[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


   Docent Basset - 9.

   Adiunkt  Wygrzmocony gryzł palce w bezsilnej wściekłości. Jego
akcja, mająca na celu eliminację kłopotliwego konkurenta, spaliła
na panewce. Znachor Wałkoński z dnia na dzień zyskiwał na znacze-
niu, leczył dostojników już nie tylko gminnych, ale  i  wojewódz-
kich,  stając  się  dla  Wygrzmoconego nieosiągalnym obiektem za-
wodowej nienawiści.
   Piękna pani Jolanta dolewała oliwy do ognia:
   - Ach, ty fujaro - mówiła - ty ofermo życiowa, ty flimono zag-
wazdrana!  Byle  znachor zabrał ci całą praktykę, jak diabłu oga-
rek. W domu bieda i głód, aż mnie w dołku ssie, jak kruk krukowi,
a  przecież przy każdym innym mężu mogłabym mieć te wszystkie bo-
gactwa! - Tu wskazała dramatycznym ruchem usytuowany  naprzeciwko
ich   mieszkania   Gminny  Dom  Towarowy,  na  wystawach  którego
piętrzyły się łańcuchy dla krów, odkurzacze dla młodych małżeństw
i  - wprowadzone ostatnio - prezerwatywy wielokrotnego użytku dla
starych konkubinatów. - Temu Wałkońskiemu  całkiem  się  we  łbie
przewróciło  - ciągnęła, nie biorąc pod uwagę, że mąż bliski jest
zawału. - Ty wiesz, że on odmówił wyjazdu za granicę?
   - To zależy za którą granicę... - mruknął sceptycznie adiunkt.
   - Za afrykańską! Ten wyleczony Murzyn zaproponował mu kontrakt
dolarowy w Gugumayaya, a Wałkoński mu na to  pokazał,  gdzie  się
zgina dziób pingwina. Tak, tak, niedaleko pada jajo mądrzejsze od
kury!
   - Dolarowy kontrakt... odmówił... chyba pijany albo  wariat  -
mówił  sam  do  siebie  Wygrzmocony  - wariat, na pewno wariat! A
jeżeli wariat, to już ja go dostanę!
   I trzasnąwszy drzwiami  pobiegł  załatwić  żółte  papiery  dla
konkurencji. Poszło to łatwiej niż przypuszczał, ponieważ nikt we
wrogim obozie nie oczekiwał ataku z tej właśnie strony. Ordynator
szpitala psychiatrycznego im. prof. Krasińskiego, doktor hab. Se-
bastian  Cycoń  natychmiast  wysłał  karetkę,  która  na  sygnale
dostarczyła  związanego  znachora  i  postawiła  go przed komisją
lekarską.
   - Dzień dobly, panie Wałkoński! -  zawołał  dr  Cycoń,  mający
zwyczaj wylewnego witania swoich pacjentów, aby ich ośmielić.
   - Co tam nowego? Kuku na muniu? Do Aflyki nie pojechała za du-
larki, fiksum dyrdum?
   - A nie - odrzekł stanowczo delikwent - i nie pojadę, bo tu mi
dobrze w kraju rodzinnym!
   "Wariat"  -  zapisali  jednocześnie  dwaj pozostali członkowie
komisji, psychiatra dr Wysłodek i psycholog mgr Barbara Felga.
   - Czy pacjent nie onanizował się swego czasu dzieckiem  w  ko-
lebce? - spytał  dr  Cycoń, obarczony predylekcją do górnolotnych
wyrażeń, zapożyczonych z literatury.
   - Dzieckiem nigdy - odparł  prostodusznie  Wałkoński  -  tylko
misiem albo ręką.
   -  A  czy  pacjentowi  nie śnią się czasami stosunki analne? -
indagowała mgr Felga, cała czerwona ze wstydu,  bo  jej  stosunki
analne śniły się średnio cztery razy w ciągu nocy.
   -  Nigdy!  - uderzył się w piersi znachor. - Za to czasem śnią
mi się stosunki bilateralne z Kubą.  "Zboczeniec"  -  zapisał  dr
Wysłodek.
   -  Kończmy  - szepnął mu do ucha dr Cycoń - bo czas leci, a ja
muszę być o szóstej pod Borodinem... Tfu, co ja gadam? Pod kinem!
-  i zdenerwowany wsadził jedną dłoń za surdut, a palcami drugiej
zaczął bębnić po stole, dmuchając jednocześnie  w  charakterysty-
czny kosmyk włosów opadający mu na czoło.
   -  No  cóż - podsumował dr Wysłodek - chyba zatrzymamy pana na
jakiś czas, panie Wałkoński.
   - Dostanie pan cieplutką celę - informowała życzliwie mgr Fel-
ga  -  i  może  pan brać udział w zajęciach plastycznych, a nawet
sportowych... Nie wiem, czy pan wie, że w naszym  kraju  istnieje
liga  drużyn  piłkarskich  przy poszczególnych zakładach psychia-
trycznych.  O,  nawet  dziś  KS  "Psychopata"  Gliwice   gra   ze
"Schizofrenikiem" Poznań...
   - Możecie mnie zatrzymać - powiedział znachor z flegmą, nabytą
podczas wielogodzinnej kontemplacji dziejów rodu Palliserów - ale
uprzedzam,  że  przy  najbliższej  okazji  poskarżę  się  swojemu
posłowi.
   - Komu pan się poskarży? - krzyknęła z przerażeniem mgr Felga.
   -  Swojemu posłowi oczywiście - odrzekł z godnością Wałkoński.
   - To przesądza sprawę. Idiota. Pojedyncza cela, zimne  okłady,
elektrowstrząsy i szpryca z towotu! - zaordynował dr Cycoń i por-
wawszy z wieszaka trójgraniasty kapelusz, opuścił gabinet.

Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]