może, że ten gwałt to robota szympansów...
   - Jak to? Szympansy też u nas w lesie żyją?
   - Rzecz jasna. Przecież każdy minister ma swego  goryla, wice-
minister  natomiast ma tylko szympansa, który go pilnuje i obsta-
wia.  Gdy  wiceministrowie  wywiali  do  lasu,  wierne  szympansy
podążyły w ślad za nimi i teraz całe ich stada siedzą na drzewach
i bawią się ogonami. O, ojciec Chudzielak... pochwalony...
   -  Na  wieki  -  odpowiedział lakonicznie duszpasterz, a potem
oświadczył z fałszywą skromnością: - I ja też chciałem się  przy-
czynić  do  akcji oszczędzania, więc zastanawiałem się z czego by
tu zrezygnować...
   - Z telefonu albo z samochodu! - podpowiedział kapłanowi  Dwu-
rura.
   - Wiem - odrzekł cierpko Chudzielak - ale to są moje narzędzia
pracy. Jak ktoś do mnie zadzwoni po ostatnią posługę,  to  siadam
do wozu, jadę, namaszczam i jeszcze zdążę na panią Gucę!
   - No to co ksiądz przywiózł? - spytał Balanga.
   - Swoją gospodynię - szepnął kapłan - jest już trochę zdekapi-
talizowana, ale te samochody  coście  oddali,  to  też  nie  Mit-
subishi...

Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]