|
Docent Basset - 20.
Któryż to już raz widzimy docenta Basseta, jak fachowy i wspa-
niały ujmuje w dłoń skalpel, po czym orlim, a raczej - ze względu
na zawód - sępim wzrokiem ogarnia leżące przed nim bezwładne cia-
ło pacjenta. Tym razem jednak na stole operacyjnym nie spoczywał
anonimowy podmiot działań chirurgicznych, lecz jakże dobrze mu
znany organizm wykazujący bezsprzecznie cechy płci żeńskiej, czy-
li inaczej mówiąc pani Jolanta, primo voto Basset, obecnie Wygrz-
mocona. Docent nachylił się i energicznym ruchem naciął ciało
pacjentki na krzyż, tak jak stary pobożny chłop nacina świeżo u-
pieczony bochen razowego chleba. Asystenci przeżegnali się, a po-
zostawiony tu przez niedopatrzenie od stanu wojennego komisarz
wojskowy, kapitan Kabura, stanął odruchowo na baczność.
Traf chciał, że tego samego dnia zawitał do gminy z nieza-
powiedzianą, ale oczekiwaną wizytą podsekretarz stanu w Minis-
terstwie Czynów Społecznych, Wincenty Podnośnik, któremu - jak
pamiętamy - Basset wyciął przed kilku laty nie te co trzeba gru-
czoły, pozbawiając tym samym zasłużonego działacza zainteresowa-
nia płcią przeciwną, ale jakby w rekompensacie obdarzając go
niezwykle przenikliwym falsetem, dzięki któremu Podnośnik mógł
przemawiać bez nagłośnienia nawet w Sali Kongresowej, co budziło
zawiść centralnego aktywu.
- Cześć pracy! - pisnął przenikliwie dostojny gość, stając na
progu sali operacyjnej w otoczeniu gospodarzy gminy i województ-
wa.
- Bardzo ładna masarnia! - pochwalił, rozglądając się po zakr-
wawionym wnętrzu i biorąc omyłkowo Basseta za rzeźnika,
dzielącego sztukę nierogacizny, w czym nie był daleki od prawdy.
- Dzielcie sprawiedliwie - przestrzegał górnolotnie, jak to
było ostatnio w zwyczaju - wymagają tego istniejące jeszcze trud-
ności na rynku mięsnym, które jednakowoż jesteśmy w stanie
przezwyciężyć, pod warunkiem że każdy na swoim stanowisku pracy
dołoży wszelkich starań...
Zebrani słuchali z szacunkiem nie wyprowadzając podsekretarza
z błędu, żeby go broń Boże nie rozzłościć, co mogłoby zaowocować
obcięciem budżetu gminy.
- Tato, bo mama nam się wykrwawi... - mruknęła Simona spod
maski.
- Morda w kubeł... - odmruknął chirurg, potakując jednocześnie
głową tokującemu gościowi.
- Sytuację mamy coraz lepszą - przemawiał Podnośnik - ostatnio
dzięki inicjatywie towarzysza Kotańskiego dokonaliśmy udanej
próby schwycenia się za ręce w godzinach pracy od Tatr do
Bałtyku, co wzmogło ogólne zaufanie. Także i w światopoglądzie
materialistycznym jesteśmy do przodu, o czym świadczą liczne
wypadki nadawania dzieciom takich imion jak... - tu zerknął do
notatek - Muamar Kwiatkowski, Bobrak Malinowski i Fidelka Gwiz-
dała. Natomiast nasza opozycja...
- Ledwie rzęzi! - poinformował o stanie pacjentki stary Ko-
ciorupa, który uwinąwszy się z obornikiem dorabiał sobie jako
anestezjolog.
- Tak, opozycja ledwie rzęzi! - wykrzyknął radośnie mówca -
słusznie to towarzysz ujął! - I w szlachetnym zamiarze
uściśnięcia mu ręki nastąpił przypadkowo na przewód od butli z
tlenem, co spowodowało, że zagrożona utratą życia Jolanta prze-
mogła działanie narkozy i siadła na łóżku.
- Co to jest? - zapytała półprzytomnie. - Dlaczego ja tu
siedzę jak kot z pęcherzem? Serce mi wali jak przepióreczka w
proso, a na złodzieju cipka gore... - co rzekłszy padła z
powrotem na swoje łoże boleści.
- O, świnia przemówiła... - zdziwił się gość. - A bo to pierw-
sza? - wytłumaczył sam sobie i uspokojony udał się na dalsze
zwiedzanie gminy, podczas gdy Basset wraz z personelem rzucił się
na ratunek pacjentki.
- To nie był żaden wrzód dwunastnicy! - mówił w pół godziny
później do adiunkta Wygrzmoconego.
- A co? Mięsak? - spytał nerwowo adiunkt.
- Nie mięsak, tylko wcześniak... - i docent jak sztukmistrz
wyjął zza pleców ładnego, uśmiechniętego Murzynka.
- Jolanto, co to ma znaczyć? - wrzasnął Wygrzmocony, wpadając
do pomieszczenia, w którym stary Kociorupa obudził właśnie panią
adiunktową, dawszy jej z satysfakcją parę razy po pysku.
- A nie chciałem przyjmować tego murzyńskiego dyplomaty w domu
- kontynuował rozwścieczony mąż - ale ty się uparłaś, że
załatwisz mi afrykański kontrakt! Miał być kontrakt, a jest
bękart! - zatkał, wskazując noworodka. - Nikt nie będzie miał
wątpliwości, że to pamiątka po ambasadorze Bamboko Kikuju!
- Po jakim Kikuju? - zareplikowała przytomnie Jolanta. -
Ględzisz jak sroka w kość. Przecież to po Czarnobylu!
Wpisał(-a): Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak
|
|