|
Docent Basset - 18.
- Siadajcie, kapralu - powiedział życzliwie sierżant Miziak do
przybyłego właśnie z obchodu Modliszki. - Co tam nowego na re-
jonie?
- Melduję, że całe przedpołudnie śledziłem tego inhibicjonis-
tę, który deprawuje siostry tercjarki w Kićkach Dolnych.
- Nie in - poprawił go Miziak - tylko ekshibicjonistę.
- A właśnie że in - upierał się kapral - ponieważ ekshibicjo-
nista na widok zbliżającej się kobiety nieoczekiwanie wystawia, a
ten zwyrodnialec natomiast czekał z wystawionym, a w ostatniej
chwili go chował, co jest większym okrucieństwem, zwłaszcza w
przypadku starszych i krótkowzrocznych kobiet.
- Zostawcie to wszystko - rozkazał sierżant - przed nami stoi
odpowiedzialne zadanie polityczne... Cisza tam! - krzyknął w
stronę aresztu, do którego drzwi ktoś się gwałtownie dobijał.
- Otóż - podjął przerwaną myśl - musimy w ciągu dzisiejszego
dnia ujawnić wszystkie struktury podziemne.
- Zapudłować? - ucieszył się kapral.
- Wprost przeciwnie, wypuścić tych co siedzą, a z tymi na wol-
ności przeprowadzić rozmowy, żeby nie mieli wątpliwości, że o
nich wszystko wiemy. Ja już nawet wypuściłem naszego aresztanta
Leżaka.
- Jak to wypuścił pan? - zdziwił się Modliszka. - Przecież
słyszę jak się dobija...
- Dobija się, ale z zewnątrz, żeby go wpuścić z powrotem, bo
na zewnątrz straci cały autorytet.
- Żyguła-bambuła, Świrgoń-bździrgoń! - darł się przymusowo
amnestionowany, pragnąc sprowokować swoje ponowne uwięzienie.
- Nic nie wie o ostatnich zmianach w stolicy... - zachichotał
Miziak.
- Modliszka psia kiszka! - wrzasnął desperat.
- Zaraz mu przywalę - warknął kapral.
- Dajcie spokój, od dziś mamy być tolerancyjni i wielkoduszni.
- Miziaczek kurdyflaczek! - rozległo się pod oknem.
- No dobrze, przywalcie mu - przyzwolił sierżant - ale bez
złości!
- Tak jest, bez złości! - zawołał kapral i wyskoczył na ganek,
ale były aresztant umykał już w stronę lasu, na wszelki wypadek
zakosami.
- No, teraz siadajcie kapralu na motor i przeprowadźcie roz-
mowy wyjaśniające z całą opozycją w gminie. Mamy to wszystko
dokładnie obcykane, a tu jest lista z adresami.
- Jak to z adresami? Przecież jest tylko jeden adres...
- Jeden... - zgodził się niechętnie Miziak - ale według in-
strukcji musi być na liście.
Modliszka kopnął służbowego junaka i wskoczywszy na siodełko
pojechał prosto do mieszkania młodego lekarza, doktora Wysłodka.
Wysłodek otworzył mu w szlafroku, zmachany jakiś i spocony.
Aha... na pewno pracował przy powielaczu, drukując pod-
burzające ulotki - pomyślał kapral, ale nie zdradziwszy swych
podejrzeń, spytał chytrze:
- Bardzo żeś się pan namachał?
- Dosyć... - przyznał półgębkiem młody człowiek. - A dużo żeś
pan numerów natłukł?
- A co to pana obchodzi? - wkurzył się Wysłodek.
- Obchodzi, panie doktorze - wyjaśnił triumfująco Modliszka -
ponieważ ja przyszedłem pana ujawnić, a na sam początek kon-
fiskuję pańską maszynę! - co oświadczywszy, wszedł energicznie do
pokoju, gdzie jednak nie zastał żadnych urządzeń powielających,
tylko psychologa, panią magister Felgę, która w pośpiechu
wsadziła obie nogi do jednej pończochy, a będąc przy tym zupełnie
goła, do złudzenia przypominała podstarzałą syrenę, albo uczest-
niczkę biegu w workach, zorganizowanego z okazji dorocznego
święta robotniczego koncernu RSW Prasa.
- Proszę sobie nie przeszkadzać - znalazł się grzecznie
kapral.
- Ja pana doktora mogę ujawnić również w kuchni.
- Ale ja się nie chcę ujawnić! - oświadczył zatwardziały kon-
spirator, usiłując zjeść zeszyt z szyframi, ale nie mając pod
ręką pepitki zwymiotował zaraz na środek pomieszczenia.
- Możesz pan nie chcieć - odrzekł flegmatycznie Modliszka,
czyszcząc sobie buty firanką - tym niemniej ja pana w tej chwili
dekonspiruję, raz dwa trzy, już!
- Tak? A ja się z powrotem zakonspirowywowuję!
- A ja pana ponownie dekonspiruję!
- Aja...
- Aja - przerwał mu kapral - zatykam uszy i nic nie słyszę,
bzzzz! - i rzeczywiście, wsadziwszy sobie palce do uszu, z
cyrkową zręcznością skoczył na junaka i bez trzymania zniknął w
kłębach kurzu.
- No, skończyli z opozycją... -jęknął żałośnie dr Wysłodek do
magister Felgi, ponieważ jednak na skutek utkwienia spinacza w
przełyku cokolwiek bełkotał, pani psycholog zrozumiała, że pyta
ją "jaką skończymy pozycją?".
- Może taką? - zaszczebiotała, przybierając ją. Tymczasem
sierżant Miziak mówił na komisariacie:
- No, teraz nareszcie będzie spokój... Chyba żeby, broń Boże,
próbowali stworzyć na odmianę jakieś jawne struktury...
- E, nie kracz pan - zmitygował go Modliszka, niestety zbyt
późno, ponieważ Miziak już właśnie wykrakał.
Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak
|
|