|
Docent Basset - 6.
Jak gmina długa i szeroka, wszędy z szybkością wiatru rozeszła
się wieść o niezwykłych talentach wolnego najmity, żyjącego na
łaskawym chlebie w Kociorupowym obejściu.
Z podziwem i nadzieją opowiadano sobie, jak to przygłup
Wałkoński wyskrobał Kaśkę Pyzdrzankę tak galanto i błyskawicznie,
że tuż po zabiegu dziewucha o własnych siłach uciekła w jedną
stronę, a potworny wyskrobek w drugą i to nie tylko za próg, ale
aż do miasteczka, gdzie początkowo dobijał się do Stronnictwa
Demokratycznego, zaś załatwiony odmownie pokuśtykał na plebanię i
zatrudniony tam został jako dzwonnik Quasimodo, które to imię -
trudne do wymówienia - prosty lud zaraz zmienił na Kwasimordę, i
bardzo słusznie, bo mordę miał w samej rzeczy rozkwaszoną.
Zaraz też ze wszystkich stron wyruszyły wozy i wózki, fury i
furki, polonezy, maluchy, a nawet syreny wiejskiej biedoty i
pociągnęły het, precz drogami i bezdrożami ku chałupie Ko-
ciorupów, a na każdym wozie stroskana matka lub ojciec zbolały
wieźli a to jakąś Marychnę leniwą, której - zgiętej przy kopaniu
ziemniaków - nie chciało się machnąć motyką do tyłu, aby natręta
odpędzić, a to znowuż Jagnę roztargnioną, co grając w kucanego
berka nie spozierała gdzie mianowicie kuca, a to wreszcie łat-
wowierną Małgośkę, która czekając ze zbożem we wiatraku aż wiatr
dmuchnie - sama nieopatrznie nadmuchać się pozwoliła.
Księża grzmieli z kazalnic na zgorszenie, babki-znachorki za-
częły przymierać głodem, zaś w szpitalu okręgowym po raz pierwszy
od dziesiątków lat pojawiły się wolne łóżka, co wreszcie zwróciło
uwagę adiunkta Wygrzmoconego, od niedawna dyrektora tej prowin-
cjonalnej lecznicy.
- Wiesz, Jolanto - mówił wieczorem do żony - chyba zdrowowot-
ność w rejonie drastycznie wzrosła, bo już pacjenci nie leżą po
korytarzac i można przejść suchą nogą, nie ślizgając się w
różnych paskudztwach, jak to kiedyś bywało... Myślę - kontynuował
- że jest to rezultat mojej wytężonej pracy, jaką podjąłem od mo-
mentu, gdy w dowód zaufania przeniesiono mnie na ten zaniedbany
odcinek.
- W dowód zaufania! - prychnęła pogardliwie Jolanta. - Ciebie
wywalono na zbitą twarz z kliniki za to, żeś wywałaszył to-
warzysza Podnośnika jak sójka za morze!
- To nie ja - pisnął rozpaczliwie adiunkt, rozglądając się czy
kto nie słyszy - to twój pierwszy mąż, docent Basset!
- I owszem - zgodziła się Jolanta - ale miał tyle rozumu, żeby
potem zniknąć, a więc wszystko skrupiło się na tobie, jak kura na
pieprzu... O, ja nieszczęsna - zawołała wpadając w rozpacz -
mogłam żyć z Bassetem w szczęściu i dobrobycie, zamiast kisnąć na
tym zadupiu jak małpa w kąpieli!
Sprzeczkę przerwało przybycie sierżanta Miziaka.
- Witam, witam komendancie! - zawołał kordialnie Wygrzmocony,
który starał się być w dobrych stosunkach z przedstawicielami
miejscowego establishmentu. - Co dolega? - pytał troskliwie. -
Zresztą nic nie mówcie, stary praktyk z samego wyglądu potrafi
postawić diagnozę... Cera nieświeża, oddech też, wzrok osłupia-
ły... Przepracowanie, co?
- To swoją drogą - zgodził się Miziak, który właśnie przed
chwilą zneutralizował wypisaną na szpitalnym murze nielegalną
nazwę nieistniejącego związku zawodowego "Solidarność" dopisując
do niej wyrazy "...z walczącymi narodami Afryki i Azji, to nasz
patriotyczny obowiązek".
- Ale ja nie w tej sprawie! - dorzucił szybko w obawie przed
terapią adiunkta, która już niejednego pacjenta wyprawiła na
cmentarz komunalny.
- Nie? A to szkoda, bo mam tu właśnie nowy amerykański lek
"The Polopiryna", na pewno postawiłby was na nogi!
- Panie Wygrzmocony - szepnął konfidencjonalnie sierżant. -
Ktoś robi panu koło pióra...
- Jak to koło pióra? - zaniepokoił się uczony. - Może koło
biura? - zapytał z nadzieją w głosie, bo koło jego biura
funkcjonowała jedyna w szpitalu ubikacja, do której ustawiały się
kolejki pacjentów, nie zawsze panujących nad zwieraczami po per-
cepcji czterosuwowej sprężarkowej lewatywy, będącej darem
bułgarskiej służby zdrowia dla bratniego okręgu.
- Koło pióra powiadam, to znaczy, że ktoś panu odbiera pac-
jentów - i sierżant Miziak zreferował pobladłemu z wrażenia
lekarzowi sytuację, jaka wywiązała się w gminie na odcinku troski
o powszechną zdrowotność.
- Sierżancie - rzekł z determinacją docent Wygrzmocony -
jedziemy do starego Kociorupy... Czy macie przy sobie nakaz
aresztowania in blanco?
- Mam swoją pałkę - odparł wymijająco Miziak, postanawiając
sprawdzić wieczorem w słowniku wyrazów obcych, co to znaczy "in
blanco".
Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak
|
|