[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


   Docent Basset - 10.

   Przygwoździwszy  przeciwnika,  adiunkt  Wygrzmocony zaczął się
liczyć ze wzmożonym napływem pacjentów do swej własnej  lecznicy.
Gdy  nic  takiego  nie nastąpiło, a miejscowy grabarz przestał mu
się nawet kłaniać, adiunkt wpadł na pomysł zorganizowania  białej
niedzieli  na wsi, słusznie uważając, że kiedy pacjenci nie przy-
chodzą, to należy ich samemu nałapać. Do sprawy przystąpił pedan-
tycznie, naukowo, studiując przede wszystkim ostatnie dwa roczni-
ki dwutygodnika "Nowy Medyk", z którego to pisma dowiedział  się,
że  warunkiem  powodzenia  wszystkich masowych akcji sanitarnych,
takich właśnie jak białe niedziele,  przymusowe  szczepienie  lub
odłów  kurew  w celu ich przebadania - jest zaskoczenie. Wygrzmo-
conemu nie przyszło jednak do głowy, że  z  kolei  warunkiem  za-
skoczenia  jest dyskrecja. Gadał o obławie tu i ówdzie, przecieki
poszły w teren. Chłopi, wiedząc czym to grozi -  bo  na  przykład
studentów  stomatologii  rozliczano  podczas  takich  niedziel  z
ilości wyrwanych zębów -  powołali  straż  obywatelską,  osadzili
kosy  na sztorc, baby i dzieci schowali w lesie, psy pospuszczali
z  łańcuchów,  a  do  władz  wysłali  delegację  z  białą  flagą,
powołując się na Kartę Praw Obywatela i grożąc przerwaniem dostaw
żywca.
   Wróciwszy jak  niepyszny  do  szpitala,  Wygrzmocony  usiłował
rozładować  swój  gniew  sztorcując salową, która kijem od miotły
tłukła właśnie w kącie jakąś wyjątkowo  złośliwą  salmonellę.  Ta
jednak  -  tzn.  salowa,  a  nie salmonella - oświadczyła, że pan
dyrektor może jej wskoczyć na dodatek rodzinny i że taką  zasraną
robotę to ona wszędzie znajdzie.
   W  domu  czekała  go  niespodzianka, gdyż córka pani Jolanty z
pierwszego małżeństwa,  Simona  Basset,  wróciła  właśnie  -  jak
oświadczyła   stara  niania  -  "ze  szkół",  które  to  niemodne
wyrażenie o tyle oddawało prawdę, że Simonę wylewano regularnie z
kilku  kolejnych  szkół  stopnia ponadpodstawowego, a to za klep-
tomanię, erotomanię, ostatnio zaś za narkomanię.
   - Biedactwo wpadło w wąchactwo!  -  zrymowała  niechcący  pani
Jolanta,  wskazując mężowi dobrze rozwiniętą dziewuchę, wąchającą
z zapałem kawałek starego ementalera.
   - No oddaj to, no oddaj! - prosiła łagodnie. - Tatuś przyszedł
głodny jak z cebra! Muszę mu zrobić kanapki...
   - Nie będę jadł! - warknął doktor, z trudem hamując mdłości.
   -  Wszystko  wącha?  - spytał, usuwając narkomance sprzed nosa
swoje ulubione stare kapcie i z ulgą wsuwając w nie stopy.
   - Wszystko! Wąchała już pastę do butów,  swoją  starą  nianię,
kota  i sierżanta Miziaka, który ją tu zresztą przyprowadził, jak
kwiatek do kożucha.
   Dr Wygrzmocony zasępił się. Nie dalej jak pół roku temu Simona
wpadła  w jogizm, a zaraz potem w nimfomanię, w wyniku czego zos-
tała przyłapana na uprawianiu nierządu w pozycji  kwiatu  lotosu.
Na  nic  się  zdało  zmuszanie  jej siłą do oglądania w telewizji
pogadanek pani Michaliny Wisłockiej, propagującej seks humanisty-
czny.  Wskutek zmian programowych, w telewizorze zamiast  Wisłoc-
kiej pokazała się pani Irena Gumowska i udzieliła kilku  rad gos-
podarskich, które Simona - przekonana, że dotyczą  seksu  - wpro-
wadziła do swego repertuaru  erotycznego  wzbudzając  grozę nawet
wśród  największych  świntuchów.  Szczególnie odrażające były jej
próby czyszczenia  starszym  panom  zamszu  kiszoną  kapustą, wy-
pychania zużytymi gazetami i tym podobne.
   Najwybitniejsi  psychologowie  i psychiatrzy nie byli w stanie
poradzić sobie z rozwydrzoną dewiantką.
   - Może by doktor Cycoń? - zastanawiał się  głośno  adiunkt.  -
Albo magister Felga?
   - Akurat - skrzywiła się Jolanta.  -  Cycoń  sam  nienormalny, 
wczoraj  dzwonił, czy  jest  u nas Kutuzow. A Felga tylko patrzy, 
komu się podstawić, jak mysz kościelna. O, znachor Wałkoński, ten
by ją uzdrowił. Przecie on wyleczył mecenasa Pitułę z zastarzałe-
go pedalstwa, i to tylko przy pomocy nunczaków, ćwiartki  terpen-
tyny i kołka dębowego sześć ósmych cala. No tak, ale ty wsadziłeś
Wałkońskiego  do  czubków, kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie
wpada! - zakończyła swój wywód, nie wiedząc nawet, że pierwszy  i
ostatni  raz  w  życiu  udało  się jej trafić przysłowiem w sedno
sprawy.
   - A może by i Simonę tam wsadzić? - mruknął chytrze adiunkt. -
Poproszę  Cyconia,  żeby  umieścił  ją  we  wspólnej celi ze zna-
chorem... A nuż coś z tego wyjdzie?
   - Spróbuj - zgodziła się pani Jolanta. -  Przygarnął  Kociołek
Gierkowi, a sam smoli.

Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]