|
Docent Basset - 30.
- Panie docencie, musimy oddać do gminy dwadzieścia procent
naszych telefonów! - oznajmił stary Kociorupa, wróciwszy z kolej-
nej odprawy.
- To nie tak, panie Kociorupa - zaśmiał się Basset - wytyczne
mówią o zwolnieniu dwudziestu procent wiceministrów, a także pos-
tulują oddanie zbytecznych telefonów i niedociążonych samochodów
służbowych. A ponieważ nie mamy ani wiceministra, ani samochodu i
tylko jeden telefon, więc nas to nie dotyczy.
- Ja bym jednak coś oddał - upierał się doświadczony wieśniak
- inaczej podpadnie pan władzom i przy najbliższej okazji zrobią
z pana wichrzyciela, albo i Rurarza.
- Może i ma pan rację... - zaniepokoił się docent - chyba
pójdę zbadać rzecz na miejscu...
W gminie huczało jak w ulu. Przywykłe do ślepego posłuchu
kadry administracyjno-przemysłowe zwoziły na przyczepach stosy
telefonów, nieraz brutalnie wyrwanych z sieci wraz z kawałkami
ściany, wiedząc dobrze, że kto pierwszy ten lepszy, a od szyb-
kości lizania zależy zarówno zadowolenie lizaka, jak i pomyśl-
ność lizusa.
Opodal stały w rzędach samochody, których pozbyto się błyska-
wicznie wraz z kierowcami, nie dając się tym ostatnim nawet
spakować. Dopiero teraz lamentujące żony przybiegały z węzełkami,
ale zostały zatrzymane w pewnym oddaleniu przez kaprala Mod-
liszkę, uzbrojonego stosownie do okoliczności w 46 mm granatnik
wz. 36 i w henn, skutkiem nadmiaru dyscypliny tak mocno podpięty
pod brodę, że jego właściciel mógł mówić tylko przez zaciśnięte
zęby.
- Zbzgzzzzd! - rozkazał Modliszka.
- Ło moje bidocki! - rozdarła się umierająca babcia Pimpu-
siowa, która kolejny raz przerwała nudną agonię i przybiegła
zobaczyć co się dzieje. - A dokąd was teraz powloką? Znowu na Za-
olzie, czy tyz na Berlin?
- Nie wiadomo, babciu - odrzekł kierowca GS-u, człowiek by-
wały, na wszelki wypadek upychając pod siedzeniem wozu fufajkę i
walonki - teraz wokoło sami przyjaciele, więc chyba uderzym na
Szweda!
Wtem od PRG-owskich nieużytków odezwał się jakiś łomot,
następnie ogłuszający gwizd, a w końcu spory pociąg, jadący na
przełaj mimo braku szyn. Cały ten skład zahamował przed naczel-
nikiem gminy, a z parowozu wyskoczył przetokowy Nagwizdała z
natchnioną twarzą Benjamina Franklina i zameldował żarliwie:
- Obywatelu Balanga, zgłaszam nadliczbowy pociąg, wygospo-
darowany przez załogę naszej stacji!
- Ku chwale ojczyzny... - odparł Balanga trochę niepewnie, bo
wytyczne jakoś milczały na temat oddawania zbędnych pociągów.
- Jak żeście to wykombinowali? - spytał.
- A po prostu! - wyjaśnił zuchwale Nagwizdała. - Bo to mało
wagonów odrywa się po drodze i zostaje na torach? To żeśmy
kupowali jeden z drugim, aż i wyszedł pociąg, nawet z pasażerami!
Tymczasem nadbiegł leśniczy Bazyli Dwurura i podzielił się z
aktywem swoją troską:
- Nie wiem, co mam zrobić. Jak w telewizorze ogłosili, że
dwadzieścia procent wiceministrów ma ulec zwolnieniu, to nie wy-
jaśnili którzy to mają być wiceministrowie, więc wszyscy wpadli w
panikę, wzięli zaległe urlopy albo zwolnienia lekarskie i nawiali
do lasu. Strach tam teraz wejść, bo nie zrobisz i trzech kroków,
żeby nie nadepnąć na wiceministra, nierzadko z dupą. Paśniki do
cna wyżarte, runo leśne wytarte aż do grzybni, a wczoraj pod
wieczór ktoś zgwałcił sarnę Balbinę.
- No, nie składajcie wszystkiego na towarzyszy z centrali! -
oburzył się naczelnik. - Sarnę mógł zgwałcić lis Medard...
- W żadnym razie - zawołał leśniczy - Medard owszem, kiedyś
próbował, ale wyszło, że lis nie może z sarną. To musiało być coś
większego...
- A gdzie to, powiadacie, gwałcą? - zainteresowała się konają-
ca babcia Pimpusiowa.
- Na Czarcim Uroczysku, ale niech babcia uważa, bo po drodze
Czerwone Bagno i można się utopić... - wytłumaczył życzliwie Dwu-
rura, a zwróciwszy się do naczelnika dodał:
- Być może, że ten gwałt to robota szympansów...
- Jak to? Szympansy też u nas w lesie żyją?
- Rzecz jasna. Przecież każdy minister ma swego goryla, wice-
minister natomiast ma tylko szympansa, który go pilnuje i obsta-
wia. Gdy wiceministrowie wywiali do lasu, wierne szympansy
podążyły w ślad za nimi i teraz całe ich stada siedzą na drzewach
i bawią się ogonami. O, ojciec Chudzielak... pochwalony...
- Na wieki - odpowiedział lakonicznie duszpasterz, a potem
oświadczył z fałszywą skromnością: - I ja też chciałem się przy-
czynić do akcji oszczędzania, więc zastanawiałem się z czego by
tu zrezygnować...
- Z telefonu albo z samochodu! - podpowiedział kapłanowi Dwu-
rura.
- Wiem - odrzekł cierpko Chudzielak - ale to są moje narzędzia
pracy. Jak ktoś do mnie zadzwoni po ostatnią posługę, to siadam
do wozu, jadę, namaszczam i jeszcze zdążę na panią Gucę!
- No to co ksiądz przywiózł? - spytał Balanga.
- Swoją gospodynię - szepnął kapłan - jest już trochę zdekapi-
talizowana, ale te samochody coście oddali, to też nie Mit-
subishi...
Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak
|
|