|
Docent Basset - 21.
Wizytacja gminy przez ministra Podnośnika spowodowała ogromny
rozkwit czynów społecznych, za które ów mąż stanu był resortowe
odpowiedzialny.
I tak, kolejarze miejscowego węzła wystawili w remizie sztukę
"Dwoje na huśtawce" w wykonaniu przetokowego Nagwizdały i Kaśki
Pyzdry, zatrudnionej od niedawna w charakterze konduktorki, a tak
sprytnie przez scenografa ucharakteryzowanej, że nikt jej nie
mógł rozpoznać aż do momentu urwania się huśtawki i spadnięcia
wykonawczyni głową w dół, co - ponieważ dla artystycznego luzu
była bez majtek - spowodowało natychmiastową jej identyfikację, a
tuż potem frenetyczną owację.
Wyręczeni przez brać kolejarską aktorzy zamknęli teatr na
cztery spusty i zgłosili się do akcji cukrowniczej, dzięki czemu
załoga cukrowni mogła zastąpić kolejarzy, zajętych wspomnianą
wyżej inscenizacją. Zamknięcie teatru miało i ten dodatkowy
skutek, że zniknęła nagle zmora wysokich dopłat państwowych do
każdego widza, a nowy minister kultury, profesor Krawczuk zaczął
się łudzić nadzieją, iż pod jego klasycyzującym wpływem wracamy
do czasów starogreckich, kiedy to teatr nie dopłacał do pub-
liczności, tylko publiczność do teatru, z tym że repertuar był
wówczas jakby lepszy.
Dyrektor szpitala, adiunkt Wygrzmocony, ze względu na specja-
listyczny charakter swojej placówki nie mógł dopuścić do zbyt
szeroko pojętej wymiany usług, poszedł jednak na ograniczony
eksperyment, udając się wraz z personelem do gminnej lecznicy
weterynaryjnej, której bratnia załoga zajęła się w tym czasie
jego pacjentami. Chorzy nie zauważyli zresztą jakiejś specjalnej
różnicy. Nie dziwili się nawet, że do badania są ustawiani na
czworakach, klepani po zadach i zachęcani okrzykami "nastąp się,
stara", ponieważ do takiego traktowania przywykli od dawna w
kolejkach, urzędach, a nawet w rodzinnych domostwach.
Minister Podnośnik promieniał, notował i głośno wyrażał swoje
uznanie.
- Brawo, towarzysze! - mówił swoim niezrównanym, administra-
cyjnym falsetem - gdyby tak wszyscy zastępowali jedni drugich, to
już dawno byłoby o wiele lepiej niż jest!
- A jakby każdy robił swoje? - zapytał nieśmiało, podchmielony
zapewne, miejscowy przygłup Kwasimorda.
- Robić swoje to nie sztuka! - pisnął Podnośnik. - Nie
pójdziemy na łatwiznę!
- Nie pójdziemy, tak nam dopomóż Bóg! - zakrzyknął zgrupowany
wokół niego aktyw.
- A wy, Kwasimorda, co? - zapytał przygłupa naczelnik gminy,
Sylwester Balanga. - Niby o paszport się staracie, a jednocześnie
defetyzujecie dyskusję? To jak to jest?
- A co to ma jedno do drugiego? - udawał idiotę przygłup, jak-
by nie wiedział, że ma.
- Dajcie mu ten paszport - machnął ręką wiceminister - niech
jedzie!
- Ale on chce tam zostać! - wyjaśnił szeptem naczelnik.
- To niech zostaje. Nie czytaliście w prasie, że za granicą
pozostaje nielegalnie sama swołocz? Co kto ucieknie, to okazuje
się, że albo malwersant, albo szpieg, albo dewiant seksualny. W
ten sposób w kraju gromadzi się najlepszy element, a równocześnie
pompując na Zachód szumowiny, rozkładamy go moralnie.
- To źle - zmartwił się naczelnik - bo on chce uciec do Rumu-
nii.
- To jakiś kretyn! - skwitował dyskusję Podnośnik i ruszył w
dalszy obchód, poprzedzony przez banderię chłopską, sierotki
sypiące kwiaty, sześciu trębaczy i dwóch najtęższych kulturystów
z LZS-u, dźwigających ogromny, przygotowywany pracowicie od pół
roku napis "Witamy Niezapowiedzianą Wizytę".
Jednocześnie zabrzmiały okrzyki z budowy osiedla pod pa-
tronatem ZSMP i dzwony z budowy kościoła pod patronatem Matki
Boskiej.
Jedna z tych budów była zdecydowanie bardziej zaawansowana niż
druga.
Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak
|
|