|
Docent Basset - 10.
Przygwoździwszy przeciwnika, adiunkt Wygrzmocony zaczął się
liczyć ze wzmożonym napływem pacjentów do swej własnej lecznicy.
Gdy nic takiego nie nastąpiło, a miejscowy grabarz przestał mu
się nawet kłaniać, adiunkt wpadł na pomysł zorganizowania białej
niedzieli na wsi, słusznie uważając, że kiedy pacjenci nie przy-
chodzą, to należy ich samemu nałapać. Do sprawy przystąpił pedan-
tycznie, naukowo, studiując przede wszystkim ostatnie dwa roczni-
ki dwutygodnika "Nowy Medyk", z którego to pisma dowiedział się,
że warunkiem powodzenia wszystkich masowych akcji sanitarnych,
takich właśnie jak białe niedziele, przymusowe szczepienie lub
odłów kurew w celu ich przebadania - jest zaskoczenie. Wygrzmo-
conemu nie przyszło jednak do głowy, że z kolei warunkiem za-
skoczenia jest dyskrecja. Gadał o obławie tu i ówdzie, przecieki
poszły w teren. Chłopi, wiedząc czym to grozi - bo na przykład
studentów stomatologii rozliczano podczas takich niedziel z
ilości wyrwanych zębów - powołali straż obywatelską, osadzili
kosy na sztorc, baby i dzieci schowali w lesie, psy pospuszczali
z łańcuchów, a do władz wysłali delegację z białą flagą,
powołując się na Kartę Praw Obywatela i grożąc przerwaniem dostaw
żywca.
Wróciwszy jak niepyszny do szpitala, Wygrzmocony usiłował
rozładować swój gniew sztorcując salową, która kijem od miotły
tłukła właśnie w kącie jakąś wyjątkowo złośliwą salmonellę. Ta
jednak - tzn. salowa, a nie salmonella - oświadczyła, że pan
dyrektor może jej wskoczyć na dodatek rodzinny i że taką zasraną
robotę to ona wszędzie znajdzie.
W domu czekała go niespodzianka, gdyż córka pani Jolanty z
pierwszego małżeństwa, Simona Basset, wróciła właśnie - jak
oświadczyła stara niania - "ze szkół", które to niemodne
wyrażenie o tyle oddawało prawdę, że Simonę wylewano regularnie z
kilku kolejnych szkół stopnia ponadpodstawowego, a to za klep-
tomanię, erotomanię, ostatnio zaś za narkomanię.
- Biedactwo wpadło w wąchactwo! - zrymowała niechcący pani
Jolanta, wskazując mężowi dobrze rozwiniętą dziewuchę, wąchającą
z zapałem kawałek starego ementalera.
- No oddaj to, no oddaj! - prosiła łagodnie. - Tatuś przyszedł
głodny jak z cebra! Muszę mu zrobić kanapki...
- Nie będę jadł! - warknął doktor, z trudem hamując mdłości.
- Wszystko wącha? - spytał, usuwając narkomance sprzed nosa
swoje ulubione stare kapcie i z ulgą wsuwając w nie stopy.
- Wszystko! Wąchała już pastę do butów, swoją starą nianię,
kota i sierżanta Miziaka, który ją tu zresztą przyprowadził, jak
kwiatek do kożucha.
Dr Wygrzmocony zasępił się. Nie dalej jak pół roku temu Simona
wpadła w jogizm, a zaraz potem w nimfomanię, w wyniku czego zos-
tała przyłapana na uprawianiu nierządu w pozycji kwiatu lotosu.
Na nic się zdało zmuszanie jej siłą do oglądania w telewizji
pogadanek pani Michaliny Wisłockiej, propagującej seks humanisty-
czny. Wskutek zmian programowych, w telewizorze zamiast Wisłoc-
kiej pokazała się pani Irena Gumowska i udzieliła kilku rad gos-
podarskich, które Simona - przekonana, że dotyczą seksu - wpro-
wadziła do swego repertuaru erotycznego wzbudzając grozę nawet
wśród największych świntuchów. Szczególnie odrażające były jej
próby czyszczenia starszym panom zamszu kiszoną kapustą, wy-
pychania zużytymi gazetami i tym podobne.
Najwybitniejsi psychologowie i psychiatrzy nie byli w stanie
poradzić sobie z rozwydrzoną dewiantką.
- Może by doktor Cycoń? - zastanawiał się głośno adiunkt. -
Albo magister Felga?
- Akurat - skrzywiła się Jolanta. - Cycoń sam nienormalny,
wczoraj dzwonił, czy jest u nas Kutuzow. A Felga tylko patrzy,
komu się podstawić, jak mysz kościelna. O, znachor Wałkoński, ten
by ją uzdrowił. Przecie on wyleczył mecenasa Pitułę z zastarzałe-
go pedalstwa, i to tylko przy pomocy nunczaków, ćwiartki terpen-
tyny i kołka dębowego sześć ósmych cala. No tak, ale ty wsadziłeś
Wałkońskiego do czubków, kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie
wpada! - zakończyła swój wywód, nie wiedząc nawet, że pierwszy i
ostatni raz w życiu udało się jej trafić przysłowiem w sedno
sprawy.
- A może by i Simonę tam wsadzić? - mruknął chytrze adiunkt. -
Poproszę Cyconia, żeby umieścił ją we wspólnej celi ze zna-
chorem... A nuż coś z tego wyjdzie?
- Spróbuj - zgodziła się pani Jolanta. - Przygarnął Kociołek
Gierkowi, a sam smoli.
Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak
|
|