[Kacik absurdu im. Andrzeja Waligórskiego]


Docent BassetDwanaście prac Herkulesa MiziakaRycerzy Trzech
Piąty peronListy Pana MichałaPozostałe drobiazgi


   Docent Basset - 20.

   Któryż to już raz widzimy docenta Basseta, jak fachowy i wspa-
niały ujmuje w dłoń skalpel, po czym orlim, a raczej - ze względu  
na zawód - sępim wzrokiem ogarnia leżące przed nim bezwładne cia-
ło pacjenta. Tym razem jednak na stole operacyjnym nie  spoczywał  
anonimowy  podmiot  działań  chirurgicznych, lecz jakże dobrze mu 
znany organizm wykazujący bezsprzecznie cechy płci żeńskiej, czy-
li inaczej mówiąc pani Jolanta, primo voto Basset, obecnie Wygrz-
mocona.  Docent  nachylił  się  i energicznym ruchem naciął ciało  
pacjentki  na krzyż, tak jak stary pobożny chłop nacina świeżo u-
pieczony bochen razowego chleba. Asystenci przeżegnali się, a po- 
zostawiony  tu  przez  niedopatrzenie od stanu wojennego komisarz 
wojskowy, kapitan Kabura, stanął odruchowo na baczność.
   Traf  chciał,  że  tego  samego dnia zawitał do gminy z nieza-
powiedzianą, ale oczekiwaną wizytą podsekretarz  stanu  w  Minis-
terstwie  Czynów  Społecznych,  Wincenty Podnośnik, któremu - jak
pamiętamy - Basset wyciął przed kilku laty nie te co trzeba  gru-
czoły,  pozbawiając tym samym zasłużonego działacza zainteresowa-
nia  płcią  przeciwną,  ale  jakby  w rekompensacie obdarzając go 
niezwykle  przenikliwym  falsetem,  dzięki któremu Podnośnik mógł 
przemawiać  bez nagłośnienia nawet w Sali Kongresowej, co budziło  
zawiść centralnego aktywu.
   -  Cześć pracy! - pisnął przenikliwie dostojny gość, stając na
progu sali operacyjnej w otoczeniu gospodarzy gminy i  województ-
wa.
   - Bardzo ładna masarnia! - pochwalił, rozglądając się po zakr-
wawionym  wnętrzu  i  biorąc  omyłkowo   Basseta   za   rzeźnika,
dzielącego  sztukę nierogacizny, w czym nie był daleki od prawdy.
   - Dzielcie sprawiedliwie - przestrzegał  górnolotnie,  jak  to
było ostatnio w zwyczaju - wymagają tego istniejące jeszcze trud-
ności na  rynku  mięsnym,  które  jednakowoż  jesteśmy  w  stanie
przezwyciężyć,  pod  warunkiem że każdy na swoim stanowisku pracy
dołoży wszelkich starań...
   Zebrani słuchali z szacunkiem nie wyprowadzając  podsekretarza
z  błędu, żeby go broń Boże nie rozzłościć, co mogłoby zaowocować
obcięciem budżetu gminy.
   - Tato, bo mama nam się wykrwawi...  -  mruknęła  Simona  spod
maski.
   - Morda w kubeł... - odmruknął chirurg, potakując jednocześnie
głową tokującemu gościowi.
   - Sytuację mamy coraz lepszą - przemawiał Podnośnik - ostatnio
dzięki  inicjatywie  towarzysza  Kotańskiego  dokonaliśmy  udanej
próby schwycenia się  za  ręce  w  godzinach  pracy  od  Tatr  do
Bałtyku,  co  wzmogło  ogólne zaufanie. Także i w światopoglądzie
materialistycznym jesteśmy do  przodu,  o  czym  świadczą  liczne
wypadki  nadawania  dzieciom  takich imion jak... - tu zerknął do
notatek - Muamar Kwiatkowski, Bobrak Malinowski i  Fidelka  Gwiz-
dała. Natomiast nasza opozycja...
   -  Ledwie  rzęzi!  - poinformował o stanie pacjentki stary Ko-
ciorupa, który uwinąwszy się z  obornikiem  dorabiał  sobie  jako
anestezjolog.
   -  Tak,  opozycja  ledwie rzęzi! - wykrzyknął radośnie mówca -
słusznie  to  towarzysz  ujął!  -  I   w   szlachetnym   zamiarze
uściśnięcia  mu  ręki  nastąpił przypadkowo na przewód od butli z
tlenem, co spowodowało, że zagrożona utratą życia  Jolanta  prze-
mogła działanie narkozy i siadła na łóżku.
   -  Co  to  jest?  -  zapytała  półprzytomnie. - Dlaczego ja tu
siedzę jak kot z pęcherzem? Serce mi  wali  jak  przepióreczka  w
proso,  a  na  złodzieju  cipka  gore...  -  co  rzekłszy padła z
powrotem na swoje łoże boleści.
   - O, świnia przemówiła... - zdziwił się gość. - A bo to pierw-
sza?  -  wytłumaczył  sam   sobie i uspokojony udał się na dalsze 
zwiedzanie gminy, podczas gdy Basset wraz z personelem rzucił się
na ratunek pacjentki.
   -  To  nie  był żaden wrzód dwunastnicy! - mówił w pół godziny
później do adiunkta Wygrzmoconego.
   - A co? Mięsak? - spytał nerwowo adiunkt.
   - Nie mięsak, tylko wcześniak... - i  docent  jak  sztukmistrz
wyjął zza pleców ładnego, uśmiechniętego Murzynka.
   -  Jolanto, co to ma znaczyć? - wrzasnął Wygrzmocony, wpadając
do pomieszczenia, w którym stary Kociorupa obudził właśnie  panią
adiunktową, dawszy jej z satysfakcją parę razy po pysku.
   - A nie chciałem przyjmować tego murzyńskiego dyplomaty w domu
-  kontynuował  rozwścieczony  mąż  -  ale  ty  się  uparłaś,  że
załatwisz  mi  afrykański  kontrakt!  Miał  być  kontrakt, a jest
bękart! - zatkał, wskazując noworodka. -  Nikt  nie  będzie  miał
wątpliwości, że to pamiątka po ambasadorze Bamboko Kikuju!
   -  Po  jakim  Kikuju?  -  zareplikowała  przytomnie Jolanta. -
Ględzisz jak sroka w kość. Przecież to po Czarnobylu!

Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak

<< Poprzedni odcinek | Następny odcinek>>

[ Autor ] | [ Liryka ] | [ Proza ] | [ Dźwięk ] | [ Słowo ] | [ Obraz ] | [ Podziękowania ]

[ Początek ]