|
Docent Basset - 14.
Pojednaniu Simony z ojcem towarzyszyło wiele dziwnych znaków
na niebie i na ziemi. Oto nad kombinatem rolnym Grzdypućki ukazał
się pies ognisty dupczący reformę gospodarczą. Zaraz potem eks-
plodował kocioł tamtejszej gorzelni, a powstały przy tym wszędo-
bylski obłok spirytusowy wędrował nad gminą, wprawiając jej
mieszkańców w stan bezpłatnej euforii i skłaniając do podejmowa-
nia licznych czynów produkcyjnych, fundowania pomników, a
zwłaszcza ogłaszania apeli. I tak na przykład, młode sprzątaczki
wystosowały apel do młodzieży świata, żeby nie szczać po bramach,
ale nie mogły go wysłać wskutek braku adresu i kodu, wymaganego
przy przesyłkach poleconych.
Natomiast sołtys wsi Kociomruczki usiłował przesłać sekreta-
rzowi generalnemu ONZ swoje posłanie i nawet zaniósł je osobiście
do ekspedycji towarowej PKS-u, gdzie jednakowoż odmówiono
przyjęcia pod pretekstem, że posłanie śmierdzi i żeby najpierw
zmienił bieliznę pościelową, czego żadną miarą nie mógł dokonać
wobec braku tejże na rynku. Wszystkie te niepowodzenia nie
zdołały osłabić atmosfery ogólnej aktywności i wzajemnej życzli-
wości, która zaowocowała wreszcie publiczną dyskusją w remizie
strażackiej na temat "Czy katolicy mogą budować socjalizm?",
wzorowaną na podobnej imprezie, zorganizowanej swego czasu w
telewizji przez profesora Ozdowskiego,
Ludność zjawiła się tłumnie, ponieważ wiatr zerwał połowę
afisza z nazwiskiem profesora, co niektórzy zrozumieli jako za-
powiedź przyjazdu dr Ozdy, mającego rzekomo pokazywać Broniarka.
Obrady zagaił prezes Towarzystwa Kultury Laickiej, były
działacz PSL-u, Bonifacy Kant-Gwizdek, który utracił wiarę
jeszcze w 1947, kiedy to wicepremier Mikołajczyk wypchnął go z
kufra dyplomatycznego ambasady Stanów Zjednoczonych, argumen-
tując, że zamiast niego musi zabrać na tułaczkę szczoteczkę do
zębów, garść ziemi rodzinnej i kota, którego otrzymał rzekomo od
Witosa.
Na postawione przez prezesa Kant-Gwizdka pryncypialne pytanie,
czy katolicy mogą budować socjalizm, pierwszy zgłosił się ksiądz
proboszcz Chudzielak i oświadczył, że owszem, mogą, ale jak
skończą budować kościół. Na sarkastyczną uwagę Miziaka, że więcej
kościołów już się w gminie nie zmieści, Chudzielak usiłował rzu-
cić na sierżanta klątwę, ale dwukrotnie nie trafiwszy, schował
się czerwony ze wstydu na ławach legalnej opozycji, reprezen-
towanej przez PAX, PFAZ i białego emigranta z lat dwudziestych,
atamana Osipa Anegdotycza Jefremienkę.
Tymczasem na mównicę wdarł się adiunkt, dr Wygrzmocony i chcąc
podreperować swą nadwyrężoną ostatnio reputację, zgłosił
zobowiązanie uruchomienia przy swym szpitalu Zakładu Przerobu
Odpadów Poamputacyjnych im. Wincentego Kadłubka. Nagrodzono go
grzecznościowymi oklaskami i powrócono do głównego nurtu
dyskusji.
Kolejny mówca, przewodniczący PRON-u, mecenas Fizdoń wygłosił
opinię, że katolicy mogą owszem budować socjalizm, ale coś im się
jakby nie chce, na co katolicy odpowiedzieli gremialnie, że
chcieliby, ale właśnie wczoraj polecono im budować wzajemne za-
ufanie, więc na razie nie mają czasu, a poza tym nie mają z cze-
go.
Po deklaracji dowódcy miejscowej jednostki saperów im.
Sowińskiego w okopach Woli, że wybuduje piętnaście następnych
mostów, obrady zakończono i zaparafowano protokół, z którego
wynikało jednoznacznie, iż:
po pierwsze - jeżeli katolicy chcą budować socjalizm, to
proszę bardzo;
po drugie - wykluczające się nawzajem światopoglądy nie wyk-
luczają wyjścia z kryzysu;
po trzecie - o ile towarzysz Sowiński w okopach woli, to nie
należy mu w tym przeszkadzać;
po czwarte - popieramy walkę prof. Kowalskiego z faktami, a
bramy piekielne nie przemogą go.
Wreszcie nastąpiła część artystyczna spotkania. Poetka ludowa
Rozmunda Kociorodek odczytała swój poemat na cześć załogi Gminnej
Zbiornicy Złomu, zaczynający się od słów:
- Kolektyw zwarty i przyjazny,
My ręka w rękę, goleń, w goleń,
Zostanie po nas złom żelazny
i głuchy, drwiący śmiech pokoleń...
- na podstawie którego to utworu została natychmiast przyjęta
do odrodzonego Związku Literatów Polskich. Na zakończenie chór
Anonimowych Alkoholików odśpiewał pouczającą piosenkę o skutkach
pijaństwa:
- Padł Bartosz wśród drogi, obcięto mu nogi,
Zbudził się pojutrze, a tu nogi krótsze, oj dana...
- Oj dana... - powtórzyło echo i zamilkło, chociaż przed wojną
potrafiło powtarzać do czterech, a gdy dziedziczka we dworze
zaśpiewała, to i do ośmiu razy.
Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak
|
|